Jesteśmy jak komandosi – mówi Robert Strzelecki, wiceprezes Grupy TenderHut i prezes należącej do niej spółki SoftwareHut

Maryla Pawlak-Żalikowska
Wojciech Wojtkielewicz
Spółka siedzibę ma w Białymstoku, a oddziały już w kilku krajach świata. W 2019 roku chce trafić na parkiet główny warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych.

S.B.: Waldemar Birk, prezes Grupy Kapitałowej TenderHut jest doktorem informatyki po Politechnice Warszawskiej, o bardzo różnorodnych pasjach i zainteresowaniach: od branży IT, przez zagadnienia związane z energią odnawialną, po... hodowlę kapłonów. Pan, panie Robercie, jest wiceprezesem TH i prezesem SoftwareHut i ma za sobą Polsko-Japońską Wyższą Szkołę Technik Komputerowych w Warszawie. Jak i dlaczego trafiliście do Białegostoku?
– Nasze zawodowe historie są już dosyć długie. O Waldemarze można mówić w kontekście jego doświadczeń nie tylko w Polsce, ale i w Danii, Szwecji, Norwegii i na Litwie. Pracował w trzech europejskich korporacjach informatycznych BULL, Siemens i ICL. Ja przez 17 lat pracowałem np. dla warszawskiej BRE Leasing, dziś mLeasing, potem m.in. dla wrocławskiej SMT Software, a potem w Grupie SMT, gdzie budowałem firmę iAlbatros zdobywając doświadczenie w branży Business Travel.
Z Waldemarem spotkałem się w SMT Software, która w Białymstoku otworzyła oddział. Dało nam to m.in. okazję do poznania tutejszego środowiska informatycznego i współpracy z trzema wiodącymi uczelniami miasta: Uniwersytetem Medycznym, Uniwersytetem w Białymstoku i Politechniką Białostocką, co miało potem ogromne znaczenie dla historii i rozwoju TenderHut.

S.B.: Jak zaczęła się ta historia?
– Bardzo upraszając, można powiedzieć, że zaczęła się w 2010 roku, kiedy w Białymstoku powstała spółka CodeArch, która później stała się spółką zależną SMT Software i pełniła funkcję jej białostockiego oddziału. Byłem wtedy odpowiedzialny za pracujący tutaj zespół programistów.
Pięć lat później odkupiliśmy tę spółkę z Waldemarem od spółki-matki. I już po pierwszych dziewięciu miesiącach naszej działalności, na gali wręczenia nagród Deloitte Technology Fast 50 dla Europy Środkowej Waldemar się śmiał, że został jednym z najstarszych startuperów w Polsce. Bo miał wtedy ponad 65 lat!

S.B.: To imponujące potwierdzenie faktu, że nazwa startup sygnalizuje młodość spółki (mniej niż trzy lata), a nie wiek jej założycieli. Proszę jednak powiedzieć, dlaczego postanowiliście panowie rozwijać własny biznes?
– Chcieliśmy budować dużą, zaawansowaną technologicznie firmę na własnych zasadach. Wcześniej budowaliśmy je dla innych.
W każdej firmie, dla której pracowałem, były nowe wyzwania, ale szybko stawały się starymi, które takiemu człowiekowi jak ja dawały poczucie niedosytu. Przykładowo w iAlbatros… firmie, która ma klientów na całym świecie i są to organizacje mające po setki tysięcy ludzi, dla których realizowaliśmy skomplikowane projekty…
nauczyłem się kooperować na rynku
zagranicznym.
No i właśnie dlatego, razem z Waldemarem Birkiem, młodym duchem jak mało kto, postanowiliśmy budować całe piony, działy, ale tym razem dla siebie. Tym bardziej że firma SMT Software, której spółką zależną był na początku TenderHut, chciała zmienić strategię i pójść bardziej w stronę Business Travel i outsourcingu IT niż w duże projekty publiczne, w których specjalistami byliśmy Waldemar i ja.
Naszą decyzję o usamodzielnieniu się przyspieszyła też sprzedaż SMT Software, które teraz funkcjonuje jako firma Intive.
Jednym słowem, kilka razy budowałem spółki, które były potem korzystnie sprzedawane i w końcu chciałem stworzyć coś swojego.

S.B.: W Białymstoku. Bo?
– Bo czemu nie? Bo jest tu mniejszy tłok niż w Warszawie. Bo jest tu mnóstwo świetnych fachowców na rynku, których znamy ze współpracy z uczelniami.
Oczywiście, nieuniknione jest posiadanie przez firmę oddziału w Warszawie, bo to jest ułatwienie dla klientów z zagranicy, którzy chcą przyjechać na one day trip. Ale, mam nadzieję, że gdy między stolicą a Białymstokiem powstanie szybka kolej… a mam nadzieję, że powstanie… to czas, w jakim dojeżdżam ze swojego domu pod Warszawą do biura w stolicy, będzie taki sam, jak dojazd z domu do Białegostoku. Przecież biznes na świecie tak funkcjonuje.
Gdy pracowałem we Francji, z Lille, odległego o ok. 200 km od Paryża, jechałem 45 minut szybką koleją TGV do granic stolicy Francji i drugie tyle do jej centrum. Dlatego bardziej liczę na takie połączenia Białystok – Warszawa niż na lotnisko.
S.B.: Ale wracając do TenderHut jako samodzielnej spółki. Założyliście ją panowie we dwóch?
– Było nas troje: pod koniec marca 2015 r., po czterech miesiącach negocjacji odkupiliśmy od grupy SMT S.A. pustą spółkę, aby móc używać wszystkich wcześniej zdobytych referencji na realizację projektów publicznych tej spółki. TenderHut nie miała wtedy nic prócz szyldu.

S.B.: W kolejnym roku miała już wysokie miejsca w rankingach firm IT: zarówno Computerworld TOP 200, jak i Deloitte Technology Fast 50 dla Europy Środkowej. Oba świadczą o imponującej dynamice rozwoju. Ale mamy 2015 i jest Was trójka.
– Pierwszy pomysł był taki, że skoro jesteśmy specjalistami rynku publicznego w zakresie realizacji rozwiązań informatycznych, umiemy wygrywać i realizować projekty publiczne, to będziemy uczyć tego organizacje, które pracują z sektorem publicznym.
Ale okazało się, że nie czujemy roli coachów… Szybko więc powstała druga koncepcja oparta na naszych umiejętnościach – wejścia w systemy laboratoryjne. I tak powstała pierwsza nasza spółka zależna: Solution4Labs, gdzie zatrudniliśmy na początku dwie osoby. Już w 2015 roku firma zaczęła współpracę z Wrocławskim Centrum Badań EIT+ i Zakładem Genetyki i Patomorfologii Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego.

S.B.: Czyli TendertHut tworzyła wtedy… trójka kierownictwa i dwójka pracowników?
– Kierownictwo potrafi podwijać rękawy. Ja w ogóle należę do osób, które często czują się niezastąpione i uważają, że jak czegoś nie zrobią, to nie będzie zrobione tak, jak powinno... To pewnie oznaka ciężkiego charakteru… ale dzięki temu nie zatraciłem zdolności informatycznych. Co roku startuję w konkursach programistycznych i nawet przechodzę w nich jakieś etapy.
Ale wracając do tematu… weszliśmy w implementację systemów laboratoryjnych. Współpracowaliśmy na początku z indyjską spółką, ale w czerwcu 2015 pojawiła się u nas firma Thermo Fisher Scientific, amerykański gigant realizujący projekt wdrożenia systemu zarządzania laboratoriami w 640 laboratoriach w ponad 100 krajach. Potrzebowała od nas 15-osobowego zespołu, który wesprze ich we wdrożeniach tych systemów.

S.B.: Od tych pięciu osób chcieli pomocy?
– Nie pracowaliśmy tylko tą piątką. Mieliśmy już wtedy podwykonawców, a amerykański partner znał nas z wcześniejszych realizacji.
Dla nas ich zainteresowanie było impulsem, że trzeba wrócić do korzeni, czyli do software house. Ściągnęliśmy do nas Mateusza Andrzejewskiego (wcześniej DevCore.NET i SMT Software), z którym założyliśmy SoftwareHut i zaczęliśmy rekrutację do projektów IT. Bo od razu na wieść, że wchodzimy w software, zgłosili się znajomi i chcieli coś robić z nami. Jednak żeby przejść do nas, musieli pokończyć swoje umowy w innych firmach. Rok 2015 to było oczekiwanie na ten zespół.

S.B.: Czekaliście na nich w obecnej siedzibie, przy ul. Sienkiewicza 110?
– A skąd... Nie mieliśmy jeszcze biura. Coworkingowaliśmy w różnych miejscach w Białymstoku, a formalnie mieliśmy wspólny adres z SMT.
Pierwsi ludzie trafili do nas we wrześniu i wtedy znaleźliśmy tę powierzchnię przy Sienkiewicza. Tyle, że teraz zajmujemy tu 800 mkw. i od listopada będziemy mieli 1800 mkw., a zaczynaliśmy od ok. 300 m. Ponieważ większość ludzi początkowo zatrudniona była tylko na papierze, fizycznie tu nie przychodzili, to było tak pusto, że mogliśmy się tu ganiać. Niektórzy się śmieli, że niezły mamy rozmach... Tymczasem już w lutym 2016 było nam na tych 300 metrach za ciasno.
Zaczęliśmy przejmować małe lokalne firmy IT – przykładowo białostocką Lemon Tea, QBurst Poland i LIT.
Tak też dołączył do nas czwarty członek zarządu (oprócz Mateusza Andrzejewskiego), czyli Robert Matyszewski z Lemon Tea. Na początku ubiegłego roku założyliśmy trzecią spółkę zależną LegalHut…
S.B.: Czy umiałby pan opowiedzieć, czym zajmują się spółki zależne TenderHut używając do tego tylko języka polskiego i koncentrując się na charakterystyce potrzeb, jakie zaspokajają, a nie narzędzi informatycznych?
– Oczywiście. TenderHut to stuprocentowy właściciel pozostałych firm w grupie. Zapewnia ich finansowanie. Akceleruje nowe pomysły, szuka możliwości biznesowych. Świadczy swoim spółkom obsługę kadrową, księgową. Na zewnętrz oferuje wsparcie przy pozyskiwaniu środków unijnych.
Solution4Labs zajmuje się systemami laboratoryjnymi i oprogramowaniem dla laboratoriów.

S.B.: Na przykład szpitalnych?
– Nie, to nie jest nasz target. Przykładowo Wrocławskie Centrum Badań EIT+, dla którego pracujemy, prowadzi bardzo szerokie spectrum badań: od DNA po badania rud miedzi czy wytrzymałości materiałów. Pomorski Uniwersytet Medyczny to laboratorium badawcze określonych wzorców DNA.

S.B.: I na czym, upraszczając oczywiście, polega funkcjonalność systemów, jakie tam wdrażacie?
– Wszystkie urządzenia w danym laboratorium są spięte w jednym systemie informatycznym. Spływają do niego dane będące rezultatem badań. Ale to nie wszystko: system jest włączony także w samą metodę badawczą. Przykładowo wszystkie próbki, wszystkie zastosowane do nich odczynniki muszą być używane i przechowywane we właściwych warunkach, choćby temperaturowych. Są więc podłączone do czujników. Gdy te wykażą, że temperatura jest za wysoka lub za niska, system to zasygnalizuje.
I wtedy wiadomo, że partia próbek zrobionych w takich warunkach, nie nadaje się do badań. Trzeba je powtórzyć.

S.B.: Czyli taki sprzęt podnosi precyzję tych wszystkich badań?
– I daje pewność, że badanie zostało zrobione dokładnie według właściwej dla niego specyfikacji. Wymusza przestrzeganie wszelkich reguł właściwych dla danego laboratorium. Sczytuje też np. kody z opakowań, eliminując błędy, jakie może w tym zakresie popełnić człowiek, który z natury omylnym jest.
Pracujemy też intensywnie nad tym, aby robotami automatyzować czynności niebezpieczne dla ludzi – badanie próbek toksycznych czy np. z niebezpiecznymi wirusami. Oczywiście istnieją stosowne procedury dbające o bezpieczeństwo ludzi pracujących w takich warunkach, ale jednak lepiej by było dla tych laborantów, żeby oni tylko sprawdzali wyniki, a całość prac badawczych prowadziły roboty.
S.B.: To przykład działań Solution4Labs. A co robi SoftwareHut. Po polsku rzecz ujmując..
– Już chciałem powiedzieć, że to software house… SoftwareHut to firma zajmująca się realizacją projektów informatycznych w różnych modelach. Od wynajmu pracowników klientom, przez różnego rodzaju skomplikowane reguły rozliczenia projektu, po standardową, ustaloną cenę za usługę wykonaną zgodnie z harmonogramem.

S.B.: Ale co robicie?
– Mamy bardzo wyspecjalizowaną kadrę ze znamienitymi nazwiskami i doświadczeniem. Stąd też powstanie takiego unikalnego
projektu, jak np. SoftwareHut - Speaking – na 150 programistów mamy aż 30 fantastycznych prelegentów konferencyjnych, którzy dzielą się swoją wiedzą na branżowych konferencjach.
Generalnie jesteśmy przez dużą część klientów taktowani jak komandosi, ludzie do działań specjalnych: gdy jest problem z projektem informatycznym, a jakiś realizujący go zespół działa pod presją daty wykonania, to sięgają po nasze wsparcie.
Mamy na koncie realizacje, gdzie byliśmy odpowiedzialni za zwiększenie wydajności systemów, za wprowadzenie w nich zmian architektonicznych i optymalizację, aby spełniły wyższe wymagania. Na przykład we Francji unowocześnialiśmy system dla firmy Nomination.

S.B.: Na czym polega jej działalność?
– To podobny system do Linkedln czy GoldenLine, czyli serwis społeczności owy specjalizujący się w kontaktach zawodowo-biznesowych. Wprowadzali jego nową wersję, z większą liczbą funkcjonalności. Nadal kilka osób od nas nad tym pracuje.

S.B.: Czemu sięgnęli akurat po was? Z Francji do Białegostoku?
– Wytłumaczeniem jest kilka elementów. Mamy dobre referencje pokazujące nas jako dobrego partnera. Jakąś rolę odgrywa na pewno cena. A o fakcie, że dostaliśmy się na ich krótką listę, jako jedyna konkurencja firm francuskich... choć nie mówimy po francusku… zdecydowała na pewno nasza znajomość ich kultury biznesowej.
Waldemar pracował przez 13 lat w firmie francuskiej. Ja też przez wiele lat pracowałem dla rynku francuskiego i wiedziałem, że tam się nie liczy czasu negocjacji w dniach, tylko w liczbie lunchy. Umówiliśmy się więc na lunch, który trwał z 3,5 godziny, a oni docenili fakt, że rozumiemy ich mentalność.
Generalnie mamy bardzo dużo sposobów dotarcia do klientów. Oczywiście nie mogę ich wszystkich zdradzić, ale nie jest tajemnicą, że uprawiamy content marketing, PR, prezentujemy się poprzez artykuły w pismach branżowych i docieramy przez naszych ekspertów do technicznych szefów organizacji za granicą.

S.B.: Promocja za granicą jest na pewno kosztowna?
– Tak, dlatego trzeba szukać sposobów indywidualnego dotarcia do klienta. Nie stać polskiej, rozwijającej się spółki na reklamę w zagranicznych mediach. To ogromne kwoty...
A wracając do SoftwareHut. Robimy też dla klientów portale internetowe, systemy transakcyjne, rozwiązania związane z bankowością, finansami czy branżą Business Travel. Przykładowo aplikację Zonifero przygotowaliśmy na wewnętrzne potrzeby naszego biura. Żeby np. siedząc w jednym jego końcu wiedzieć dzięki komórce, gdzie siedzi konkretny pracownik, czy sala konferencyjna jest akurat zarezerwowana albo… która toaleta jest wolna na kilku piętrach biura.
Służyć to miało nam, a stało się także ciekawym produktem dla klientów.
Podejmujemy także zadania z zakresu machine learning, czyli uczenia maszynowego i wykorzystywania algorytmów do prognozowania przyszłości.
S.B.: Na przykład w jakim zakresie?
– Choćby prognozowanie zapotrzebowania na energię w mieście. Kapitalnymi wyzwaniami są także rozwiązania z zakresu wirtualnej czy rozszerzonej rzeczywistości. Przykład – aplikacja, która łączyła się z systemem laboratoryjnym poprzez HoloLensy, czyli okulary holograficzne.
Laborant patrzy przez nie na probówki i po kodach rozpoznaje ich zawartość, czy są bezpieczne czy nie, jakim kolejnym badaniom trzeba je poddać. Te dane wyświetlają się na szybce okularów.
To rozwiązanie przydaje się także przy sprawach o wysokiej tajności. Okulary mapują przestrzeń pokoju i widać przez nie niewidoczne dla innych wirtualne treści zapisane czy to w wirtualnym zeszycie leżącym na biurku, czy na wirtualnej tablicy umieszczonej na ścianie.
Ostatnio o zastosowaniu tej metody rozmawialiśmy z francuską agencją ochraniającą VIP-ów na terenach niebezpiecznych, np. na Bliskim Wschodzie. Teraz wyświetlają oni u siebie tzw. czułe dane na zajmujących całą ścianę monitorach podłączonych do szeregu komputerów. To dane statyczne, trudno nimi zarządzać.
A zastosowanie HoloLensów powoduje, że tylko osoba uprawniona i wyposażona w ten sprzęt widzi wszystko, co potrzeba. Przypadkowi obserwatorzy widzą tam tylko białą ścianę.

S.B.: Z pewnością budujecie też systemy związane z Internetem Rzeczy?
– Ten dział powstał w SoftwareHut w tym roku. Budujemy urządzenia, czujniki wysyłające dane do chmury. Stamtąd zarządza nimi system komputerowy. Rozwiązania te przydają się zarówno w cyfrowych biurach, jak i prywatnych domach. Dzięki nim możemy otworzyć drzwi komórką albo regulować temperaturę w domu oddzielnie dla każdego pomieszczenia.
Te rozwiązania są już coraz powszechniejsze. Pomaga nam w życiu coś, co trudno uchwycić, co jest nie „do przytulenia”.
Choć np. białostocki Photon, robot dla dzieci uczący je programowania, jest systemem „do przytulenia”. Ale już system informatyczny dla miasta jest nienamacalny. A trafiają do niego miliardy danych.
Mamy też w naszym gronie zespół, który może przetwarzać Big Data, a współpraca z Hawlett Packard pozwala nam na włączenie się w konstruowanie systemów smart house czy smart shop...

S.B.: Wszystko teraz ma być smart.
– Wbrew pozorom daje to biznesowi wymierne korzyści. Po co w sklepie doświetlać ten jego kawałek, gdzie nikogo nie ma? Teraz mamy światło diodowe, a diody można przygasić. Z neonówkami to się nie udawało. A każde przygaszenie 1000 mkw. daje efekt biznesowy.
Taki przykład z prądem to najprostsza z korzyści. Ale można też dzięki systemowi IT zarządzać stoiskami w sklepach z elektroniką. Robiliśmy to dla wielkiej sieci międzynarodowej, której – znowu w uproszczeniu – chodziło o to, aby komputery wyświetlające animacje reklamowe a
klientów, wyłączane na noc, były w pełni gotowe do pracy rano, po restarcie.Jednocześnie system miał „czytać” liczbę osób z zespołu promocyjnego zajmujących się promocją danego sprzętu. I robił to korzystając z technologii bluetooth w smartfonach pracowników.
S.B.: Straszno się trochę robi, jak silna może być ta kontrola ludzi za pośrednictwem elektroniki.
– To rozwiązanie jest związane z rzetelnością sklepu wobec jego klienta – dostawcy towaru, któremu gwarantowana jest taka, a nie inna jakość obsługi i taka, a nie inna liczba działających w sklepie prezentacji jego towaru. System sprawdza to, co klient musiałby sprawdzać przez swoich pracowników w wielu sklepach, gdzie trafia jego sprzęt. To znowu oszczędność kosztów.

S.B.: Przydatność systemów informatycznych jest dziś tak szeroka, że mógłby pan pewnie sypać przykładami bez końca. Proszę jednak powiedzieć, co robi LegalHut?
– Jest odpowiedzialny za przygotowanie i wdrożenie elektronicznych systemów zamówień publicznych. Od kwietnia 2018 roku będzie obowiązywała dyrektywa, zgodnie z którą wszystkie jednostki samorządowe czy publiczne muszą mieć system do przeprowadzenia postępowania w wersji elektronicznej.
Jesteśmy gotowi, żeby im w tym pomóc.
Poza tym LegalHut oferuje komplet usług prawnych związanych z przygotowaniem czy przeprowadzeniem przetargów.
Także część klientów komercyjnych z branży IT potrzebuje wsparcia w przygotowaniu czy weryfikacji umów.
Natomiast nasza czwarta, najmłodsza spółka ProtectHut, jest odpowiedzią na kolejny trend na rynku – będzie zajmować się cyberbezpieczeństwem. Sam jestem ciekaw, jak ta gałąź będzie się rozwijała.

S.B.: Słuchając tego, co pan mówi, można założyć, że zatrudniacie z tysiąc osób. Jaka jest prawda?
– Zatrudniamy na różne umowy... bo też korzystamy z podwykonawców czy outsourcingu... ok. 200 osób. Z czego zewnętrznych jest ok. 50. Najliczniejszą grupą jest SoftwareHut.
To naturalne, bo jeżeli zatrudniamy np. programistów do systemów laboratoryjnych, to trafiają do SoftwareHut a nie Solution4Labs, ponieważ tam są wszyscy programiści. Ułatwia to wykorzystanie ich umiejętności do wszystkich projektów.
W spółkach kierunkowych są zatrudniane tylko osoby, które mają wykształcenie lub doświadczenie specyficzne dla danej spółki… prawnicy…. laboranci…

S.B.: Macie też biura za granicą. Tam są kumulowane zlecenia wykonywane potem przez Białystok, czy tworzycie tam oddzielne zespoły?
– W Danii, Szwecji, Niemczech, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii i Irlandii mamy na razie pojedyncze osoby odpowiadające za sprzedaż usług, utrzymywanie relacji z klientami, zarządzanie i realizację projektów.
Natomiast całe nasze zasoby techniczne są tutaj.

S.B.: Szukacie ludzi do pracy?
– Cały czas.
S.B.: Zmiana zasad finansowania uczelni i wymóg, aby na każdego wykładowcę było 11-13 studentów, utrudni wam życie? Bo uczelnie mają wybór albo zmniejszyć liczbę nowo przyjętych studentów… w tym na informatykę, albo zwiększyć liczbę wykładowców. Co wiąże się z wydatkami.
– No właśnie. Problemem w tym pomyśle jest to, kto zainwestuje w tę zmianę. Rynek potrzebuje więcej informatyków, a ich nie będzie, jak nie będzie więcej wykładowców. A tych nie będzie, gdy nikt nie sfinansuje ich zatrudniania.

S.B.: Robione to jest w imię podnoszenia jakości studiów.
– I nikt nie przeczy, że gdy te proporcje się zmienią, może być lepiej.
Ale po pierwsze, nie bardzo wiem, kto miał problem z tą jakością.
Moim zdaniem na pewno nie Politechnika Białostocka: sto procent jej absolwentów po tym wydziale ma pracę. A 80 procent ma wręcz problem ze skończeniem studiów ze względu na pracę.
Gdyby uczelnia potrzebowała kadr, my jesteśmy nawet gotowi dostarczyć ich do tej współpracy... Mamy świetnych ludzi – wykładowców i prelegentów w grupie SoftwareHutSpeaking kierowanej przez Macieja Aniserowicza, prowadzącego devstyle.pl, jeden z najbardziej rozpoznawalnych blogów branżowych w Polsce...
Tylko, jak mówiłem, jest kwestia, kto to sfinansuje, bo przedsiębiorca całości za uczelnię nie ogarnie. I tak musi wyjąć swoje kadry z prowadzonych projektów.

S.B.: Czy w branży informatycznej mamy rynek pracownika?
– Wolałbym nie odpowiadać na to pytanie, ale skoro już padło... Na pewno dla firmy standardowej jest to rynek pracownika. Ale w przypadku firm takich, jak nasza... a jest ich naście w skali Polski... które podejmują naprawdę największe wyzwania branży… to jednak jeszcze jest to rynek pracodawcy.
To, co my robimy, szkolenia, nowe koncepcje i innowacyjne projekty, czyni z nas wyjątkowo atrakcyjnego pracodawcę na rynku. Bo tu przecież nie chodzi tylko o wyścig płac, ale też o stworzenie możliwości rozwoju, samorealizacji. Informatyka jest dziś modna. Stawia wyzwania. Daje kreatywnemu człowiekowi szansę na rozpoznawalność, gdy uczestniczy w ciekawych projektach. Takie poczucie: Zrobiłem coś fajnego, chcę żeby świat o tym wiedział.
My dajemy swoim ludziom możliwość budowania marki własnej.

S.B.: Czy budowaniu marki TenderHut ma służyć wejście firmy na główny parkiet warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych?
– Zakładając TenderHut w 2015 roku zainwestowaliśmy z własnych pieniędzy 25 tysięcy złotych. Po dwóch latach i trzech miesiącach przychody firmy przekraczają 7 mln zł. Sądzę, że to pokazowa dynamika. Chcemy ją jeszcze zwiększyć, ale brakuje nam ludzi, żeby rosnąć tak szybko. Żeby mieć ludzi, potrzebujemy kapitału, którego nie mamy bez ludzi. Tak się kółko zamyka.
Dlatego przez giełdę chcemy poszukać inwestorów. Na GPW chcielibyśmy wejść w pierwszym kwartale 2019 roku.
Z drugiej strony, giełda buduje markę. Podnosi wiarygodność. Teraz nasi klienci nam wierzą, bo widzą nasze miejsca w prestiżowych rankingach, ale nawet pracując dla trzech z czterech firm Wielkiej Czwórki (firmy doradcze Deloitte, E&Y, KPMG i PwC – przyp. red.) nie możemy używać ich jako referencji. Gdy wejdziemy na giełdę, będzie to możliwe. I będzie na nas pracowało.
Poza tym na głównym parkiecie GPW jest tylko kilka spółek informatycznych. Gdybyśmy do nich dołączyli, byłby to dla nas duży wyróżnik.

Jesteśmy jak komandosi – mówi Robert Strzelecki, wiceprezes Grupy TenderHut i prezes należącej do niej spółki SoftwareHut
Wojciech Wojtkielewicz
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jesteśmy jak komandosi – mówi Robert Strzelecki, wiceprezes Grupy TenderHut i prezes należącej do niej spółki SoftwareHut - Kurier Poranny

Wróć na strefabiznesu.pl Strefa Biznesu