MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Robert Gonera: "AI pewne rzeczy organizuje i usprawnia, ale myślę, że aktorstwo zwycięży"

Aleksander Jovičić, Stanisław Filiks
Robert Gonera
Robert Gonera archiwum Polska Press
O rolach w kultowych filmach: "Zakład", "Dług", "Samowolka", graniu w serialach i sztucznej inteligencji na planie filmowym z aktorem Robertem Gonerą rozmawiają Aleksander Jovičić i Stanisław Filiks.

Aleksander Jovičić, Stanisław Filiks: W listopadzie tego roku minie ćwierć wieku od premiery filmu "Dług". Czy uważa pan, że ten film miał w sobie swego rodzaju misyjność?

Robert Gonera: No tak, zdecydowanie tak. Po pierwsze, wydaje mi się, że to był film, który podsumował w sposób szczególny te dziwne czasy przemian. Ja od początku traktowałem to jako fikcję. Natomiast Krzysztof Krause bez wątpienia miał misję pokazania komplikacji tych procesów, które doprowadziły do tej tragedii ludzkiej. Później wielokrotnie podczas pokazów gdzieś tam w Polsce ludzie przychodzili, płakali i mówili o podobnych sytuacjach, o wymyślonych długach, o niemożliwości spłaty itd. Wszystko było "na gębę". Nie było przecież możliwości wzięcia kredytu czy środków unijnych na działalność. Czuliśmy tę misję, bo byliśmy do niej powołani przez reżysera.

Efekty tej misji były...

Najbardziej znaczącym efektem było ułaskawienie człowieka, którego postać odgrywał Jacek Borcuch. Niedługo po premierze zostały też rozbite gangi z Pruszkowa i Wołomina. Mam wrażenie, że "Dług" był filmem wyjątkowym, gdyż pokazywał jak bolesne dla zwykłych ludzi były poczynania gangsterów. Często w filmach są oni niczym bohaterowie, którzy grają w jakąś grę z organami ścigania. Tutaj przedstawiono to bardzo wyraźnie; za każdym bandytą kryją się potworne ludzkie tragedie. Ówczesny układ społeczny był bardzo skomplikowany. W tamtych latach przestępczość szalała straszliwie. Na początku przygotowywałem się do roli Gerarda (postać bandyty w filmie - red.). Dobrze poznałem to środowisko, gdyż w ramach przygotowań spotykałem się z takim "odzyskiwaczem długów". Były to spotkania tajne. Myślę, że "Dług", który kręciliśmy roku 1999, był takim podsumowaniem tej trudnej dekady. Dziś i wtedy to jak niebo i ziemia. Dziś ludzie nie boją się wychodzić na ulice. Oczywiście, są innego rodzaju zmartwienia, jednak nie ma tyle przemocy. Dla mnie był to film szczególny i cieszę się, że mogłem w czymś takim uczestniczyć.

Ostatecznie Gerarda zagrał Andrzej Chyra, a pan wcielił się w rolę Adama Boreckiego, który był ofiarą tego bandyty.

Z Jerzym Morawskim - współscenarzystą i z Krzyśkiem Kruze pracowaliśmy wspólnie nad tekstem scenariusza. Na pewnym etapie w scenariuszu zaczęło brakować - jak to określił Krzysztof Krauze - protagonisty do tego Gerarda. Postaci, która jest najważniejsza, jeśli chodzi o grę psychologiczną tych ludzi - kto jest oprawcą, a kto katem. To była decyzja Krzysztofa, podjęta po konsultacji ze mną. Przyznałem mu rację, uznając, iż jestem w stanie zagrać postać Adama.

Chodziło o lepsze pokazanie całej sprawy?

Dokładnie. Film się obronił, choć postać, którą grał Andrzej była zupełnie różna od pierwowzoru. Ten pan Grzegorz, który w filmie był Gerardem to był taki dresik, taki nikt... To był ktoś zupełnie inny od postaci, którą wykreował Andrzej Chyra.

"Dług" pokazał brutalną prawdę o bandytach tamtej dekady. Grał pan również w filmie, który odczarował inny mit. Wiele osób bardzo koloryzuje czasy swojej zasadniczej służby wojskowej. W filmie "Samowolka" służba z poboru została przestawiona od tej najbardziej mrocznej strony.

"Samowolka" to też film inspirowany rzeczywistością, jest takim case study. Scenariusz powstał na podstawie książki wrocławianina Piotra Kokocińskiego. Nosi ona ten sam tytuł co film. Piotr Kokociński zdaje się, że przeżył taką sytuację będąc w wojsku. I stąd ten przekaz też był taki dość bezpośredni. I to jest świadectwo trudnych spraw, stanu ówczesnej armii. Często posługiwano się takimi mrocznymi typami jak filmowy "Tygrys", ludźmi z pogranicza półświatka.

Wcześniej, w roku 1990 zagrał pan ważną rolę w filmie "Zakład". Kolejny trudny temat - poprawczak. W tym filmie zagrał młodziutki Bartłomiej Topa. We wspomnianej "Samowolce" byli jeszcze nieopierzeni Robert Więckiewicz i Michał Żebrowski. Jednak to pan grał duże role w tych filmach. Na tej podstawie można chyba powiedzieć, że w swoim czasie Robert Gonera był liderem młodego pokolenia...

Może tak było, bardzo mi miło i takie były głosy. Na początku mojej kariery aktorskiej ogromnie dużo grałem wtedy i w teatrze i w filmie fabularnym. Dopiero później - w roku 2000 - upomniała się o mnie telewizja. Wcześniej nie pojawiałem się zbyt dużo w telewizji. Teraz jest inaczej i więcej gram w telewizji. Mam nadzieję, że to się jeszcze odmieni, że jeszcze jakaś znacząca rola w filmie fabularnym mnie czeka. Tymczasem grałem ogromnie dużo mniejszych ról i jestem usatysfakcjonowany.

Przychodzi mi teraz na myśl Marian Dziędziel, którego kariera filmowa nabrała ogromnego rozpędu, gdy miał już swoje lata. Czy pod tym względem chciałby pan "iść w ślady" starszego kolegi?

Tyle pracy w tym wieku to coś pięknego dla aktora. Też trzeba uważać, żeby nie grać za dużo jak niektórzy, bo są tacy, którzy grają ogromnie dużo. Trzeba też stosować pewnego rodzaju selekcję. Aktorzy do tej selekcji rzadko się przyznają, żeby nikogo nie urazić. Jednak z całą pewnością warto w wielu projektach uczestniczyć. Ja właśnie tak funkcjonuję. Gram w wielu różnych produkcjach, np. serialach Canal+, więc też się pojawiam w różnych miejscach.

A propos seriali na platformach streamingowych. Ostatnio oglądałem serial "Powrót". Główną rolę zagrał Bartłomiej Topa, który 34 lata wcześniej zagrał drugi plan w "Zakładzie", w którym pan był postacią pierwszoplanową. W "Powrocie" pana rola była mała. Jednak wcielił się pan w mocno specyficzną postać pracownika zakładu pogrzebowego. Czy takie malutkie, lecz bardzo wyraziste, role także są dla pana satysfakcjonujące?

Tak, zdecydowanie. Ja lubię role komediowe. Rzadko byłem obsadzany w komedii, ponieważ przylgnęła po "Długu" do mnie łatka specjalisty od scen psychologicznych i od tego rodzaju postaci. Natomiast ja uwielbiam "dłubać" właśnie sobie takie małe postacie. Jeden z kolegów ze starszego pokolenia mówił mi: "W każdy epizod angażuj się mocno i wkładaj jak najwięcej, bo to jest istota aktorstwa". Ja do dzisiaj, grając nawet najmniejszą rolę, czytam cały scenariusz z ciekawości. To później pomaga wybić się na znaczącą postać w drugim planie. Doskonała znajomość ogółu pozwala w jak najlepszy sposób oddać klimat przez tę małą postać.

Oglądałem ostatnio serial "Rojst Millenium". Zagrał tam Filip Pławiak, który jednak całą swoją rolę mówił głosem Piotra Fronczewskiego. Nie był to dubbing, a działanie sztucznej inteligencji. Czy pana zdaniem AI może powoli "zabijać" klasyczne aktorstwo?

Myślę, że aktorstwo zwycięży. Może to będą strajki, tak jak w Stanach Zjednoczonych, przypominające o pewnych prawach aktora, o których rzadko się u nas akurat mówi. Oczywiście, technologia jest już bardzo zaawansowana. Możliwe jest na podstawie próbek obrazu i głosu całkowicie wygenerować rolę danego aktora. Wydaje mi się, że obecnie przeżywamy zachwyt sztuczną inteligencją tak, jak to było kiedyś w przypadku internetu czy dawniej telewizji. Nic nie zastąpi źródła, a nim jest aktor. Ostatnio we Wrocławiu, w Teatrze Polskim w Podziemiu brałem udział w performance na temat AI. Przyjechał naukowiec z Teksasu, profesor performing arts. Wyposażył on robota płci żeńskiej w osobowość. My, aktorzy opracowujemy swoją rolę, analizujemy jej korzenie, charakterystykę. On z kolei napisał grubą książkę osobowości tego robota, mając za warsztat umiejętności aktora, dramaturga. To było niezwykle interesujące. AI pewne rzeczy organizuje, usprawnia i jest to - moim zdaniem - doskonałe rozwinięcie komputera. AI jest figurą tych czasów, jest zdobyczą technologiczną. Pewnie będą produkcje, które będą z tego korzystały. Pytanie tylko w jaki sposób. Prawdą jest, że wszystkiego można użyć.

Wróćmy jeszcze na chwilę do historii. Odnoszę wrażenie, że był pan ważną postacią w transformacji polskiego kina. W epoce PRL niestety o wielu rzeczach nie można było mówić głośno. "Zakład" to film, w którym mieliśmy wykorzystywanie seksualne w zakładzie poprawczym. W "Samowolce" katowano poborowego. W "Długu" policja była bierna, a nawet bezradna. W PRL ciężko byłoby zobaczyć film, w którym LWP to siedlisko przemocy, a MO nie radzi sobie ze zwykłym bandziorem...

Dokładnie tak było. Po roku 1989 zaczęto nagrywać filmy, które zaczęły surowo ukazywać rzeczywistość. Po filmie "Zakład" zacząłem mieć opinie człowieka, który gra w filmach, które mają i chcą coś przekazać, a nawet być przeciw czemuś.

Takie filmowe protest songi?

O! Bardzo mądrze pan to nazwał. To były takie filmowe protest songi wobec rzeczywistości, która i dzisiaj też nie jest idealna. Może jeszcze powstanie jakiś film, będący wynikiem niezgody na takie czy inne aspekty tych czasów.

Czytałem, że pana pasją jest pilotowanie samolotów. Czy to jest dalej aktualne?

Nie, już nie latam. Mógłbym wznowić licencję i znów latać, jednak to kosztuje ogrom czasu i sporo pieniędzy. Dużo zachodu i dużo papierologii. Spełniam się w braciach lotniczych, jestem też czynnym członkiem aeroklubu.

Czy myślał pan o zagraniu pilota w jakimś filmie?

Byłoby mi bardzo miło zagrać pilota. Żałuję, że nie zagrałem pilota w filmie "Mała Moskwa" Waldemara Krzystka. Tam jest postać polskiego pilota. Gdyby kiedyś przyszło mi zagrać taką rolę, to uczynię to bardzo chętnie. Tym bardziej, że się na tym znam.

Gdyby pan spotkał siebie sprzed wielu lat, to jakie dałby pan sobie rady?

To jest trudne, lecz bardzo ciekawe pytanie. Przede wszystkim nie należy się bać. Nie należy kierować się lękiem, stresem, tremą. W aktorstwie trzeba poruszać się z dystansem, ale też z przyjemnością. Zachować przyjemność z samego aktorstwa.

Chciałbym nawiązać jeszcze do streamingu. Kiedyś na nowy odcinek serialu trzeba było czekać tydzień. Dziś w jeden wieczór można obejrzeć cały sezon. Jak pan postrzega tę zmianę?

Każda zmiana jest po prostu zmianą. Dobre i złe aspekty zmian ujawniają się dopiero na różnych etapach. Nie mnie to osądzać. Staram się traktować każdą zmianę jako tę na lepsze. Często nawet trudne doświadczenie prowadzi do czegoś dobrego. To, że poprzez VOD na różnych urządzeniach można oglądać najświeższe produkcje jest fascynujące. Cieszę się, że mogę być częścią tych czasów. Nigdy nie bałem się technologii, nie bałem się algorytmów. Gdybym robił kolejną edycję festiwalu scenarzystów filmowych, to wykorzystałbym tę różnicę pomiędzy scenario - czym co jest absolutnie z głowy twórcy - a algorytmem, czyli czymś co powstało w świecie cyfrowym.

Jest zasadnicza różnica między tym, co wymyślił człowiek, kierując się swoją pasją, a tym co powstało dzięki AI...
Myślę, że sztuczna inteligencja niczego nie wymyśliła. Ona po prostu robi pewne rzeczy podobnie jak człowiek. Chociaż można też dojść do tego, że człowiek tworzy kolejne obrazy na podstawie inspiracji. Podstawą natury ludzkiej jest kreatywność, która jest nie do zastąpienia.

Dziękujemy za rozmowę
Również dziękuję

od 7 lat
Wideo

NORBLIN EVENT HALL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska