Prezydent Lubina podczas konferencji prasowej kilka razy podkreślał, że domaga się nie tylko sprostowania i odszkodowania, ale też przeprosin ze strony redakcji i autorów artykułów, które skompromitowały go w oczach opinii publicznej oraz wyrządziły szkody jego rodzinie. Chodzi o teksty publikowane przez kilka czołowych polskich redakcji na temat nielegalnych podsłuchów, jakie Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego miała zainstalować samorządowcowi. Ocenił również, że materiał, który miał być wyciekiem z internetowego komunikatora, o którym szeroko rozpisywały się media, to twór sztucznej inteligencji.
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego twierdzi, że nie było inwigilacji samorządowca
Robert Raczyński w licznych doniesieniach prasowych miał być rzekomo celem operacji prowadzonej przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Podsłuchy z prowadzonej przez służby inwigilacji miały trafić do mediów, a stenogramy z pozyskanych tą drogą rozmów, ujrzały światło dzienne. Zdaniem prezydenta Lubina, były one celową prowokacją skonstruowaną przeciwko niemu w okresie wyborów samorządowych.
Wiosną 2024 roku ABW zdementowała pojawiające się w mediach informacje, jakoby funkcjonariusze Agencji brali udział w działaniach operacyjnych wymierzonych przeciw prezydentowi Lublina.
Prokuratura wciąż prowadzi w sprawie śledztwo dotyczące rzekomej inwigilacji prezydenta Lubina
Niemniej, w maju tego roku prokuratura w Legnicy wszczęła śledztwo w sprawie ewentualnej inwigilacji Roberta Raczyńskiego oraz jednego z jego podwładnych. Na razie jednak żadne informacje z tego dochodzenia nie trafiły do mediów, a prezydent Lubina postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
– Z opisu charakterystycznego, który został przedstawiony, wygląda tak, że jestem człowiekiem ohydnym, zdemoralizowanym, alkoholikiem, narkomanem, złodziejem. Żeby uzyskać pozory autentyczności, dokumenty zostały oczywiście stworzone przez sztuczną inteligencję – wyjaśniał sytuację samorządowiec.
Jeśli dziennikarze mają rację samorządowiec przegadał z podwładnym długie godziny
Rzeczywiście opublikowane w lutym materiały, które miały być zapisem rozmów między Robertem Raczyńskim i jednym z jego podwładnych dotyczą nielegalnego obrotu śmieciami, ale też przestępstw seksualnych wobec nieletnich. Łącznie zawierały one prawie tysiąc stron rozmów.
– Dziennikarzom, którzy to opublikowali, bardzo zależało, aby mnie zdyskredytować – przekonywał Robert Raczyński, jednocześnie sugerując, że autorzy mogli oni działać na zamówienie. Kogo, czyje? Tego być może dowiemy się niebawem, bo samorządowiec, w rozmowie ze Strefą Biznesu, wyraźnie daje do zrozumienia, że wie, kto może stać za prowokacją wymierzoną przeciwko niemu.
Samorządowiec wyjaśnia swój punkt widzenia w rozmowie ze Strefą Biznesu
Strefa Biznesu: Panie prezydencie, co pan robił, zanim zajął się pan polityką?
Robert Raczyński: Zanim wszedłem do polityki, przez osiem lat działałem w branży finansowej. Byłem dyrektorem oddziałów banków komercyjnych i na końcu zostałem też dyrektorem Narodowego Banku Polskiego.
Porównując pana wcześniejszą aktywność z tym, co dzieje się wokół pana obecnie, co może Pan powiedzieć na temat tej zmiany – z biznesu na politykę?
Nie spodziewałem się, że poziom zepsucia, jeśli chodzi o świat medialny, jest tak ogromny. Że kreowanie innej rzeczywistości jest tak łatwe. Jest to szczególnie niebezpieczne.
W jaki sposób publikacje medialne, które opisywały pana w określonym świetle, wpłynęły na pana karierę polityczną?
Bezsprzecznie my jako ruch polityczny Bezpartyjni Samorządowcy mieliśmy ogromne problemy, ponieważ nasi konkurenci masowo zamieszczali te artykuły na swoich blogach czy też na swoich Facebookach. Dotyczyło wielu kandydatów na radnych. To nie było zjawisko incydentalne, ponieważ media centralne uwiarygodniły je.
Pewnie zdaje pan sobie sprawę z tego, że niektóre media, na zasadzie prawa do cytatu, mogą – nawet bez większej refleksji – powtórzyć jakąś opinię, która później może okazać się krzywdząca.
Owszem, ale to były całe artykuły, cały film.
Czemu zatem reaguje pan tak późno?
Musiałem się trochę pozbierać. Miałem sporo osobistych spraw. Chodziło też o zdrowie.
Czyli przesądziły kwestie emocjonalne. Ale był też tryb wyborczy?
W trybie wyborczym byłoby to nieskuteczne, dlatego że w trybie wyborczym mógł mnie obrazić konkurent, nie medium jakoby niezależne. Poza tym proces nie odbyłby się w 48 godzin. ABW nie mogłoby powiedzieć, że nie tworzyło takich spraw. Instytucje, które tam się pojawiały, miały uwiarygodnić te wydarzenia. Były zbyt duże, by w takim trybie mogły szybko zareagować.
Czy w tej sytuacji będzie pan zabiegał o jawność postępowania sądowego?
Tak, oczywiście.
A dowody, dysponuje pan takimi?
Ja będę właśnie udowadniał swoją niewinność. Media wydały na mnie wyrok. Przyszli tu bezczelnie (na konferencję) i nadal twierdzą, że to są materiały ABW, choć samo ABW już powiedziało, że to bzdura. Jaki jest sens, żebym siedział z urzędnikiem, przez ścianę, i pisał z nim prawie tysiąc stron (chodzi o domniemany wyciek korespondencji między prezydentem Lublina oraz jednym z jego współpracowników, który stał się ważnym elementem wielu publikacji – przyp. red.). Ja mam problem, by napisać 100 stron. Gdybym miał takie możliwości, to wydałbym już dziesięć książek.
Czy ma pan podejrzenia, kto ewentualnie mógł stać za atakiem?
Tak, dokładnie to wiem. Znam grupę, która za tym stała i wiem, ile dostali za to pieniędzy.
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Strefę Biznesu codziennie. Obserwuj StrefaBiznesu.pl!
