Józef Baran we wrześniu skończył 100 lat. Do Wrocławia przyjechał mając ich ponad 20, w 1945 roku.
"Mój kuzyn i ja zajmowaliśmy się wtedy dekarstwem" – opowiada. - "Kiedy przyjechaliśmy do Wrocławia, Tadek powiedział: zobacz Józiu, tutaj wszystkie dachy leżą na ziemi. Tu będziemy mieć roboty do końca życia!"
Pan Józef i jego kuzyn zgłosili się do tymczasowego urzędu, po pracę.
"Wtedy po pracę przychodzili Niemcy, a nie Polacy. Więc urzędnicy wybałuszyli oczy, gdy usłyszeli, że dwaj polscy dekarze z Kresów Wschodnich poszukują zajęcia. Chyba z tego względu dostaliśmy pokoje „na wersalu” – mówi pan Józef.
Dekarze wywodzący się z Żółkwi zostali zakwaterowani w hotelu Europejskim.
"Już wówczas miałem żonę, która spodziewała się dziecka. Dojechała do Wrocławia chwilę po mnie. Kiedy zobaczyła te wszystkie meble, a la Ludwik XVI, landszafty i inne takie bajery, to niemal przyklęknęła z wrażenia" – opowiada pan Józef. - "Musiałem ją jednak poinformować, że w nocy siusiamy do złotego nocnika, bo bomba uderzyła w pion toalet i w tym miejscu była dziura na kilka pięter w dół".
Z okien hotelu małżeństwo miało widok na zniszczony fronton teatru Capitol.
"Bomba urwała dwie pierwsze litery i został tylko „pitol”. Nawet wiele lat później funkcjonowało wśród Wrocławian takie powiedzenie: idziemy na przedstawienie do „pitola” – wspomina pan Józef.
Pan Józef przez jakiś czas parał się dekarstwem. Ale w niedługim czasie okazało się, że jego kariera powinna potoczyć się w kierunku handlu.
"Pierwszy szaberplac we Wrocławiu mieścił się przy Matthiasplatz (pl. św. Macieja – przyp. red.). Kupowało się od Niemców i sprzedawało Polakom, którzy przychodzili do nas z dworca Nadodrze" – opisuje pan Józef. Już wówczas okazało się, że ma do handlową żyłkę. - "Po kilku tygodniach odkryłem, że podczas jednego dnia na placu zarabiam więcej niż przez miesiąc na dachu. Dlatego odpuściłem sobie dekarstwo. Na szaberplacu można było znaleźć wszystko. Kiedyś moja mama trafiła na ładne sztućce z napisem Schwednitzer Keller (Piwnica Świdnicka, przyp. red.). Kobieta, która nam to sprzedała twierdziła, że była tam kelnerką, a tymi widelcami jadł podczas wizyty we Wrocławiu Hitler. Mieliśmy w domu wybrakowany zestaw porcelany Rosenthala, który został po poprzednich lokatorach. Do tego kiedyś na szaberku znalazłem pod węglem w skrzyni kryształowe kieliszki i szklaneczki. Gdy zdałem maturę, którą opóźniła wojna, moja mama wyprawiła przyjęcie. Podczas uroczystego obiadu piliśmy z kryształowych kieliszków, jedliśmy z talerzy Rosenthala i kroiliśmy nożami, którymi kroił Hitler".
Niedługo potem pan Józef objął stanowisko kierownika sklepu przy ulicy Piastowskiej, obok do dziś istniejącego baru „Kleks”, wówczas "Piast".
"Na rogu Piastowskiej i Grunwaldzkiej była piekarnia. Zawsze kupowałem od nich chleb do mojego sklepu. Później ten piekarz musiał uciekać przed komunistami. Piekarzowa po jakimś czasie dowiedziała się, że został zabity. Wtedy pomyślałem, że najlepszą handlową opcją byłoby, gdybym ożenił się z wdową po piekarzu ale… już miałem żonę, więc to nie bardzo wchodziło w grę" – mówi pan Józef.
Ze sklepu na Piastowskiej Józef Baran przeszedł do pracy w Feniksie, gdzie po niedługim czasie został mianowany jednym z najmłodszych w historii domu handlowego dyrektorów, a potem i prezesów. W 1962 roku dokonano jednego z najbardziej rewolucyjnych remontów DH Feniks. „Pomysł wydawał się wówczas bardzo nowatorski, a tymczasem nieświadomie nawiązano do przebudowy obiektu przez braci Baraschów w 1929 roku, którą przeprowadzono bez przerywania działalności handlowej. Obiekt został zamknięty wówczas jedynie na dwa dni” – pisze w swojej książce „Dom handlowy Feniks” Małgorzata Urlich-Kornacka.
Za kadencji Józefa Barana w DH Feniks doszło do dwóch kradzieży. Jak dowiadujemy się z książki Małgorzaty Urlich-Kornackiej, mimo licznych zabezpieczeń, jakie wówczas wprowadzono, złodzieje byli bardzo kreatywni. Jeden z nich zawinął się w dywan na sklepowej wystawie, a gdy pracownicy opuścili dom handlowy, wyszedł z rulonu i wyrzucał przez okno stojącemu na dole wspólnikowi sklepowy towar. Inny złodziej wpadł na podobny pomysł i zamknął się w jednym ze sklepowych pudeł. Nie umiał jednak z niego wyjść i rano oswobodzili go pracownicy. W obu przypadkach złodzieje trafili za kratki.
Setne urodziny prezesa Barana dwa tygodnie temu zorganizowały panie, które do dziś wciąż pracują w domu handlowym, a które zatrudniał jeszcze sam jubilat.
W imieniu zespołu Gazety Wrocławskiej składamy panu Józefowi Baranowi najlepsze życzenia urodzinowe. Liczymy, że za rok usłyszymy kolejną dawkę wrocławskich anegdot.
- Jarmark Bożonarodzeniowy we Wrocławiu. Co i za ile można tam zjeść? [ZDJĘCIA, CENY]
- Nieoficjalnie: Już od 1 grudnia możliwe nowe obostrzenia
- Zmiany w centrum Wrocławia. Nowa organizacja ruchu na pl. Społecznym
- Wrocławski "Central park" otworzy się na wrocławian? Jest taka szansa
- To już oficjalne! 27 grudnia jest świętem państwowym
- Wojskowy sklep we Wrocławiu znów będzie otwarty! Co tam kupimy? [CENY, ZDJĘCIA]
- Akcje saperów we Wrocławiu. W dwóch miejscach znaleziono niewybuchy
- Wrocław: BMW wpadło na torowisko na Legnickiej [ZDJĘCIA]
- Zima w natarciu. Czekają nas pierwsze śnieżyce
- Straszny wypadek na Dolnym Śląsku. 19-latek wbił się w drzewo, nie żyje [ZDJĘCIA]
- Promocje i wyprzedaże na Black Friday w najpopularniejszych dyskontach
- Co kupisz na Jarmarku Bożonarodzeniowym we Wrocławiu? [ZDJĘCIA, CENY]
