Spis treści
- Ostatnio emocje trudno utrzymać w ryzach
- Amerykanie nie odczuwają faktycznego zagrożenia wojną
- Uderz w lęki, pogłaszcz ego, banknot w rękę, wskaż winnego
- Przebudzenie przychodzi dopiero wtedy, gdy wartość nabywcza pieniądza spada na łeb na szyję
- Biznes, inwestorzy – boją się niepewności
- Zmiany w polityce gospodarczej USA stwarzają zarówno zagrożenia, jak i szanse
- Próżne jazgotanie odciąga nas od kwestii najpoważniejszej
Ostatnio emocje trudno utrzymać w ryzach
Strefa Biznesu: Panie profesorze, jak by Pan określił obecną światową atmosferę polityczno-gospodarczą?
Paweł Jędrzejko: Oj, nerwowo….od dawna, ale w ostatnich dniach emocje naprawdę niełatwo utrzymać w ryzach. I trudno się komukolwiek dziwić. W końcu tutaj, w Polsce, wszystkie decyzje podejmowane po drugiej stronie Atlantyku mają nieco inne przełożenie na nasze poczucie bezpieczeństwa niż to jest w przypadku obywateli USA, Kanady, czy Meksyku. Amerykanie i Kanadyjczycy ostatecznie wielkiej krzywdy sobie nawzajem nie zrobią: bariery celne można wprowadzić i znieść (albo zawiesić, jak to już w ostatnich dniach „przetrenowano”), a wielkomocarstwowa gadanina o włączeniu Kanady do Stanów Zjednoczonych jako pięćdziesiątego pierwszego stanu, czy kupowaniu Grenlandii, choć podkręca emocje, pozostanie tym, czym jest: pustosłowiem.
To tylko demagogia? Ma jednak szeroki oddźwięk….
Oczywiście – media społecznościowe huczą od burzliwych debat domorosłych politologów i ekonomistów, memy podkreślające arogancję Trumpa, jego niewydolność jako prezydenta i polityka, czy korupcyjny charakter polityczno-biznesowych relacji w USA wyrastają w internecie jak grzyby po deszczu. Co bardziej zacietrzewieni ogłaszają moralne zwycięstwo „empatycznych” nad Elonem Muskiem, który „prawie bankrutuje” (choć w jego przypadku nawet 100 miliardów dolarów straty to niewiele w porównaniu z tym, co zostaje). „Przepraszają” Kanadę i wychwalają Justina Trudeau, wyrażają podziw dla rządów Europy rozumiejących wagę realnego wspierania Ukrainy w wojnie przeciwko pozbawionego skrupułów, rosyjskiego najeźdźcy.
Amerykanie nie odczuwają faktycznego zagrożenia wojną
Czy coś wynika z tej „burzy”? Wydaje się, że niewiele...
Kongres jakoś nie protestuje przeciwko płynącym z Białego Domu zarządzeniom, wnioski o postawienie Prezydenta w stan oskarżenia jakoś się nie pojawiają. Nic nie wskazuje na to, że dofinansowywany z podatków płaconych przez amerykańskich obywateli program kosmiczny Muska, który – oprócz atrakcji w postaci spektakularnych fajerwerków – nie przyniósł dotąd Stanom Zjednoczonym nic konkretnego, stanie się obiektem jakiegokolwiek dochodzenia. Owszem, postępowy, demokratyczny żywioł Ameryki „stoi za Ukrainą” – Dawidem walczącym z Goliatem – i popiera Wołodymyra Zełenskiego, którego 28 lutego nie zdołali upokorzyć Vance i Trump. Owszem, ludzie kultury demonstracyjnie wyjeżdżają ze Stanów i przeprowadzają się do Kanady lub Europy, żeby „nie oddychać tym samym powietrzem, którym oddycha Musk”. Wszystko to prawda – i dobrze świadczy o tej części społeczeństwa amerykańskiego, która nie dała się otumanić, albo w końcu usłyszała dzwonki alarmowe z Wall Street. Ale w odróżnieniu od Polaków i innych, wciąż jeszcze „demokratycznych” sąsiadów Ukrainy, Amerykanie nie odczuwają faktycznego zagrożenia wojną. Boją się pogorszenia warunków życia, boją się recesji ekonomicznej, wstydzą się tego, jak odbiera ich cywilizowany świat, obawiają się utraty pozycji na rynku, bo bariery celne mogą skutecznie przetasować relacje ekonomiczne – ale wojna, taka prawdziwa, gdzie pod bombami kruszy się porządek świata, gdzie bliscy ludzie są gwałceni, torturowani, lub giną, gdzie znikają dzieci jest odległa. Na tyle odległa, żeby łatwo było uwierzyć w to, że „to nie ich wojna”, że ona nie ma wpływu na losy USA, a kosztuje.
Skoro wojna ich nie dotyka, to czym żyją Amerykanie? Słyszałem od jednego z nich, że ludzi w Ameryce obchodzi wyłącznie cena benzyny...
„Zwyczajni biali Amerykanie” – szczególnie ci z Pasa Biblijnego i Pasa Rdzy – wolą żyć z poczuciem realności „widomego przeznaczenia” niż bez niego; chcą wierzyć w szczególną misję Ameryki, bo łatwiej jest wtedy radzić sobie z niewesołą, niewiele obiecującą, i raczej frustrującą codziennością. Ale tak samo jak „zwyczajni biali Polacy” – „głosują kieszenią”. I tak jak Polacy, nie zastanawiają się szczególnie nad sensem, ekonomicznym uzasadnieniem, czy nawet fizyczną możliwością realizacji wyborczych obietnic. Działa hipokamp: „Będzie Wam lepiej, bo pieniądze, jakie wydajemy na nie naszą wojnę, trafią do Was”. Albo: „Będzie Wam lepiej, bo ukrócimy napływ imigrantów, którzy Wam zabierają miejsca pracy”. Albo „Będzie Wam lepiej, bo kiedy wprowadzimy bariery celne, to Wasze firmy będą bardziej konkurencyjne, bo zagraniczna produkcja nie będzie zalewała rynku”. Prosty, łatwy komunikat, tak prosty jak niegdysiejsze telewizyjne reklamówki PiSu, w których produkty znikały „kwintesencjalnie polskiej” rodzinie z lodówki, a dzieciom z ramion ulatniały się zabawki: czarny, lecz skuteczny PR wymierzony w Platformę, w dodatku połączony z zawsze skutecznym łechtaniem narodowego ego – pamiętamy przecież płonącą mapę Polski, w jeszcze innej, antyunijnej wyborczej reklamówce PiS, która nawiązywała do niemieckiej agresji z 1939 roku. Takie „podnoszenie Polski z kolan” do złudzenia przypomina slogan „przywróćmy Ameryce wielkość”, który także okazuje się bardzo, ale to bardzo skuteczną mantrą.
Uderz w lęki, pogłaszcz ego, banknot w rękę, wskaż winnego
To znaczy, że proste w gruncie rzeczy mechanizmy wpływu nigdy i nigdzie się nie zmieniają?
Nie po raz pierwszy w historii zresztą: żyją jeszcze ludzie, którym cierpnie skóra, gdy przypomną sobie słowa „Deutschland, Deutschland über alles, über alles in der Welt” – początek narodowego hymnu, opiewającego miłość do ojczyzny i braterstwo. Hymnu, który dla wszystkich „Untermenschów”, a szczególnie tych „niearyjskich”, okazał się zapowiedzią nieopisanej tragedii, która do dziś nie mieści się w głowach. Mechanizm pozostaje prosty: „uderz w lęki, pogłaszcz ego, banknot w rękę, wskaż winnego”. Prostych Niemców – upokorzonych klęską w pierwszej wojnie światowej i przygniecionych nędzą – łatwo było cynikom (którzy, jak doktor Josef Goebbels, minister propagandy Niemiec, doskonale rozumieli mechanizmy darwinizmu, społecznych determinizmów, czy podświadomych lęków) przekonać, że źródłem wszelkiego zła są Żydzi, że Niemcy są „ponad wszystko”, że narodowy socjalizm jest najlepszym systemem społeczno-politycznym, bo daje ludziom pracę i przestrzeń do życia, a brak lojalności dla NSDAP jest tożsamy z brakiem patriotyzmu a nawet zdradą narodu. Tak samo też prostym Amerykanom, borykającym się z późnokapitalistyczną rzeczywistością, łatwo jest wmówić, że ich trudnej sytuacji winni są wszyscy, tylko nie zarządzający nimi oligarchowie. To „nielegalni imigranci” (zbudujmy mur na granicy z Meksykiem!), to „nielojalni pseudosojusznicy” (za mało płacą na NATO!), to „niewdzięczni Ukraińcy” (nie powiedzieli „dziękuję!”), to „samolubni Kanadyjczycy” (odcinają nam prąd i podnoszą bariery celne!)… wszyscy, tylko nie ci, którzy faktycznie decydują o właściwej dystrybucji wykorzystaniu wypracowywanych przez podatników środków. Wszyscy, tylko nie ludzie na pozycjach władzy, których prywatny majątek mógłby rozwiązać większość gardłowych problemów USA, bez większego uszczerbku dla nich samych.
To bardzo ostre porównania….musi Pan przyznać, że problemy gospodarcze czy społeczne nie są wyssane z palca….
Winni są wszyscy, tylko nie wielki biznes, który Ameryką – i światem – rządzi. A wielka polityka to też wielki biznes: na wojnach i odbudowach robi się interesy. I nie ważne, że zwykli ludzie tracą najbliższych, przelewają krew, głodują, cierpią, umierają. To „koszt uzyskania przychodu” … chyba, że masy się zorientują, że pusta gadanina nie wypełnia ich lodówek: w końcu „od rewolucji dzielą społeczeństwa najdalej trzy posiłki”. Wtedy żadne porywające, płomienne apele nie zdadzą się na nic, żadna zasłona dymna nie zadziała. Ale średni Amerykanin dopiero teraz zaczyna odczuwać konsekwencje, jakie wdrożenie obiecanej w czasie kampanii prezydenckiej polityki, faktycznie za sobą pociąga. Dopiero teraz zaczyna rozumieć, że „jajogłowe lewactwo” ostrzegało Amerykę przed realnym zagrożeniem. Ale „jajogłowego lewactwa” się nie słucha, bo przecież jest „niepatriotyczne” i „antyamerykańskie”: słucha się wyłącznie Wall Street, a w zasadzie nie tyle słucha, ile odczuwa się przemiany na Wall Street na własnej skórze.
Przebudzenie przychodzi dopiero wtedy, gdy wartość nabywcza pieniądza spada na łeb na szyję
Trudno przewidzieć długofalowe efekty obietnic wyborczych. To chyba reguła, ze rozczarowanie przychodzi z czasem?
Ale zanim to się stanie – zwykli ludzie wierzą, bo nie wiedzą. Wydaje im się, że gorzej niż jest, być już nie może, więc obietnice brzmią kusząco. A do tego łatwiej jest uwierzyć w winę tego „innego”, „obcego”, niż w nieudolność obiecującej dobrobyt administracji. A ona świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że wiedzy makroekonomicznej w społeczeństwie nie ma (bo niby skąd?), więc żadna znacząca grupa wyborców nie powie politykom: „sprawdzam”. W Polsce także rozdawczo-zadłużeniowej gospodarki PiSu wyborca partii Jarosława Kaczyńskiego długo nie kwestionował, bo przecież pojawiło się w kieszeni „obiecane” 800+, a – jak już zauważyliśmy – „kieszenią” się głosuje. Przebudzenie przychodzi dopiero wtedy, kiedy to 800+ przestaje wystarczać, żeby nakarmić rodzinę, bo wartość nabywcza złotówki spada na łeb na szyję. Ale wówczas jest już nieco za późno, żeby pluć sobie w brodę, że się „nie sprawdziło” ani kosztu spełnienia wyborczych obietnic, ani nie przewidziało ich długofalowych konsekwencji. Ale też w końcu trudno się dziwić, że nie sprawdzamy: nie mamy obowiązku być ekonomistami, specjalistami w zakresie międzynarodowych rynków, ani historykami gospodarki. Tłumaczymy się przed samymi sobą, że nie mamy czasu na grzebanie po źródłach czy weryfikowanie podawanych w sieci informacji, mimo, że zdrowy rozsądek podpowiada, iż „mądrość” i „prawda” mają się tak do „mądrości Facebooka” i „prawdy Instagramu” jak ma się „krzesło” do „krzesła elektrycznego”.
Dlaczego wielu Amerykanów w takim razie nadal popiera prezydenta? Może nie odczują negatywnych konsekwencji?
Polacy także popierali populistyczny i skorumpowany PiS, którego rządy – jak argumentują dziennikarze – nie tylko zadłużyły kraj, ale także, jak wykazują liczne artykuły prasowe, doprowadziły do „rozmontowania” polskiej obronności, w tym wywiadu. A to, w obliczu rosyjskiego najazdu na Ukrainę, przestaje być kwestią li tylko teoretyczną, szczególnie, że obecna administracja USA jest skłonna poświęcić Ukrainę – a więc stabilność i bezpieczeństwo Europy – w imię własnych imperialnych interesów. Ale ani Prezydent Trump, ani jego wyborcy zdają się nie rozumieć ani Europy, ani – co jeszcze bardziej niepokojące – Rosji. I oczywiście – nie jest dla nich jasne, dlaczego Wielka Brytania, mimo Brexitu, nagle zbliżyła się do Unii Europejskiej, dlaczego Chiny nie są skłonne wesprzeć USA w działaniach eliminujących Ukrainę i Unię Europejską z negocjacji dotyczących warunków zawieszenia broni, czy pokoju, i dlaczego Ukraina – suwerenny kraj – nie chce „zakończyć rozlewu krwi”, oddając imperium Putina terytoria, które jego armia okupuje. Oczywiście, na moje facebookowe pytania o to, czy gdyby Rosjanie zajęli Alaskę to należałoby „w imię pokoju” złożyć broń, Trumpiści odpowiadają, że „to całkiem inna i nieporównywalna sprawa”, ale jakoś argumentów na potwierdzenie tej tezy się nie doczekałem. Natomiast poklepują mnie po ramieniu, kiedy dowiadują się jak odsetek polskiego PKB inwestowany jest we wspólną, systemową obronność. Ale czegoż można się spodziewać, kiedy dla farmera z Kentucky wojna w Ukrainie jest mniej więcej tak samo „paląca”, jak dla polskiego rolnika konflikty na Bliskim Wschodzie. Niby media o nich huczą – ale to jednak daleko: „to nas nie dotyczy”, to problem „Palestyńczyków i Izraelczyków”, a poza tym „Muzułmanów i Żydów”. I dopóki nie wzrasta cena paliwa na stacjach Orlenu, albo trumny przykryte biało-czerwoną flagą nie przypominają rodzinom i przyjaciołom poległych żołnierzy o tym, że świat to naczynia połączone – ta pozorna „odległość”, choć pretekstualna, okazuje się czynnikiem odpowiedzialnym za chroniczne „niedowidzenie” i „niedosłyszenie”.
Biznes, inwestorzy – boją się niepewności
Jest Pan surowy w ocenach, choć chyba wyrozumiały dla niewiedzy...Czy ekonomia, stan własnego portfela weryfikuje poparcie dla tego czy innego polityka?
Ale ślepota, głuchota, czy naiwne zaufanie jednostek (czy całych grup społecznych) do płomiennej retoryki polityków nie stanowią faktycznej bariery dla ekonomicznych wstrząsów, czy zmian politycznego klimatu. Dziś nawet najbardziej zażartym konserwatystom w Polsce przechodzi czasami przez głowę niepokojąca myśl o tym, że wojna w Ukrainie może rozlać się po Europie, a to powoduje rosnące poczucie niepewności. Niepewność zaś jest tą zmienną w równaniach ekonomicznych, która decydować może o recesjach. Biznes – inwestorzy – boją się niepewności. A chaotyczność i chwiejność polityki Donalda Trumpa i jego kuriozalne decyzje w zakresie polityki handlowej i gospodarczej wywołują istotne zmiany na światowych rynkach. Te z kolei mają bezpośredni wpływ na gospodarkę Polski. Obecne zawirowania polityczne w Stanach Zjednoczonych oddziałują, w kontekście wahań globalnych, na nasz kraj – i to w wielu wymiarach.
Jeśli odłożymy emocje, sympatie, manipulacje, jakie konsekwencje dla Polski mają decyzje Donalda Trumpa?
Po pierwsze, administracja Donalda Trumpa nałożyła 25-procentowe cła na import stali i aluminium, co uderzyło w kluczowych eksporterów, w tym kraje Unii Europejskiej. W odpowiedzi Bruksela ogłosiła, że wprowadzi cła odwetowe (których wartość szacowana jest na 26 miliardów euro), które wejdą w życie w przyszłym miesiącu. Eksperci ostrzegają, że eskalacja wojny handlowej może osłabić globalną gospodarkę – prognozy wskazują na spowolnienie wzrostu gospodarczego USA z 2,8% w 2024 roku do 1,9% w 2025 roku.
Póki co, rynki wykazują raczej oznaki stabilizacji, prawda?
Optymizm wśród inwestorów wzrósł po doniesieniach o możliwym zawieszeniu broni w wojnie rosyjsko-ukraińskiej, co przełożyło się na wzrost indeksu niemieckiego DAX o 1,5%. Niemniej jednak, długoterminowe skutki wojny celnej mogą osłabić zapał inwestorów, a tym samym spowolnić tempo rozwoju gospodarczego w Europie. Ta zaś – po pierwsze – musi się dozbroić, a po drugie – radykalnie zjednoczyć. Ten ruch, jeżeli nastąpi szybko, może okazać się czynnikiem uspokajającym rynki, choć, jeżeli Trump utrzyma przyjęty kurs, udział USA będzie w nich wówczas mniejszy niż dotychczas. Kraje eksportujące do Stanów Zjednoczonych będą musiały porozumieć się między sobą i wypracować alternatywne rynki zbytu dla własnej produkcji: rynki nie przyblokowane absurdalnie wysokimi barierami celnymi, za którymi, nie przymierzając – jak za ścianami spacerniaka, izolują się obecnie Stany Zjednoczone.
Zmiany w polityce gospodarczej USA stwarzają zarówno zagrożenia, jak i szanse
Ameryka to rynek ogromny i ważny partner. Jakie skutki odczujemy najbardziej?
Nowe amerykańskie cła na stal i aluminium mogą pośrednio wpłynąć na polskich producentów, zwłaszcza jeśli popyt na surowce spadnie, lub jeśli konkurencja wewnątrz UE wzrośnie w wyniku paneuropejskich poszukiwań alternatywnych wobec amerykańskiego rynków zbytu. Po ogłoszeniu przez USA planów nałożenia ceł na stal i aluminium, polski indeks WIG20 odnotował spadek o 2,5% we wtorek rano, podczas gdy szerszy indeks WIG spadł o 2% – i zdaniem ekspertów spadki te były bardziej wyraźne niż na zachodnioeuropejskich rynkach, które zareagowały mniej intensywnie. Z drugiej strony, rząd RP, starający się „mediować” pomiędzy UE a USA, liczy na to, że obecna administracja Stanów Zjednoczonych zniesie – lub przynajmniej złagodzi – ograniczenia eksportu zaawansowanych chipów AI, co zawęża dostęp Polski do nowoczesnych technologii. Jeżeli taka zmiana istotnie nastąpi, wówczas polski sektor technologiczny mógłby stać się bardziej konkurencyjny, co w pewnym sensie mogłoby zbilansować straty wynikające z ceł na eksport produkowanych przez nas metali.
Wszystko o czym mówimy wiąże się z przemysłem zbrojeniowym. Jakie konsekwencje dla gospodarki mają wydatki na obronność?
Z jednej strony oznaczają mniej PKB na inne inwestycje. To jednak może być jeden z czynników „uspokajających” rynek. Generalnie, jak zauważają ekonomiści, polska gospodarka wykazuje znaczną odporność na globalne zawirowania, jednak zmiany w polityce gospodarczej USA stwarzają zarówno zagrożenia, jak i szanse. Polski rynek finansowy zareagował negatywnie na ostatnie wydarzenia w Ameryce, odnotowując spadki na giełdzie oraz wzrost niepewności wśród inwestorów, ale na tym zagrożenia się nie kończą. Tradycyjne relacje polsko-amerykańskie, choć wciąż poprawne, mogą w nowym kontekście ulec zmianie.
Poszukując metody na uzupełnienie budżetu, Polska planuje wprowadzenie podatku od największych firm technologicznych. To element zaostrzający nasze stosunki?
Ten plan już teraz spotkał się z ostrą reakcją Stanów Zjednoczonych. Administracja Trumpa grozi działaniami odwetowymi, co po pierwsze oznacza, że jeżeli Polska nie ugnie się pod naciskiem USA to „tradycyjna przyjaźń” może się znacznie ochłodzić, a po drugie – takie ochłodzenie może wpłynąć na globalny kształt relacji handlowych między Polską a USA. Przyszłość polskiej gospodarki w tym kontekście zależy od ewolucji amerykańskich, politycznych decyzji, ale także od zdolności negocjacyjnych – i adaptacyjnych – naszych dyplomatów, którzy muszą przestawić się na działanie w bardziej niż kiedykolwiek dynamicznym dziś środowisku międzynarodowym.
Próżne jazgotanie odciąga nas od kwestii najpoważniejszej
A może strategia Donalda Trumpa polega na „zasiewaniu niepewności”? Wiem, że dla biznesu niepewność jest najgorsza, ale dzisiejsze groźne deklaracje – jutro mogą się okazać nieaktualne.
Oczywiście, moje rozważania, mogą okazać się zupełnie nietrafione, jeżeli w najbliższym czasie Biały Dom lub Kreml podejmą decyzje, których analitycy-ekonomiści nie przewidzieli. Na chwilę obecną, wszelako, warto wyciągnąć wnioski z krytycznej obserwacji własnych emocji, z zachowań innych ludzi, ale także, z analizy zjawisk masowych. Możemy też analizować relacje między polityczną retoryką, podgrzewającą emocje, a tym co dzieje się z jednej strony na frontach wojen, które obecnie targają światem, a z drugiej – na światowych giełdach. Dla uważnego obserwatora może to stanowić ważny probierz nastrojów, stanu gospodarki, ale także stabilności sytuacji politycznej na świecie. Ostatecznie też – należy wyciągać wnioski z historii: „jajogłowe lewactwo”, jak obraźliwie określają polskich naukowców i badaczy członkowie niektórych środowisk, wbrew wszelkim pozorom, stawia sobie za cel otwieranie, a nie mydlenie oczu. Otwórzmy więc oczy na fakt, że próżne jazgotanie o bufonerii Trumpa, rozpasanym ego Muska, czy hipokryzji Vance’a odciąga nas od kwestii najpoważniejszej: teraz, gdy Stany Zjednoczone wycofują się z „drużyny NATO”, kiedy wspierają interes Rosji, a nie Ukrainy i Europy, kiedy odcinają Ukrainie dostęp do informacji wywiadowczych i pieniędzy, my sami, wewnątrz Unii Europejskiej, musimy zacząć mówić jednym głosem. Takim, który spowoduje, że gdyby, jak w 1939 roku zaszła konieczność skonfrontowania się z rosyjską machiną wojenną, to w tej konfrontacji nie będziemy sami, i że kraje Unii Europejskiej staną do walki razem z nami. To jest ten moment, kiedy Eurosceptycy muszą przemyśleć swoje poglądy w świetle najnowszych wydarzeń i zadecydować, komu są winni lojalność: neoimperialistycznym kacykom o mentalności rozkapryszonych przedszkolaków, którzy roszczą sobie prawo do podejmowania decyzji o nas, bez nas, czy naszej własnej cywilizowanej, demokratycznej Europie, której jesteśmy częścią.
Dr hab. Paweł Jędrzejko, prof. Uniwersytetu Śląskiego
Redaktor Naczelny Review of International American Studies
Zastępca Redaktora Naczelnego Er(r)go. Teoria-Literatura-Kultura
Członek polskich i międzynarodowych towarzystw naukowych: The Melville Society, Modern Language Association, American Studies Association i Polskiego Towarzystwa Studiów Amerykańskich. Autor licznych artykułów naukowych i popularnych, redaktor tomów zbiorowych, autor wielu recenzji i not krytycznych.
