Poważne wątpliwości wobec tego pomysłu zgłosiło Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii, kierowane przez Jadwigę Emilewicz. Ostatecznie argumenty pochodzącej z Krakowa minister przekonały premiera Mateusza Morawieckiego.
- Zwróciłam uwagę, że w Polsce istnieje już prawo pozwalające walczyć z nadużyciami polegającymi na podciąganiu pod pojęcie przedsiębiorców osób, które de facto wykonują klasyczną etatową pracę - relacjonuje minister Emilewicz. I wyjaśnia, że obowiązująca od ponad dekady ustawa o podatku dochodowym wyraźnie precyzuje, jakim obciążeniom podatkowym i składkom na ZUS podlegają tzw. samozatrudnieni oraz kim oni są.
- Przedsiębiorca to osoba, która bierze odpowiedzialność za biznes, czyli ponosi ryzyko gospodarcze, oraz wykonuje zadanie w wybranym przez siebie miejscu i czasie. Jeśli ktoś takiego ryzyka nie ponosi, nie bierze odpowiedzialności za biznes oraz pracuje w miejscu i czasie wyznaczonym przez zleceniodawcę - jest pracownikiem i nie może korzystać z prawa do 19-proc. stawki liniowej lub ryczałtu od przychodów ewidencjonowanych - tłumaczy Jadwiga Emilewicz.
Każdy pracownik winien płacić PIT według skali podatkowej (18 i 32 proc.). Nie wolno mu też odliczać od przychodów wydatków związanych z działalnością gospodarczą (jak koszty materiałów i spotkań biznesowych czy amortyzacja auta) - przysługują mu jedynie ryczałtowe koszty uzyskania przychodu (dziś jest to 111,25 zł miesięcznie). Oczywiście - nie ma również mowy o wystawianiu faktur VAT za usługi.
Dodatkowe wpływy z „uszczelnienia” podatków samozatrudnionych zostały wprawdzie (zgodnie z wnioskiem i projektem resortu finansów) zapisane w zaktualizowanym w środę Wieloletnim Planie Finansowym państwa, ale - jak wyjaśnia minister przedsiębiorczości - plan ten trzeba było przyjąć z uwagi na obowiązujące terminy (do końca kwietnia rząd musi go przesłać do Brukseli), a zapisanie danej kwoty nie oznacza, że znajdzie się ona w projekcie budżetu państwa (który będzie uchwalany za kilka miesięcy).
- Problem niewłaściwego opodatkowania części samozatrudnionych na pewno istnieje, ale do jego rozwiązania wystarczy egzekwowanie obecnego prawa. Na razie Krajowa Administracja Skarbowa rodziła sobie z tym średnio. Trzeba to zmienić, ale - podkreślam - bardzo ostrożnie, by nie osłabić w Polakach przedsiębiorczości - mówi Jadwiga Emilewicz.
Zgodnie z jej wnioskiem, rząd ustalił, że kwestia ta będzie wnikliwie omawiana z partnerami społecznymi rządu w Radzie Dialogu Społecznego, czyli związkami zawodowymi i organizacjami pracodawców. - Wspólnie wypracujemy cywilizowane zasady skutecznego stosowania istniejących przepisów - deklaruje minister przedsiębiorczości i technologii.
Gorąca debata na temat „testu przedsiębiorcy” - i opisana wyżej decyzja rządu - to pokłosie m.in. naszych publikacji. Pisaliśmy o tym, że tysiące Polaków prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą fatalnie przyjęło pomysł ministerstwa finansów. Wielu mówiło wręcz o skandalu.
Żalu i podenerwowania nie kryli zwłaszcza ci, którzy na początku obecnej dekady, w okresie globalnego kryzysu finansowego, który skutkował w Polsce spowolnieniem gospodarczym, zostali zmuszeni przez swoich pracodawców do przejścia na tzw. samozatrudnienie. Niektórzy okrzepli i zaczęli zarabiać całkiem spore pieniądze - po kilkanaście, a nawet ponad 20 tys. zł miesięcznie. Właśnie oni mieli dopłacić - szukającemu pieniędzy na sfinansowanie kolejnych „piątek” - fiskusowi nawet jedną pensję rocznie. Stałoby się tak, gdyby nie przeszli forsowanego przez Ministerstwo Finansów „testu przedsiębiorcy” i nie mogli dalej płacić podatku liniowego (19 proc.), ani ryczałtowych składek na ZUS.
Szefowa resortu Teresa Czerwińska i jej zastępca Filip Świtała przekonują, że przedsiębiorcy, którzy pracują dla jednego pracodawcy (i często wystawiają mu tylko jedną fakturę miesięcznie) faktycznie nie ponoszą typowego w biznesie ryzyka gospodarczego i dlatego nie powinni korzystać z form opodatkowania przewidzianych dla osób prowadzących działalność gospodarczą. Osoby takie, zdaniem resortu, winny płacić „normalny” PIT (według skali - 18 i 32 proc.) i progresywny ZUS, jak ludzie zatrudnieni na umowie o pracę. - Chodzi tu o zwykłą uczciwość - przekonuje wiceminister Świtała.
Maciej Żukowski, szef departamentu podatków dochodowych w resorcie finansów, zapowiedział „skalibrowanie testu przedsiębiorcy w taki sposób, żeby mysz się nie przecisnęła".
Dziś wiadomo, że zamiast forsowania „testu” rząd zdecydował się na negocjacje z pracodawcami i związkowcami w celu „uszczelnienia” systemu w oparciu o istniejące przepisy.
WIDEO: Barometr Bartusia. Ile powinien zarabiać nauczyciel?
