- Dla nas to powolny koniec – mówili kieleccy restauratorzy, gdy stosując się do obostrzeń lokale gastronomiczne musiały się zamykać o godzinie 21. W piątek, 23 października, rząd poinformował o kolejnych decyzjach związanych z szybkim wzrostem zakażeń. Restauracje, kawiarnie, bary i puby przez dwa najbliższe tygodnie (z możliwością przedłużenia) mają całkowity zakaz działalności stacjonarnej.
- Z samego wydawania posiłków na wynos nie jestem w stanie opłacić rachunków. Już na samym czynszu wyjdę na minus, a gdzie rachunki, pensje dla pracowników, opłata za towar? Nie wspominając, że na dowóz nie jestem w stanie wydać dań tej samej jakości. Mam tu na myśli steki czy comber, które powinny być podane od razu po przyrządzeniu – mówi Damian Tomalik.
Dodaje również, że przy takiej konkurencji nie wygra się jakością tylko cenami. - Każda restauracja będzie próbowała przyciągnąć klientów. A na dowóz i tak zamawia duże mniej osób. Bo pamiętajmy, że chodzenie do restauracji jest celebracją wolnego czasu. Ze znajomymi, przy dobrym posiłku i napoju. Ludzie zostali tego pozbawieni, choć już od dwóch tygodni nie było kolorowo. W związku z limitami gości było znacznie mniej, często rezygnowali jeszcze przed wejściem do lokalu myśląc, że wolne miejsca są już pewnie i tak zajęte – zwraca uwagę restaurator.
Zaznacza też, że pewne założenia są dla niego absurdalne. - Powiedzenie, że ludzie się tu zarażają, bo są w zagęszczeniu jest jak powiedzenie, że w siłowniach są za nisko sufity. Restauracje to miejsca cały czas kontrolowane przez Sanepid. Dodatkowo w Rockabilly mamy system ozonowani powietrza, który nie tylko sprawia, że zapachy z kuchni nie przenikają do sali, ale także dezynfekuje. Nie wiem, jak można uznać, że ludzie łatwiej mogą się zarazić w lokalu gastronomicznym niż chociażby w markecie, w którym każdy dotyka produktów – podsumowuje Damian Tomalik.
