"Paragony grozy" są u nas znane od dawna, pojawiły się dużo wcześniej niż wysoka inflacja. Niektórzy mówią nawet, że to taka "nasza moda narodowa".
Paragony grozy wybuchły i... nagle deszcz
W tym roku jednak, po podwyżkach cen, paragony "wybuchły" jakby ze zdwojoną siłą. Na początku sezonu ludzie straszyli w internecie zdjęciami rachunków pokazując, że np. nad morzem trzeba wydać majątek na rybkę z frytkami, a to nie jest przecież posiłek luksusowy! Legendy też krążą o gofrach.
Jednak właściciele barów i restauracji, m.in. tych nadmorskich, też otrzymali wyższe rachunki za serwowane produkty, gaz, prąd i więcej muszą płacić pracownikom (w lipcu była druga w tym roku podwyżka płacy minimalnej). Logiczne więc, że ceny w barach nie mogą sięgać kwot poniżej granicy opłacalności.
Wygląda jednak na to, że ekonomiczny rozsądek przegrał z deszczem i wiatrem, które przegnały turystów z nadmorskich plaż, co widać to m.in. na zdjęciach, które pokazują w sieci. Większe miejscowości, typu Kołobrzeg czy Sopot, mają łatwiej (tam zawsze jest dużo ludzi, nawet po sezonie, no i są też tzw. turyści sanatoryjni), ale mniejsze "dziury" nad Bałtykiem?
- Tam zła pogoda osłabiła „paragony grozy”.
- Byliśmy nad morzem w połowie lipca, w pewnej wsi 30 km od Wejherowa. Pogodę mieliśmy prawie przez cały czas, dopiero dwa dni przed naszym wyjazdem zepsuła się - wspomina pani Anna, emerytka z powiatu inowrocławskiego. - W barach były tłumy. Oczywiście, poszliśmy na rybkę. Dorsz z frytkami i zestawem surówek kosztował 45 zł. Ja do tego zamówiłam sobie zupę rybną za 18 zł. A przedwczoraj w facebookowej grupie miłośników tejże miejscowości ten sam bar serwował identyczne danie za 38 zł i nawet dodał do tego zestawu zupę, która wcześniej była płatna dodatkowo.
Inny lokal dodaje do obiadu napój znanej firmy, który w połowie lipca kosztował 8 zł za małą buteleczkę.
Kolejny, który wcześniej prosił o rezerwację miejsc, serdecznie zaprasza z marszu.
- Z menu udostępnianych przez lokale na już cytowanej grupie wynika, że za 35 zł zjemy dwudaniowy posiłek plus napój i można sobie wybrać nawet wyskokowy!
- Czy to drogo przy obecnych cenach? Na pewno nie.
Żeby nie było, zaglądamy do innej facebookowej grupy - tym razem miłośników Bałtyku w ogóle.
Użytkownik pokazuje na zdjęciu talerz z dużą, smażoną rybą, do tego frytki i cztery rodzaje surówek. Duży zestaw. Zapłacił 30 zł. Pyta: "Gdzie są te wasze paragony grozy?", a ktoś odpowiada: "Szkoda, że nie byłeś na początku lipca, za 30 zł to nawet miejsca tam nie dostał".
Obiad dwa dania plus kompot za 29,99 zł? To drogo?
Są też takie wpisy: "Jedziecie na wczasy, jak was nie stać, zostańcie w domu. Wszystko podrożało, chyba nie sądziliście, że nad morzem zjecie obiad za 10 zł".
Na Facebooku jest nawet grupa o nazwie "Paragony grozy". Ostatni wpis, który tam widzimy, z wczoraj: zupa (w wazie, może więc być dolewka) plus drugie danie (klopsiki, ziemniaki, surówka) i kompot. Zestaw kosztuje... 29,99 zł. Czy to paragon grozy? Nie...
Warto przy okazji też wspomnieć o miejscach noclegowych. W mediach społecznościowych pojawiają się teraz takie informacje: "Zwolnił się domek w dniach...". Z komentarzy wynika, że można wyrwać takie spanie w cenie o 50 zł mniej za dobę, niż to było, jak słońca nie zasłaniały deszczowe chmury. Inflacja jakby poległa z jesienną aurą. Wielu przedsiębiorców już jednak liczy straty.
