Zakupy na zeszyt wciąż są praktykowane. Właściciele wiejskich sklepików o tym wiedzą

Katarzyna Piojda
Katarzyna Piojda
Kto myśli, że dzisiaj nie funkcjonuje kupowanie na zeszyt, ten się myli. Praktyka jest prowadzona głównie w sklepikach w małych miejscowościach.
Kto myśli, że dzisiaj nie funkcjonuje kupowanie na zeszyt, ten się myli. Praktyka jest prowadzona głównie w sklepikach w małych miejscowościach. Dariusz Gdesz/zdjęcie ilustracyjne
- Żyjemy pod kreską, więc kupujemy na kreskę - mówi jeden z kupujących na zeszyt. - Inni przez to żartobliwie nazywają nas kreskówkami. Nie mamy jednak, jak w kreskówce czy innej bajce. Nam się po prostu nie wiedzie i nawet jedzenie bierzemy na zeszyt.

Właścicielka sklepiku spożywczo-monopolowego pod Bydgoszczą zapełnia 16-stronicowy zeszyt przeciętnie w miesiąc. Jej notatki nie przypominają tych uczniowskich, jak z polskiego.

- Notuję w kolumnach, jak na matematyce. To spisywanie długów. Pod koniec miesiąca je podliczam - przyznaje.
Kobieta sprzedaje towar na kreskę. - Znaczy: na zeszyt, co się zwie metodą na poczekaj - wyjaśnia. - Klienci biorą ode mnie towar, ale nie od razu płacą. To system odroczonej płatności, niczym w bankach. U mnie funkcjonuje on w swojskim wydaniu.

Tradycja od pokoleń

Właśnie w wybranych małych miejscowościach kupowanie na krechę stanowi niepisaną pokoleniową tradycję. Bywało, że dziadkowie brali towar, a płacili po paru lub kilkunastu dniach. Potem podobnie postępowały ich dzieci. Teraz tak robią wnuki, choć spożywczak zmienił właściciela.

Trwa głosowanie...

Zdarzyło się tobie zakupić coś na zeszyt w ciągu ostatnich 5 lat?

To, co w handlu określane jest przyjęciem towaru, szefowa sklepu nazywa przejęciem towaru.

- Ludzie go przejmują, a nie kupują. Kupowaliby, gdyby zaraz za niego płacili. Płacą po czasie, jak dostaną pieniądze. Czekają przede wszystkim na zasiłki z opieki społecznej. Spośród biorących na krechę, mało kto pracuje. Część klientów teoretycznie utrzymuje się z prowadzenia gospodarstw, odziedziczonych po rodzicach. W praktyce nie są rolnikami z powołania. Pola do popisu tak samo nie mają, więc przed końcem miesiąca już pieniędzy brakuje. Jedzenie muszą mieć, no to u mnie się pojawiają.

Alkohol zabroniony

Jedzenie tak, ale nie picie. - Kawa niby używka, ale dam ją na krechę, za to nigdy wódki ani piwa. Jeden rencista cwaniakował, żebym mu na zeszyt piwo bezalkoholowe sprzedała. Uczepił się, że to nie alkohol, bo ma zero procent. Zołzą nazwał. Pogoniłam dziada. Potem przyszedł jakby z przeprosinami, z bukietem. Polnych kwiatów nazbierał, bo go nie było stać na te z kwiaciarni. Przeprosiny przyjęte. Do dziś bierze chleb, masło, mleko, twaróg, ser, rzadziej kiełbasę, jak już, to „lastryko”, czyli salceson. Zapisuję sobie pod jego nazwiskiem i numerem telefonu wszystkie jego zakupy wraz z cenami w zeszycie. Ostatniego dnia miesiąca podliczam, bo wtedy rencista przychodzi oddać dług. Zwykle około 300 złotych miesięcznie mu wychodzi. U mnie odsetki nie obowiązują.

Słodycze też można wziąć na zeszyt. - Mam wśród klientek samotną matkę z trójką dzieci. Kobieta pracuje, ale za najniższą krajową. Z byłego męża ciężko ściągnąć alimenty, ponieważ on stałego zatrudnienia nie ma, żyje z emerytury swojej matki. Jak ta młoda przychodzi po towar, dzieci jej towarzyszą. To kilkulatki. Pokazują paluszkami, że chcą lizaki-serduszka, biszkopty albo lody. Lizak-serduszko kosztuje 20 groszy, paczka biszkoptów niecałe 3 złote. Najtańsze lody są po 1,5 złotego. Nie mogłabym dzieciom odmówić. Tym bardziej, że ich mama stara się oszczędzać. Zamiast masła, kupuje margarynę. Jak mleko, to 0,5 procent, wszak najtańsze. Wybiera ser gouda. Wszystkie inne są ciut droższe. „Lastryko” też czasami kupuje, chociaż częściej parówki za 15 złotych za kilo.

Stała klientela

Właścicielka wiejskiego sklepu co miesiąc przekazuje towar na krechę pięciu kupującym. Wszyscy pochodzą z jednej miejscowości. - To akurat stała klientela. Są również ci z doskoku. Robią zakupy za gotówkę i się przeliczają. Gdy przychodzi do zapłaty, to im brakuje kilku lub kilkunastu złotych. Produkty spożywcze zabierają, ale nie muszą zaraz pokazywać się ponownie, żeby oddać dług. Ich nazwiska, znowu z telefonami, wpisuję w zeszyt. Na układ idę jedynie z tymi, których znam. Gdyby do sklepiku zawitał obcy i zabrakłoby mu kasy, nie podarowałabym. Nieraz dostawałam nauczkę.

Klientka w mini

Wiele przydarzyło się epizodów, lecz ona wspomina ten sprzed 10 lat. - Klientka podjechała eleganckim samochodem. Zatrzymała się na miniparkingu przed sklepikiem. Jak weszła, to było jak zderzenie dwóch światów. Ja bez makijażu, wtedy jeszcze w fartuszku roboczym, tak zwanym ekspedienckim bądź handlowym, i w profilaktycznych butach. Ona wyglądała, jakby właśnie wyszła od kosmetyczki. Ubrana w miniówkę, na nogach szpilki. Wybierała same drogie produkty, w tym kawę, ciasto na wagę i egzotyczne owoce w puszkach. Miała zapłacić jakieś 200 złotych. Poszperała w torebce i powiedziała, że musi wrócić do auta po portfel. Sklepik opuściła z pełnymi reklamówkami. Odjechała na pisku. Naiwna byłam, że nie kazałam zostawić jej na tę chwilę toreb. Gdyby biedna babka tak zrobiła, machnęłabym ręką, ale to raczej bogaczka była.

Monitoring sklepowy

Spotkanie z nieuczciwą klientką spowodowało zmiany. - We mnie, bo przestałam ubierać ekspediencki fartuch i profilaktyczne buty. Noszę bardziej kobiece ciuchy do pracy. Wokół mojego spożywczaka też się zmieniło. Zainwestowałam w monitoring. Na kamerkach, zamontowanych pod ladą, widzę, kto zbliża się do środka i kto w nim się znajduje.

Windykacja należności

Rzadko, bo rzadko, ale jeżeli ktoś z grupy stałych klientów nie ureguluje zobowiązania do końca miesiąca albo do innego ustalonego terminu, kobieta dzwoni do spóźnialskich dwa dni później.

- Zawsze odbierają i prawie zawsze tego samego dnia przynoszą pieniądze - kontynuuje nasza rozmówczyni. - Gdyby jednak po miesiącu sytuacja się powtórzyła, skreślę osobę w ogóle z zeszytu. Nie zrobi więcej u mnie zakupów na poczekaj. Koleżanka prowadzi sklep w sąsiedniej wsi. Nieuczciwiec u niej też wtedy nie weźmie towaru na kreskę, bo uprzedzamy siebie nawzajem o tego rodzaju przypadkach. Ot, kara.

A propos kary - właścicielka sklepu zdaje sobie sprawę z tego, że sprzedaż na zeszyt jest zabroniona. Przepisy skarbowe się kłaniają. Jeden z nich brzmi: „Podatnicy dokonujący sprzedaży na rzecz osób fizycznych nieprowadzących działalności gospodarczej oraz rolników ryczałtowych są obowiązani prowadzić ewidencję sprzedaży przy zastosowaniu kas rejestrujących”. Zapis o sprzedaży towaru powinien znaleźć się w ewidencji, w formie dziennych wydruków z kasy. Inaczej rozliczenie będzie nierzetelne. To może powodować, iż właścicielka sklepu zostanie wezwana do urzędu skarbowego w celu wyjaśnienia niejasności.

Nabijanie towaru

- Wtedy można dostać np. 3000 złotych mandatu - dodaje sklepikarka. - Nie ujawniamy naszych praktyk. Jedni, przykładowo koleżanka ze wsi obok, nabijają towar na kasę dopiero, gdy tę kasę, znaczy: pieniądz, od klienta otrzymają. Wówczas jednak sklepikarze muszą prowadzić dodatkowy spis towarów, czyli notować sobie pod stołem, jaki asortyment wydali, a jego ceny nie zostały nabite. Ja działam inaczej. Towar od razu nabijam na kasę i paragon wydaję. Sięgam do własnej kieszeni i wkładam do kasy. Łączny dług wszystkich kupujących u mnie na krechę wynosi około 1500 złotych w skali miesiąca. Pojedynczy klient nie kupuje jednorazowo za więcej niż 50 złotych. Tyle jestem w stanie mu jakby czasowo zasponsorować. Na jednych wydaję, drudzy oddają, więc mam gotówkę, żeby nią obracać. Nigdy nie zdarzyło się, że w jednym momencie muszę płacić za wszystkich, aż grosza nie mam.

Komplet dokumentów

Kobieta sama prowadzi sklepik i nie ma sprzedawczyni. Korzysta natomiast z usług księgowej. - Nic nie wie o moich klientach na zeszyt. I się nie dowie - podkreśla właścicielka spożywczo-monopolowego. - Przekazuję jej komplet dokumentów. Wszystko za każdym razem się zgadza.

Kupowanie na kreskę to żadna rzadkość, chociaż badania w tym obszarze są rzadko prowadzone. Jedno z ostatnich zrealizowano w 2005 roku. Jak wynikało z sondażu TNS OBOP, niemal co piąty Polak lub ktoś z jego rodziny kupuje na zeszyt. Najczęściej są to rolnicy, renciści oraz bezrobotni.

Klient podbydgoskiego sklepiku, kupujący na zeszyt, przedstawia siebie i takich, jak on: - Żyjemy pod kreską, więc kupujemy na kreskę. Inni przez to żartobliwie nazywają nas kreskówkami. Nie mamy jednak, jak w kreskówce czy innej bajce. Nam się po prostu nie wiedzie i nawet jedzenie bierzemy na zeszyt. To nie tylko swoisty kredyt gotówkowy, ale też kredyt zaufania.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Zakupy na zeszyt wciąż są praktykowane. Właściciele wiejskich sklepików o tym wiedzą - Gazeta Pomorska

Wróć na strefabiznesu.pl Strefa Biznesu