- Od wprowadzenia moratorium kadra w konsorcjum firm, którego jesteśmy liderem, zmniejszyła się o 20 procent. To są fakty niezaprzeczalne. Sami w naszej firmie też zwalnialiśmy ludzi, przynajmniej trzy osoby straciły pracę z powodu nowych wytycznych ministerstwa. Nie mieliśmy tego w planach - mówi Andrzej Kamil Karpowicz, reprezentant Protestu Branży Drzewnej.
I dodaje: - W konsorcjum jest dużo firm, które przed ogłoszeniem moratorium zainwestowały bardzo duże środki w maszyny. Teraz maszyny te, zamiast pracować, stoją. Pieniądze, które mieliśmy zarobić z pozyskania na zrębach na początku roku, zamierzaliśmy przeznaczyć na opłatę leasingów i na inne koszty związane z prowadzeniem firmy. Niestety, tych pieniędzy nie zarobiliśmy. Nasza praca od początku roku nie odbywa się w pełnym zakresie, nie mamy możliwości wykorzystania w pełni potencjału naszych firm.
Niemal pół roku temu, 8 stycznia, minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska ogłosiła decyzję o wstrzymaniu lub ograniczeniu na pół roku wycinek lasów w dziesięciu lokalizacjach. Aż 2/3 terenów objętych tym zakazem leży w zasobach zarządzanych przez Regionalną Dyrekcję Lasów Państwowych w Białymstoku. To tereny Puszczy Augustowskiej i Knyszyńskiej.
Wprowadzone przez ministerstwo ograniczenie wycinki w naszym regionie najmocniej odczuwa Nadleśnictwo Supraśl. Ponad 60 proc. lasów tego nadleśnictwa, będące częścią Puszczy Knyszyńskiej, zostało objęte zakazem pozyskiwania drewna lub dużymi ograniczeniami.
- Umowę z konsorcjum na wycinkę podpisaliśmy 10 stycznia, niemal w tym samym czasie, kiedy ogłoszono moratorium. I właśnie z tego powodu te ograniczenia nie miały jeszcze wpływu na wartość podpisanej umowy. Ale, oczywiście, wskutek ograniczeń możliwości pozyskania drewna wstępnie szacujemy, że około 9 tysięcy metrów sześciennych drewna nie zostanie pozyskanych. Ostatecznie liczymy jednak, że ta liczba jeszcze się zmniejszy, do około 4-5 tysięcy. Tak, żeby w jak największym stopniu zminimalizować straty Zakładów Usług Leśnych. Chociaż i tak z tytułu niewykonania umowy utraty ich dochodów wyniosą między 10 a 30 procent - tłumaczy p.o. zastępcy nadleśniczego Nadleśnictwa Supraśl Jarosław Ćwik.
Dodaje, że na skutek protestów branży drzewnej, w kwietniu założenia moratorium zostały nieco złagodzone. Tak, aby pracownicy lasów ponieśli jak najmniejsze straty. Możliwość zamiany terenów z nałożonymi ograniczeniami na inne to jedna z form takiej pomocy. Ale, jak przekonuje Andrzej Karpowicz, to działanie bez sensu.
- W efekcie na terenie wybranych leśnictw nie pracujemy w ogóle, a na terenie innych pozyskujemy drewno ponad normę. To działanie nieracjonalne z punktu widzenia gospodarki leśnej. Wymyślone tylko po to, by zrekompensować nam straty. Dochodzi do sytuacji, w której do pozyskiwania drewna wyznacza nam się lasy, w których w tym dziesięcioleciu wykonywaliśmy już zabiegi pielęgnujące. Moim zdaniem te działania nie są dla drzewostanu dobre - mówi.
W pierwszej połowie czerwca pojawiła się informacja o przedłużeniu obowiązywania moratorium do końca września. W tym czasie mają się odbywać konsultacje. Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Białymstoku przygotowała propozycję korekty obszarów, która pozwala chronić obszary cenne przyrodniczo na terenie całej białostockiej dyrekcji Lasów Państwowych, a nie we wskazanych nadleśnictwach, co miałoby rozproszyć i zniwelować negatywne skutki ekonomiczne związane z mniejszą ilością pozyskiwanego drewna.
Tymczasem na 12 lipca w całej Polsce zapowiadane są kolejne protesty branży drzewnej.
- Nie mamy zamiaru się poddać. Za długo w tym siedzimy. Zbyt dobrze rozumiemy potrzebę ochrony lasów i wiemy, jak je chronić, by ktoś, kto po prostu dostał ministerialny stołek próbował nam wmówić, że robimy to źle. To my chronimy te lasy od pokoleń i dzięki nam są takie piękne - deklaruje Karpowicz.
