Agencja Moody's nie zaktualizowała w piątek ratingu Polski, co oznacza, że potrzebuje ona więcej czasu do oceny procesów zachodzących w kraju. Przynajmniej do stycznia 2017 roku, gdy będzie miał miejsce kolejny przegląd. To wbrew pozorom gorsza wiadomość niż potwierdzenie ratingu. Można domniemywać, że agencja dostrzega zachodzące zmiany, ale jeszcze do końca nie potrafi ich jednoznacznie ocenić. Co więcej, obserwując gospodarczą i polityczną rzeczywistość (m.in. załamanie inwestycji, pogłębiający się kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego) można się obawiać, że w jej opinii są to zmiany na gorsze. Dlatego mówiąc brutalnie, w piątek Moody's nie znalazł jeszcze dostatecznie silnych argumentów, żeby rating obciąć. Za 4 miesiące już może nie mieć takich wątpliwości.
Moody's od listopada 2002 roku utrzymuje ocenę wiarygodności kredytowej Polski na poziomie A2. To najwyższa ocena z trzech głównych agencji (Fitch: A minus; S&P: BBB plus). Od maja br. perspektywa tego ratingu jest negatywna, co oznacza większe prawdopodobieństwo jego obniżki, niż podwyżki w kolejnych okresach. Obawiamy się, że do takiej sytuacji dojdzie właśnie w styczniu 2017. Spodziewamy się cięcia ratingu z obecnego poziomu A2 do A3 z perspektywą stabilną.
Większość uczestników rynku zakładała, że w piątek nie zostanie skorygowana w dół ocena wiarygodności kredytowej Polski. Stąd też brak jej aktualizacji niejako wpisuje się w ten rynkowy konsensus. Dlatego z punktu widzenia złotego, ale też polskich obligacji, jest to informacja neutralna. Jednakże polska waluta przyszły tydzień rozpocznie najprawdopodobniej od wyprzedaży. Impulsem do tego będzie silne pogorszenie klimatu inwestycyjnego na rynkach globalnych w następstwie jastrzębich głosów płynących z amerykańskiego Fed-u.
W piątek Eric Rosengren, szef oddziału Fed w Bostonie, prezentujący dotąd gołębie poglądy na politykę monetarną, wypowiedział się w dość jastrzębim tonie. Wskazał na ryzyka związane ze zbyt długim utrzymywaniem niskich stóp procentowych i konieczność ich stopniowego podwyższania. Wypowiedź ta miała miejsce po tym, jak z gospodarki USA napłynęło kilka gorszych od oczekiwań raportów, co w pierwszej chwili zostało odebrane jako czynnik odsuwający perspektywę kolejnej podwyżki stóp. Sądząc jednak po wypowiedziach przedstawicieli Fed, dane te nie zmieniają polityki banku i jeszcze w tym roku należy się spodziewać wzrostu kosztu pieniądza. Oczywiście wykluczone jest, żeby stało się to na najbliższym posiedzeniu (20-21 września). Prawdopodobny termin to grudzień. Na wrześniowym posiedzeniu zaś oczekujemy mocnego sygnału z Fed, że tak właśnie się stanie. To zaś będzie impulsem do umocnienia dolara oraz spadku cen surowców i akcji.
Perspektywa tegorocznej podwyżki, ale też wzrost napięcia geopolitycznego, po tym jak Korea Północna przeprowadziła próbę z bronią atomową, mocno popsuły nastroje na Wall Street. Główne amerykańskie indeksy pospadały w piątek po ponad 2 proc., gwałtownie kończąc tym samym trwającą 2 miesiące konsolidację na rekordowo wysokich poziomach. Takie zachowanie rodzi obawy przed kontynuacją wyprzedaży w kolejnych tygodniach, psując nastroje na innych rynkach.
Obawy przed podwyżką stóp procentowych przez Fed i związane z tym pogorszenie nastrojów na Wall Street, będzie po weekendzie impulsem do wyprzedaży walut krajów zaliczanych do rynków wschodzących. W tym złotego, który w pierwszych dniach września zyskiwał tylko dlatego, że w ocenie inwestorów oddalała się perspektywa wyższych stóp w USA. Niezmiennie oczekujemy, że euro zakończy miesiąc na poziomie 4,40 zł, szwajcarski frank na 4,04 zł, a dolar będzie kosztował 4 zł.
W przyszłym tygodniu złoty, podobnie jak wiele innych walut, będzie pozostawał pod głównych wpływem doniesień z USA. Inwestorzy będą śledzić nie tylko napływające stamtąd dane makroekonomiczne (m.in. inflacja, sprzedaż detaliczna, produkcja przemysłowa), ale przede wszystkim będą wsłuchiwać się w głosy płynące z Fed.
Drugoplanową rolę odegrają natomiast dane z rodzimej gospodarki (inflacja, bilans płatniczy, wynagrodzenia i zatrudnienie). Te nabiorą znaczenia dopiero 19 września, gdy zostaną opublikowane raporty nt. sierpniowej produkcji przemysłowej (prognoza: 5,2 proc. R/R) i sprzedaży detalicznej (prognoza: 4,2 proc. R/R). Bo dopiero one pozwolą odpowiedzieć na pytanie, czy jest jakieś odbicie w inwestycjach. A także, czy poprawa na rynku pracy i program 500plus mocniej wspierają konsumpcję. Gdyby okazało się, że tak nie jest, to będzie to bardzo silny cios dla złotego.
W piątek na zamknięciu dnia kurs EUR/PLN testował poziom 4,3390 zł, CHF/PLN 3,9615 zł, USD/PLN 3,8650 zł, a GBP/PLN 5,1290 zł.
Marcin Kiepas, główny analityk easyMarkets