Rok temu świat przecierał oczy ze zdumienia, gdy Mark Zuckerberg roztaczał wizję cyfrowego świata Metaverse. By stał się rzeczywistością, musimy wyposażyć się w okulary VR. Dlatego spółka macierzysta Facebooka, otworzyła pierwszy stacjonarny salon Meta Store w Kalifornii, gdzie można kupić m.in. niezbędny ekwipunek, który umożliwia przeniesienie się w wirtualny świat.
Nowy trend: e-sklepy otwierają punkty stacjonarne
Amazon, niedawno został największym sprzedawcą ubrań w USA. Skłoniło to firmę Jeffa Bezosa do otwarcia sklepu Amazon Style w Kalifornii. Podobnym tropem poszło rok temu Google (Alphabet), otwierając sklep w Nowym Jorku. Kupimy tam np. telefony Pixel czy laptopy Chromebook.
Być może w przyszłości Google, podobnie jak obecnie Apple, będzie miało swoje sklepy w każdym większym mieście. Ich śladem idą setki mniejszych firm z branży e-commerce. Dlaczego firmy się na to decydują i jak ten trend wpływa na rynek?
Sklepy tradycyjne: nie przespać okazji do wzrostu
Perspektywy dla handlu stacjonarnego polepszyły się po zniesieniu obostrzeń. Pokazuje to majowy raport Mastercard SpendingPulse, według którego sprzedaż w sklepach stacjonarnych rośnie na większości europejskich rynków. To z kolei zachęca do inwestycji. Z badania firmy doradczej CBRE „EMEA Retail Occupier Survey” wynika, że 57% sieci handlowych zamierza w 2022 r. powiększyć liczbę swoich sklepów stacjonarnych.
Co jednak najważniejsze 64% badanych podmiotów twierdzi, że obecność sklepów stacjonarnych zwiększa lokalną sprzedaż online.
– Dobre prognozy dla sprzedaży stacjonarnej to sygnał dla przedsiębiorców, by przygotować się do ekspansji. To szczególna szansa do rozwoju dla osób handlujących dotychczas tylko w Internecie. Teraz zakładając jako pierwsi sklepy stacjonarne, mogą zająć miejsce tradycyjnych sprzedawców, których osłabił wcześniejszy kryzys – komentuje Tomasz Cincio, prezes Droplo.
- To otwiera przed e-sklepami tzw. okno możliwości, czyli krótki czas mniejszej presji ze strony konkurencji – dodaje Tomasz Cincio.
Polacy są obecnie podzieleni w kwestii zakupów online. Badanie platformy analitycznej UCE Research wskazuje, że do codziennych zakupów wybieramy sklepy stacjonarne (tylko 14% osób wolało sklepy internetowe). Internet zyskuje przewagę w przypadku droższych, rzadziej kupowanych produktów. Według raportu ARC Rynek i Opinia „Bolączki Polaków podczas zakupów online”, 57% ankietowanych preferuje zakupy online ze względu na wygodę i oszczędność czasu, a co piąty robił je częściej niż raz w tygodniu.
Według raportu Gemiusa w 2021 r. przez Internet zakupy robiło 77% Polaków. Jednak GUS wskazują, że w kwietniu udział sprzedaży detalicznej online wynosił 8,9%, co oznacza spadek o pół punktu procentowego w porównaniu do marca.
E-sklep i tradycyjny: najlepiej połączyć zalety obu form sprzedaży
Sklep stacjonarny to wydatki na czynsz, sprzęt i pracowników. Czasem jego funkcja sprowadza się do przymierzania ubrania czy testowania sprzętu, a sam zakup ostatecznie odbywa się przez internet, gdzie klient może porównać ceny i wybrać ofertę konkurencji. To tzw. showrooming, zwalczany przez niektóre salony mody wprowadzeniem opłaty za przymierzanie.
Sklepy internetowe, działające w modelu B2C („business to customer”), pomijają pośredników, co pozwala zaoferować lepsze ceny. Nadal ponoszą jednak koszty związane z obsługą strony i logistyką. Połączeniem obu form sprzedaży jest model omnichannel (zwany również „brick and clicks”).
– Używając wiele kanałów: tradycyjny, internetowy i call center, sprzedawcy docierają do większej liczby konsumentów i obsługują ich bardziej kompleksowo, np. przyjmując reklamacje na miejscu. Dodatkowo wykorzystują tzw. „cross-selling”, gdy wizyta w sklepie stacjonarnym po odbiór produktu zakupionego online, zachęca do dokupienia dodatkowych akcesoriów – zauważa Tomasz Cincio z Droplo.
Prowadzenie równolegle sieci stacjonarnej i sprzedaży internetowej trudno zbalansować. Mniejsze firmy mogą mieć trudności z pokryciem odpowiednio dużego obszaru swoimi sklepami. Dotyczy to także wspomnianych na początku salonów koncernów Meta, Google i Amazon, które pełnią obecnie funkcję dekoracyjną i testową.
– Bez sklepów stacjonarnych, niektóre biznesy nigdy nie wejdą na wyższy poziom. Dlatego wśród firm, które już zdecydowały się na wsparcie swojej internetowej sprzedaży sklepami stacjonarnymi, znajdziemy już wiele polskich marek – przekonuje Tomasz Cincio – Sklep stacjonarny nie musi być dochodowy, może służyć jako okno wystawowe firmy oraz centrum logistyczne. O ile w sieci wizytówką firmy jest strona internetowa lub aplikacja mobilna, to sklepy stacjonarne są oceniane np. po jakości obsługi i wykończeniu wnętrza lokalu. Otwarcie takiego sklepu testuje sprawność firmy, jej możliwości organizacyjne i finansowe. To też dodatkowa szansa na budowanie relacji. Klient może sprawdzić produkty na miejscu i uzyskać pomoc, a to wzbudza zaufanie – dodaje.
Dark store zamiast sklepu stacjonarnego
Rozwój e-commerce wywołany pandemią obciążył magazyny. Według kwietniowego raportu „E-comerce pęka w szwach, a magazyny razem z nim” firmy doradczej Cushman & Wakefield jedna trzecia powierzchni magazynowej w Polsce obsługuje rynek e-commerce, co oznacza wzrost o 84% w porównaniu do 2019 r.
Tak duże obłożenie magazynów dodatkowo motywuje internetowych sprzedawców do przejmowania na siebie części logistyki - otwierania sklepów stacjonarnych lub tzw. dark stores.
Dark stores to małe centra dystrybucji, z których kurierzy błyskawicznie dostarczają produkty do domów klientów. W tym rozproszonym modelu sklep funkcjonuje jak mały magazyn, w którym to kurier robi zakupy, zamówione przez internet. To rozwiązuje problem logistyki ostatniej mili, czyli dostarczenia produktu do końcowego konsumenta.
Pierwsze dark stores powstały w Wielkiej Brytani, gdzie działają m.in. estoński Bolt, niemieckie Gorillas, brytyjski Zapp czy turecki Getir. Dark stores są popularne także we Francji, Hiszpanii i USA. W 2020 r. swój dark store uruchomił Amazon pod marką Whole Foods. W Polsce w większych miastach mamy do dyspozycji kilka aplikacji do zakupów w dark stores: Lisek, Jush (Żabka) oraz BOLT Market.
– Wraz z rozwojem usług dark stores klienci będą częściej preferować zakupy online także w przypadku produktów szybkozbywalnych, jak żywność czy środki higieny. U nas dark stores będą miały trudniej niż za granicą. Polski rynek jest unikalny ze względu na paczkomaty - uważa Tomasz Cincio.
- Na Zachodzie, gdzie ta innowacja jest mniej popularna, przyjęło się rozwiązanie określane jako „click and collect”, gdzie towar zamówiony w internecie odbieramy w sklepie stacjonarnym. Oczywiście podobne rozwiązania funkcjonują też u nas, ale na mniejszą skalę – dodaje prezes Droplo.
