Czy możemy pokusić się o pierwsze podsumowania sezonu letniego?
Arkadiusz Klimowicz: - Najogólniej mówiąc, to bardzo udane wakacje. Dla Darłowa, dla Darłówka i całej naszej nadmorskiej dzielnicy. Początek sezonu tego nie zapowiadał, ale w sierpniu mieliśmy istną inwazję. Było i jest nadal bardzo dużo turystów.
Czy to są turyści tylko z Polski?
Mamy wielu gości z zagranicy. Nigdy dotąd nie słyszałem u nas tak wielu języków. Są Niemcy, Anglicy i przede wszystkim Czesi. To bardzo międzynarodowe wakacje.
Z czego wynika taka zmiana?
Poprawiła się sieć dróg i autostrad, na przykład z Czech. Nasi sąsiedzi odkryli, że nad polskie morze dojadą w tym samym czasie co do Chorwacji, która ą stała się drogą atrakcją. Po drugie – ekstremalne upały na południu Europy. U nas temperatury są przyjazne, plaże szerokie a woda ciepła. Wczoraj spędziłem z dzieciakami w wodzie ponad półtorej godziny. Woda cudowna. Coraz częściej można się cieszyć ciepłą wodą w Bałtyku. To wszystko zachęca do przyjazdu do nas. Jedyne czego nam brakuje to promocja. Marzy mi się upowszechnienie takiej marki jak Bursztynowe Wybrzeże, na wzór Lazurowego. Ale sami tego nie zrobimy.
Kto miałby to zrobić?
Nie widzę zbytniej aktywności Polskiej Organizacji Turystycznej czy Ministerstwa Sportu i Turystyki. Nawiasem mówiąc, ta turystyka jest doczepiona do sportu niezbyt szczęśliwie. To ważny dział gospodarki z udziałem w PKB większym niż rolnictwo, które przecież ma swoje ministerstwo. Dla sportu jesteśmy tylko zmarginalizowanym dodatkiem i przez to słabo się promujemy.
Jak ważna jest turystka dla Darłowa?
Bez turystyki po prostu byśmy umarli. Kiedyś żyliśmy z rybołówstwa. W samym Darłowie, w gospodarce morskiej pracowało około 2000 osób. Dziś 300. Dla porównania – 20 lat temu mieliśmy 3000 miejsc noclegowych, a dziś 13 000. Turystyka się ciągle rozwija. Słyszę czasem negatywne komentarze, ale chcę zaznaczyć ważną kwestię. 2 lata temu, zaraz po covidzie, doszło do swoistej anomalii. Ludzie chcieli odreagować lockdown, do tego pojawił się bon turystyczny i mieliśmy wyjątkowy szczyt turystyczny. Później wszystko wróciło do normy i teraz mamy ciągły progres. Wymierny także dla samorządów.
Mamy rosnące wpływy z opłaty klimatycznej, ale także większe zużycie wody czy produkcję ścieków.
Czy zmieniają się zwyczaje i oczekiwania turystów?
20 lat temu wszędzie u nas prężnie działała agroturystyka. Dziś jej praktycznie nie ma, bo została wyparta przez domki letniskowe powstające bliżej plaży. Czyli turyści w tej samej cenie dostają wyższą jakość np. samodzielny 30, 40-metrowy, świetnie wyposażony domek. Dodatkowo udogodnienia typu grill, miejsce dla dzieci, przestrzeń, bliskość plaży. Bardzo dużo takich domków powstało w okolicach Darłowa, choć nie wszystkie te inwestycje były trafione. Niektóre nie oferują nic dodatkowego. Zmienia się także model turystyki. Kiedyś rodzina przyjeżdżała na 2-3 tygodnie i odpoczywała na miejscu, na plaży. Teraz skraca się czas odpoczynku, turyści są bardziej aktywni i przyjeżdżają kilka razy. Dzielą urlop albo uprawiają turystykę weekendową.
Turyści są teraz bardziej wymagający?
O tak. Potrzebują szerszej oferty, możliwości spędzania czasu w razie niepogody, sali zabaw, basenu, sauny, bliskości restauracji, knajpek, oferty kulturalnej itp. Destynacje bez takiej infrastruktury są pomijane. Podobnie pokoje czy domki o niskim standardzie. Rośnie zamożność i apetyt społeczeństwa.
Stąd więcej hoteli w mieście?
Potrzebujemy większej bazy z wysokim standardem. Tzw. resortów, w dodatku całorocznych. Tu ciągle jest duża luka. Na szczęście jest też duże zainteresowanie inwestorów. W najbliższym czasie, w samym Darłowie, powstanie kilkanaście całorocznych kompleksów apartamentowo-hotelowych o wysokim standardzie.
Nasuwa się pytanie o ochronę przyrody i tego, za co kochamy wybrzeże: przyroda, plaża, las, przestrzeń, widoki…..
Mamy 550 km plaż. Te nowe inwestycje koncentrują się na zaledwie kilku procentach wybrzeża. Z zachowaniem pasa plaż i dziewiczych nadmorskich borów sosnowych. Nie ma zagrożenia dla środowiska i przyrody.
Podobno wycięliście drzewa pod inwestycje?
Owszem, u nas kilkaset drzew poszło „pod topór”. Ale z zachowaniem balansu i wartości przyrodniczych. Mamy szerokie pasy nadmorskie, które nigdy nie zostaną naruszone. Są otoczone ochroną i ścisłym reżimem. Inwestycje, o których mówimy, są jakby plombą wypełniającą tylko miejsca, w których to dozwolone. Słyszałem, że miejscowości takie jak Darłówek, zmieniając się z wiosek rybackich, tracą swój urok. Jaki to urok, pytam, skoro ponad 90 procent substancji turystycznej takich wiosek to domy z lat 60., 70., może 90. „Klocki gierkowskie”, może trochę zmodernizowane, ale architekci, a nawet konserwatorzy, mówią, że to nie jest zabudowa wiele warta. Nawet pod względem efektywności energetycznej, tak dziś ważnej. O zabytki pod ochroną dbamy odpowiednio, ale stanowią raptem kilka procent całości. Kieruję tym miastem ponad 20 lat, znam je naprawdę dobrze i wiem, że musimy zadbać, by było atrakcyjne na miarę XXI wieku.
Czy polskie wybrzeże może przyciągać ludzi przez cały rok?
Wiem, że tak. Powoli tak się dzieje. Latem, owszem mamy tzw. wysoki sezon. Ale później rozróżniamy już sezon średni i ten niski. Goście są nawet w listopadzie, lutym, marcu. Jest wielu amatorów morza spokojną zimą albo burzliwą jesienią, kiedy nasycą się widokiem sztormu, potargają wichurą, a potem odpoczywają w ciepłym jacuzzi. Proszę też pamiętać, że nasze społeczeństwa się starzeją. Choć ja to widzę trochę inaczej: przybywa ludzi generacji silver, którzy mają czas, lubią podróże, wypoczynek, wygodę i są gotowi za to zapłacić. Nie lubią za to przesadnych upałów. Gdzie przyjadą? Tam, gdzie znajdą odpowiednią bazę!
Tylko pytanie – ile są gotowi zapłacić? Owszem, jak pan wspomniał, Chorwacja podrożała. Ale u nas ciągle się słyszy o paragonach grozy.
W pewnym sensie popyt i turyści napędzają ceny. Ale paragony grozy to patologia i ułamek rzeczywistości. Można je pokazać wszędzie. U nas oferta jest tak bogata, że można wybierać spośród kilkudziesięciu różnych restauracji, knajpek i jadłodajni. Zatem i zakres cenowy dla każdego.
Ile w Darłowie kosztuje przysłowiowa ryba z frytkami?
Można ją zjeść za kilkadziesiąt złotych. A propos. Zastanawiam się, czy z patologicznymi cenami nie powinno się walczyć administracyjnie. Mam na myśli to, że w smażalniach płaci się za ryby według wagi i nie sposób przewidzieć, ile będzie kosztowała. Sądzę, że to można to jakoś ustandaryzować. Inna sprawa, że kiedy dostaję na talerzu przysłowiowego kota w worku – zawsze mogę go nie przyjąć. Ale to pewnie temat na inną, dłuższą rozmowę.
Wracając do naszych cen. Byłem niedawno kilka dni w Warszawie. Zauważyłem, że nasze ceny nie różnią się od tych w dużych miastach.
Na czym polega różnica w prowadzeniu biznesu turystycznego nad morzem? Na tym, że w dwa miesiące trzeba zarobić na cały rok?
To uproszczenie, ale rzeczywiście wysoki sezon trwa u nas krótko, nie jak np. w górach. To nie ułatwia. Ludzie u nas muszą zapewnić utrzymanie obiektów przez cały rok, pokryć koszty funkcjonowania. Sezon jednak powoli się wydłuża, ciągle nad tym pracujemy.
Czy sądzi pan, że rekordowe tendencje utrzymają się w najbliższych latach?
W mojej opinii tak. Biorę pod uwagę prognozy wzrostu gospodarczego, zainteresowanie innych nacji i ludzi w średnim wieku. Powtarzam – potrzebujemy jednak promocji Polski i polskiej turystyki. Konieczne jest zaangażowanie instytucji rządowych, bo my sami nie damy rady, a jest jeszcze wiele do zrobienia pod tym względem. Pamiętajmy – Bursztynowe Wybrzeże to nasze dobro.
Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Strefę Biznesu codziennie. Obserwuj StrefaBiznesu.pl!