„Sorry, taki mamy klimat”, Cimoszewicz i Bieńkowska mieli rację. Mamy fatalną gospodarkę wodną

Grzegorz Gajda
Andrzej Woźnica: musimy spojrzeć na wodę tak jak na emisję niską
Andrzej Woźnica: musimy spojrzeć na wodę tak jak na emisję niską
Woda jest jednym z najcenniejszych zasobów naturalnych, a Polska nie potrafi nią racjonalnie gospodarować. Z profesorem Andrzejem Woźnicą rozmawiamy o zasobach wodnych, zmianach klimatycznych, oraz błędach w zarządzaniu przestrzenią. Profesor podkreśla, że to nie przemysł zanieczyszcza wodę. Robi to człowiek przez brak świadomości. Potrzebujemy długofalowych działań, które uchronią nas przed suszą, powodzią i zanieczyszczeniami.

Spis treści

Nadal budujemy tak jakbyśmy się niczego nie nauczyli

Strefa Biznesu: Panie Profesorze, czy Polska jest krajem ubogim w wodę? Mówi się, że mamy wody mniej niż Egipt.

Profesor Andrzej Woźnica: Jeśli spojrzeć przez pryzmat Nilu i zapory asuańskiej, to rzeczywiście jesteśmy bardzo biedni. Nasz problem polega jednak na tym, że źle gospodarujemy wodą. Przechodzimy zmiany klimatu, które powodują zjawiska ekstremalne, czyli na przemian intensywne opady i susze. To wymaga gospodarowania na zasadzie „7 lat tłustych i 7 chudych”. Trzeba zbierać wodę kiedy pada, a kiedy brak opadów – wykorzystywać zebrane zapasy.

To się wydaje tak oczywiste, dziw bierze, że trzeba przypominać. Rzeczywiście ciągle narzekamy albo na suszę albo na powódź.

Musimy jednak zacząć od zdefiniowania powodzi, bo często mylimy ją z wezbraniami. To są naturalne zjawiska, wynikające z deszczy. Pojawia się dużo wody, która spływa do rzek, a te, gwałtowanie przybierają. Natomiast powódź to jest wezbranie, które powoduje straty materialne.

Co to za różnica? Tu i tu mamy za dużo wody?

Różnica polega na tym, że każde zagospodarowanie przestrzeni skutkuje zwiększeniem prawdopodobieństwa powodzi. Jeżeli budujemy osiedla mieszkaniowe na obszarach, w których nie powinno ich być, bo są zagrożone wezbraniami, to sami w pewnym sensie przyczyniamy się do powodzi. Widać to na przykładzie ostatniej wrześniowej powodzi. Niestety mamy tendencje do zabudowania takich obszarów. To jest wygodne bo mamy dolinę, w której buduje się łatwiej, ale za to w koszty takiej budowy musi być wkalkulowane ryzyko wystąpienia powodzi.

To błędy przeszłości, prawda? Jaka stąd nauka?

Ponoć mądry człowiek uczy się na własnych błędach, mędrzec uczy się na cudzych… Nie wydaje mi się, żeby kolejne powodzie czegokolwiek nas nauczyły. Obecnie popełniamy takie same błędy, otrzeźwienie przychodzi w trakcie powodzi, ale kilka miesięcy później pamiętają o tym już tylko poszkodowani. Analizowaliśmy ostatnio pewne obszary na Śląsku, gdzie nowe osiedla deweloperskie powstały w czaszy dawnych zbiorników wodnych. To charakterystyczna niecka, poprzecinana drogami, które dawniej były groblami. Krótko mówiąc: są to tereny sprzyjające podtopieniom i powodziom miejskim, mimo to, ciągle budujemy na nich nowe osiedla. Może zanim kupimy działkę pod budowę czy dom, powinniśmy się zastanowić nad takimi zagrożeniami? Polecam tu przestudiowanie bazy Informatyczny System Osłony Kraju, która powinna nam ułatwić podejmowanie decyzji.

Zapobiegając powodziom, musimy pamiętać, że tereny zalewowe, zbiorniki wodne, mokradła są bardzo ważnym i cennym elementem środowiska i trzeba je chronić. Szczególnie w miastach. To nasze "być albo nie być" w dobie zmian klimatu.

Powinniśmy zachowywać takie stare tereny? Mówimy jednak o rozbudowie, rozwoju cywilizacyjnym...ludzi jest coraz więcej i potrzebują domów.

Ludzie potrzebują wody. Podam przykład z historii Śląska, który gdzieś do połowy XIX wieku, miał wzorcową gospodarkę wodną. Na wodzie opieraliśmy całą gospodarkę, od pozyskiwanie energii, po źródła pokarmu. Na przykład Książę Pszczyński Aleksy Thurzo, zarabiał krocie na sprzedaży ryb do Krakowa. Nawiasem mówiąc burmistrz Krakowa Jan Thurzo był jego ojcem, co pewnie znacząco ułatwiało handel. Trąci nepotyzmem? Charakterystyczne dla całego Śląska były zbiorniki paciorkowe. Pisał już o nich w wydanej w roku 1573 książce O sprawie, sypaniu, wymierzaniu i rybieniu stawów, także o przekopach, o ważeniu i prowadzeniu wody” mysłowiczanin Olbrycht Strumieński. Z jego książki korzystali ówcześni hydrotechnicy z całej Europy. To pokazuje na jakim poziomie była hydrotechnika na naszych ziemiach.

Stawy paciorkowe to ciąg małych ułożonych szeregowo zbiorników, w których woda przelewała się z jednego do drugiego. Często na końcu znajdowały się koła młyńskie, napędzane zbieraną w nich wodą. Mówimy nie tylko o wodnych młynach zbożowych (żarna), ale także tartakach (piły), zakładach tkackich (foluszach), hutach i kuźniach (miechy kowalskie) itd. Prawie cała ówczesna gospodarka opierała się na energii skumulowanej w wodzie, w dużej liczbie małych kaskadowych zbiorników. Takie zbiorniki spełniały też ważną rolę ekosystemową wpływając na mikroklimat i bioróżnorodność. Regulowały też wodę opóźniając spływ w okresie wezbrań i gromadziły ją na wypadek suszy.

Rewolucja przemysłowa spowodowała, że woda przestała nam być potrzebna?

Rzeczywiście hydroenergię wyparła maszyna parowa. Ale dlaczego o tym mówię? Bo wtedy woda była wszechobecna w środowisku miast i wsi, oprócz tych usług gospodarczych kształtował mikroklimat, wpływała na bioróżnorodność ekosystemów. Wydawało nam się, że woda w mieście jest niepotrzebna, dlatego ją likwidowaliśmy, dalej likwidujemy ostatnie pozostałości tego systemu. Wiadomo, grunty w miastach są cenne. Problem w tym, że tereny pokryte wodami traktujemy w mieście jako nieużytki. Nic bardziej mylnego. Niedługo odczujemy skutki takich działań i przekonamy się, że woda jest ważnym, niezbędnym elementem miejskich ekosystemów i kształtuje wartości usług ekosystemowych. Jeżeli pozbędziemy się tych środowisk z miast to będziemy mieli poważny problem, usuniemy z naszego otoczenia ważne narzędzie walki ze zmianami klimatu, problemem miejskiej wyspy ciepła, powodziami miejskim.

Uszczelnienie terenu - to największe nieszczęście, a woda jest ważniejsza niż lasy, łąki i pola

To chyba powoli do nas dociera. Wiemy, co to wyspy ciepła, próbujemy im przeciwdziałać?

W pojedynczych przypadkach. Generalnie: pozbyliśmy się większości rzek i cieków wodnych z miast. Wrzuciliśmy wodę pod ziemię do kanalizacji deszczowej i jak najszybciej chcemy się jej pozbyć, a kiedyś wokół nas były wody powierzchniowe stawy, rzeki, czyli przyjazne nam ekosystemy wodne.

Kolejne wielkie nieszczęście miast to uszczelnienie terenu. Zresztą nie tylko miast. Widział Pan ostatnio kałuże? Kiedyś, po deszczu w kałużach, dołach, rowach stała woda, przesiąkała zasilając wody podziemne. Teraz wszędzie wszechobecna kostka Bauma, wszystko uszczelnione i woda błyskawicznie spływa do kanalizacji. Nie ma czasu by zatrzymać się w glebie. Dlatego kiedy jednego dnia zdarzy się deszcz – następnego dnia mamy już suszę. Woda nie ma szans by na dłużej zatrzymać się w środowisku, zasilić systemy korzeniowe roślin.

To są poważne błędy zarządzaniu wodą w mieście i musimy to zmieniać.

Można powiedzieć, że od czasów XVIII, o którym pan mówił, zatoczyliśmy spore koło. Znowu do nas dotarło, że woda jest niezwykle cenna?

Rzeczywiście widać to w ekologicznym podejściu do środowiska. Zaczynamy rozumieć czym są tzw. usługi ekosystemowe. Można by to nazwać monetaryzacją przyrody – łatwiej nam zrozumieć jej wartość. Jeśli spojrzeć na środowisko jako „dostarczyciela towarów” ważnych dla naszego życia, to woda ma najwyższą wartość. Wyższą niż lasy, pola uprawne czy łąki.

Bez wody nie ma życia... to niby się wie…

To dlaczego chcemy się tej wody pozbyć z miast? Dlaczego ją zanieczyszczamy? Zachowujemy się tak jakbyśmy sądzili, że jest niepotrzebna. Tymczasem, faktycznie dostarcza cały pakiet usług ekosystemowych, od funkcji życiowych, pokarmowych, kulturowych, rekreacyjnych po transportowe.

To dlatego mówił pan o historii? Bo wcześniej ludzie byli mądrzejsi i to wiedzieli?

Jeżeli spojrzymy na historię np. dużych miast europejskich, zawsze lokalizowane były nad rzekami. Z tych powodów, o których mówiliśmy wcześniej. I jeszcze jednego: woda była i niestety jest miejscem do zrzucania odpadów, które….po prostu odpływały. Dziś podobnie, z tą różnicą, że jest nas za dużo i odpady nie odpływają...albo płyną do sąsiada. Potem do kolejnego i tak się piętrzą.

Naszym problemem jest to, że mocno eksploatujemy przyrodę, nie zastanawiając się nad skutkami. Dziś martwimy się emisją dwutlenku węgla, a zupełnie nie myślimy o tym ile emitujemy ciepła. Znamy zasady termodynamiki ale ich nie stosujemy. Myślę, że to kwestia edukacji. To czego się uczymy traktujemy jako abstrakcję, nie wiążąc wiedzy, z tym co nas otacza.

Co wspólnego mają: woda i emisja niska?

To dotyczy także zanieczyszczeń? Rzeczywiście ciągle wykorzystujemy wodę jako zbiornik na odpady.

Nie dbamy o czystość wody. Tak, wyrzucamy do niej odpady, a wszystko to do nas wraca! Potrzebujemy edukacji. Zwróćmy uwagę, że jeszcze do niedawna uważano, że głównym czynnikiem zanieczyszczenia środowiska w Polsce jest przemysł. Nagle się okazało, że problemem jest niska emisja. Udowodniono to już w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, ale z jakiegoś powodu, dotarło do naszej świadomości w XXI w. We wspomnianych latach osiemdziesiątych, gliwicki Instytut Onkologii wykazał, że palenie w piecach jest szkodliwe dla ludzkości. Okazało się, że w październiku, w komórkach ludzkich pojawiają się addukty białkowe, czyli uszkodzone białka, i znikają w maju. Związek z sezonem opałowym jest oczywisty. Dziś musimy tak samo spojrzeć na wodę. Ciągle mówimy o szkodliwym działaniu przemysłu, a przemysłu nie ma! Albo jest obłożony takimi obostrzeniami, że nie zrzuca do wody zanieczyszczeń.

Co znaczy: spojrzeć na wodę jak na emisję niską?

To znaczy, że musimy zobaczyć do wrzucamy do wody. Weźmy na przykład zakład produkujący chemię gospodarczą. On nie wyrzuca chemikaliów do wody. On je nam sprzedaje. A do wody wyrzucamy my właśnie. Całą masę detergentów itd. Wszystko to wpada do rzek. Musimy sobie zdać sprawę, że jesteśmy bardzo ważnym ogniwem, pomiędzy zakładem przemysłowym i wodą. Takim pasem transmisyjnym, który przenosi zanieczyszczenia. Z tą niską emisją, mam idealny przykład miasta Pszczyna, w którym dokonano zmiany świadomościowej. Udało się zmienić grupowe podejście do środowiska, ludzie wymienili kotły i teraz, gdy pół Polski we wskaźnikach jakości powietrza „świeci” się na czarno – Pszczyna jest zielona. To kwestia świadomości, i z wodą trzeba zrobić to samo.

Wszystko czego używa człowiek znajduje się później w wodzie

Co znajduje się w naszej wodzie?

Musimy przyjąć, że do wody trafia część tego co zjadamy i czego używamy. Np. farmaceutyki, chemia gospodarcza... organizmy wodne są na to wszystko narażone. Szczególnie niebezpieczne są związki biologicznie czynne zawarte w farmaceutykach, takie jak na przykład hormony. W okresie grypowym w wodach jest wiele środków przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Proszę sobie wyobrazić fermę hodowlaną gdzie zwierzęta faszerowane są antybiotykami i hormonami, które potem lądują w wodach powierzchniowych. Podobnie jak na hodowlane, wpływają one także na dzikie zwierzęta. Wody są stale „zasilane” lekami regulującymi ciśnienie, przeciwdziałających cukrzycy. Badając rzeki możemy się dowiedzieć gdzie się handluje narkotykami i w jakim nasileniu je zażywa. Kokaina, heroina to związki, które się trudno rozkładają. Ludzie pozbywają się ich z moczem. Wszystko to trafia do wód powierzchniowych. Przy czym musimy rozdzielić dwie rzeczy: biogeny, czyli wszystkie substancje organiczne, różne formy azotu i fosforu, siarka itp., które są niezbędne do życia, ale będą stymulowały nadmierny rozwój organizmów i powodują zakwity glonów w wodach. Są też substancje słabo rozkładane, które będą się długo utrzymywały w wodzie i trafiały do osadów. Powtórne ich uruchomienie może powodować problemy dla ekosystemów wodnych.

To zaskakujące i przykre Profesorze, bo człowiek sobie żyje spokojnie w mieście, przekonany, że kanalizacja załatwia wszystkie problemy. To tak nie działa?

Musimy sobie uświadomić, że nie wszystko związki można rozłożyć w oczyszczalniach ścieków. Takie nierozkładalne związki chemiczne trafiają do wód powierzchniowych i osadów dennych. Poza tym, choć oczyszczalni jest sporo, to nadal mamy do czynienia z niekontrolowanym zrzutem ścieków. Dosadniej: wszystko co wylewamy do kanalizacji, trafia do środowiska i często jest dla niego obciążeniem. Każdy myśli: jak ja malutki mogę zaszkodzić swoim jednym gramem zanieczyszczeń. Ale jeśli pomyśli tak każdy mieszkaniec milionowego miasta, to z jednego grama robi się tona.

Konkretne co trzeba zrobić? Używać mniej wody?

Jesteśmy społeczeństwem konsumpcyjnym, zużywamy bardzo dużo zasobów środowiska: wody, energii. Ja pamiętam czasy, kiedy wyłączało się z użytkowania w zimie pokoje, by oszczędzić na ogrzewaniu. Przetwarzanie energii też przekłada się na zużycie wody. Takie samoograniczenia to drobna rzecz, a przecież w skali całej populacji ludzkiej może mieć realny wpływ na środowisko. Musimy ograniczać konsumpcję, bo zużycie zasobów natury jest ogromne.

Od spojrzenia na raporty włosy stają dęba. Turystyka to jedna z największych presji

Jaką mamy czystość wód w Polsce?

Jak spojrzymy na raporty Inspektoratów Ochrony Środowiska to włosy stają dęba. Mamy bardzo mało wód dobrej jakości. Rzeki, podobnie jeziora, są zanieczyszczone nawozami, ściekami komunalnymi i chemią. Do tego dochodzi rozwój glonów spowodowany nadmiarem składników odżywczych w wodzie. Niewiele trzeba by uruchomić procesy groźne dla środowiska. W 2022 roku w końcówce lipca, prowadziłem rejs badawczy spływając Odrą z Ostrawy do Szczecina. Nic nie wskazywało na jakiekolwiek zagrożenia. Kilka dni później walczyliśmy już z katastrofalnym śnięciem ryb. Została przekroczona granica, która wywołała lawinę niekorzystnych zdarzeń. Rzecz w tym, że wiele wprowadzonych przez nas zmian środowiska to takie tykające bomby, które mogą być odpalone przez zbieg okoliczności: suszę, wezbranie, małą awarię urządzeń hydrotechnicznych. Musimy mieć tego świadomość.

Co z jeziorami? Tam nie ma słonych wód, przemysłu, dużych aglomeracji.

Jest urbanizacja, jest turystyka i rekreacja, a to jednak silna presja na środowisko. Kiedyś pracownicy stacji uzdatniania wody w Strumieniu żartobliwie mówili, że w wodzie Wisły widać każde Dni Kultury Beskidzkiej. Coś w tym jest. Każdy miasto ma instalacje sanitarne przystosowane do określonej ilości mieszkańców. Kiedy pojawia się ich więcej, jest też więcej ścieków, śmieci a co za tym idzie więcej w wodach biogenów, detergentów, leków. To wszystko kwestia skali: jeden kajakarz to małe zagrożenie dla jeziora, ale jeśli na przykład w Mikołajkach w sezonie pojawia się 20 tys. jachtów, na każdym kilka osób? To odpowiedź na pytanie o skalę zagrożenia jakości wód jezior.

Analizowaliśmy małe, 50 ha, rekreacyjne jezioro w Jaworznie. Użyliśmy danych telefonii komórkowej do zsumowania ludzi przebywających nad jeziorem i okazało się, że w szczytowych porach dnia w lecie nad zbiornikiem przebywa równocześnie ponad 2000 osób. To przekłada się chociażby na ładunek azotu pozostawiony w wodzie przez użytkowników. Szacunkowo to nawet do pół tony czystego azotu rocznie. W małym zbiorniku, podkreślam! To bardzo duża ilość zanieczyszczeń. Mamy pretensje, że zbiornik brudny, miasto nieprzygotowane itd. I spokojnie idziemy w krzaki, nie patrząc na to, że tak jak my, robi to równocześnie kilka tysięcy ludzi.

Turystyka i rekreacja to oczywiście także hotele, restauracje, drogi, samochody czyli dodatkowe, duże obciążenie dla środowiska.

Jak ratować wodę?

Czy wodę można oszczędzać? Nie mówię przykręcaniu kranu, ale gospodarce systemowej.

Trzeba próbować. Warto np. myśleć o rozdzielaniu i powtórnym wykorzystaniu wody szarej. Niestety, my ją traktujemy jak odpad i trafia do kanalizacji. Powinniśmy zagospodarowywać wody deszczowe tworząc błękitno-zieloną infrastrukturę w miastach i opóźniając ich spływ do rzek. Niestety zdarzają się jeszcze kanalizacje ogólnospławne, gdzie wody deszczowe mieszają się z wodami komunalnymi.

Gospodarka, o której pan mówi wymaga przebudowy całego systemu ścieków i odprowadzania wody. To przecież niemożliwe.

Ale to jest w dużej mierze zrobione. W ramach projektów finansowanych przez UE wiele zrobiliśmy. Skanalizowaliśmy miasta i wsie, rozdzieliliśmy kanalizację deszczową od komunalnej. Z jednej strony widać niesamowity postęp, ale to też odsłania kolejne wyzwania, które trzeba nauczyć się rozwiązywać.

W czasach historycznych budowaliśmy miasta nad wodami: jeziorami czy rzekami. Jednak kolonizacja brzegów jezior, tak jak na przykład w Biskupinie, skutkowała szybkim wyeksploatowaniem zasobów przyrody, nagromadzenie odpadów wokół, co zmuszało mieszkańców do opuszczenia takich siedlisk. Znacznie lepiej było budować miasta nad rzeką która zapewniała dopływ świeżej wody, „uzupełnienie” w wodzie zjedzonych ryb, ale także pozwalała na „odprowadzanie” wyrzucanych do niej śmieci, stanowiła szlak komunikacyjny. Duże miasto wymagało „dużej” wody.

W trakcie naszych naukowych wypraw po rzekach Europy: Wiśle, Odrze, Niemnie , zaobserwowaliśmy, że obecnie urbanizacja brzegów rzek niesie za sobą także poważnie obciążenia i spadek jakości wód proporcjonalnie do wielkości zlokalizowanych na jej brzegach miast. Kraków, Warszawa, Wrocław... presje dużych miast są wyczuwalnie przez wiele kilometrów rzeki. Każde kolejne miasto na szlaku wodnym dorzuca „swoje” i tak aż do Bałtyku. Przepraszam za dosadność, ale rozmawiamy o efektach ludzkiej działalności.

Rzeki zbierają nasze nieczystości, przenoszą je, kumulują. Co się dzieje dalej?

Przy dużym zrzucie zanieczyszczeń rzeki tracą zdolność samooczyszczenia i nierozłożone zanieczyszczenia, ale też nawozy sztuczne, solanki z kopalni spływają do morza. Bałtyk też już nie daje rady, co skutkuje częstymi zakwitami sinic. To także efekt zanieczyszczeń z rzek. Długo traktowaliśmy wody powierzchniowe: oceany, morza, rzeki jeziora jako kosze na śmieci. Przychodzi nam teraz za to drogo płacić. Także w skali globalnej. Musimy sobie zdać sprawę, że na Ziemi jest ok. 1,3 mld km3 wody, ta najbardziej cenna - woda słodka stanowi zaledwie 2,5 procenta. Większość wody słodkiej (68%) stanowi woda zgromadzona w lodowcach i pokrywie lodowej. Topniejące lodowce to zmniejszenie udziału wód słodkich. Jakby tego było mało, uszczelniając powierzchnię Ziemi, wykorzystując wody podziemne do konsumpcji ograniczamy zasoby wód podziemnych, które stanowią 31% zasobów wód słodkich.

Cimoszewicz i Bieńkowska mieli rację

Wracając do punku wyjścia: zmiany klimatyczne i złe gospodarowanie wodą. Co trzeba robić?

Korzystać z wiedzy i doświadczeń, a wyzwań jest wiele. Ostatni rok pokazał nam kolejny raz, jak wielkim zagrożeniem są powodzie. Analizując historię, możemy stwierdzić, że statystycznie powodzie zdarzają się mniej więcej co 13-14 lat. Nie zapominajmy o tym. Zabudowa dolin rzecznych pokazuje, że musimy inwestować w infrastrukturę hydrotechniczną, by zabezpieczyć się przed powodziami. Udało się w ostatnich latach zbudować duży, suchy zbiornik retencyjny pod Raciborzem. Pomimo wysokich kosztów jego budowy i środowiskowych zbiornik ten spłacił się w ciągu jednego wezbrania. Spłaszczając falę powodziową na Odrze ochronił miasta przed zalaniem. Byłoby idealnie gdybyśmy mieli wolne od zabudowy doliny rzeczne. Nie potrzebowalibyśmy wałów i zbiorników przeciwpowodziowych. Jednak tak nie jest, zabudowaliśmy doliny rzeczne i musimy tworzyć takie obiekty, bo nie mamy innego wyjścia. Potrzebujemy nowych zbiorników przeciwpowodziowych, które wychwycą nadmiar wody.Powodzie to konsekwencja złego zagospodarowania przestrzennego.

Należy też pamiętać, że częściej niż powodzie występują susze (co około 8 lat). Od tego zaczęliśmy problem naszą rozmowę – problem zasobów wody w Polsce. Osuszyliśmy bagna, wyprostowaliśmy rzeki, nie tworzymy systemów małej czy dużej retencji. Niedawno oddaliśmy do użytku zbiornik Świnna Poręba. Jego budowa trwała niemal 25 lat! Czy oddamy kiedyś następny? Nie wyciągamy lekcji z historii, bo kiedyś umieliśmy to robić. Umieliśmy retencjonować wodę i wykorzystywać ją do celów gospodarczych. Potrzebujemy nowych zbiorników zaporowych i przeciwpowodziowych, które wychwycą nadmiar wody. To co teraz przypomnę, nie będzie politycznie poprawne, ale kiedy Włodzimierz Cimoszewicz powiedział w 1997 roku„Trzeba się było ubezpieczyć" – miał rację. Podobnie Elżbieta Bieńkowska twierdząc „Sorry, taki mamy klimat”. Pomijając zły moment i nieszczęście ludzi – mieli rację, w tym sensie, że takie katastrofy trzeba przewidywać, dobrze się do nich przygotować i zapobiegać. A już na pewno samemu nie ściągać ich sobie na głowę.

Czy rzeki mają znaczenie dla gospodarki?

A czy nasze rzeki mają znaczenie gospodarcze?

Kolosalne. Rzeki to woda do konsumpcji, dla rolnictwa, przemysłu, rekreacji, obecnie już w niewielkim stopniu transport. Wody powierzchniowe są niezbędne w każdy aspekcie naszego życia. Dlatego o wodę musimy dbać, musimy ją szanować, by przekazać te 1,3 mld km3 w dobrym stanie następnym pokoleniom. Powinniśmy głównie korzystać z wód powierzchniowych, a wody podziemne traktować jako zasób rezerwowy. Obecnie aż 70 procent wód trafia do „krwiobiegu” wodociągów z wód podziemnych. Korzystanie z wód powierzchniowych wymusiłoby na nas większą dbałość o nie.

O rozmówcy

Dr hab. Andrzej Woźnica to prof. UŚ, Dyrektor Śląskiego Centrum Wody UŚ, Pracownik Wydziału Nauk Przyrodniczych (Instytut Biologii, Biotechnologii i Ochrony Środowiska) Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Specjalista w dziedzinie biochemii i ochrony środowiska. Zajmuje się biotechnologią środowiska, biodetekcją oraz problemami zarządzania środowiskiem zbiorników wodnych i rzek. Autor licznych publikacji naukowych na tematy monitoringu wód i gospodarowania wodami. Kierownik naukowy wypraw badawczych Czysta Wisła Why Not (2021) i Czysta Odra Why Not (2022).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na strefabiznesu.pl Strefa Biznesu