Święta w PRL-u. Po co nam drogie zamorskie cytryny, kiedy kapusta była lepsza...

(RED)
Tak wyglądała przedświąteczna gorączka zakupów w czasach PRL-u
Tak wyglądała przedświąteczna gorączka zakupów w czasach PRL-u Narodowe Archiwum Cyfrowe
Dziś, przed świętami, z kupnem czegokolwiek nie ma żadnych problemów. Nie zawsze jednak tak było... Przypomnijmy, jak w okresie PRL-u robiło się przedswiąteczne zakupy w Inowrocławiu. Oto fragment arcyciekawej nowej książki Piotra Strachanowskiego.

A kiedy zbliżał się świąteczny czas wiadomy, do portu w Gdyni wartkim kursem zdążały statki handlowe, wioząc w ładowniach banany, pomarańcze, mandarynki i cytryny z bratniej socjalistycznej Kuby. Tak w każdym razie w latach 60. minionego wieku triumfalnie wieścił Dziennik Telewizyjny i donosiły gazety z głównym organem partyjnym „Trybuną Ludu” na czele.

Jednakowoż radosne te nadzieje często brutalnie rozmijały się z rzeczywistością. Z prozaicznego w sumie kłopotu: w państwowej kasie brakowało dewiz na te ekscentryczne zakupy. Wówczas winę zwalano na Bogu dachu winne statki, które jakoby dziwnych na wzburzonych morzach opóźnień doznawały i do Gdyni już po Bożym Narodzeniu lub zgoła po Nowym Roku wpływały. Albo też w ogóle z kursu zbaczając, wcale tam nie docierały i wtedy zawiedzione społeczeństwo pozostawało z niczym.

Kapusta nas wzmocni

Cytrusy to w rzeczy samej wielkie było utrapienie dla naszego ówczesnego przywódcy Władysława Gomułki, bowiem pierwszy sekretarz twardo lansował prosty styl życia i konsumpcji. Na ten przykład palaczem namiętnym będąc, robociarskiego „sporta” ze skąpstwa dzielił na połówki i popalał w szklanej lufce, a przecież jednocześnie za męża stanu był uważany.
Gomułka zatem, odpór fanaberiom dając, w podniosłych i serdecznych słowach zachęcał obywateli do spożywania kiszonej kapusty, która jak nauka radziecka dowiodła miała o wiele więcej witamin niż owe tak upragnione cytryny. Pierwszy sekretarz wierzył w kapustę i trudno było się z jego argumentacją nie zgodzić. Wszelako malkontenci pokątnie wydziwiali, że i owszem, kapusta jest kaloryczna, smaczna i pożywna, ale jak tu jej dodać do herbaty zamiast cytryny?

A kiedy coś „rzucili”

Skoro już mowa o cytrusach, to wspomnieć należy, że Inowrocław miał za Gomułki kilka sklepów, gdzie z rzadka bo rzadka, ale można było upolować atrakcyjne towary na święta. Przy Solankowej to były „Delikatesy” z oddzielnymi stoiskami: tu alkohole, tam wędliny, szynka i kabanosy, obok herbata w kilku gatunkach i niekiedy kawa (stał tam młynek elektryczny i na życzenie klienta mielono ziarna!), dalej też półki z cukierkami, czekoladami i innymi łakociami.

Po słodycze równie chętnie zaglądano do firmowego sklepu „Wedla” przy Królowej Jadwigi. Popularny był też firmowy „Wawel”, też przy „Królówce”, ale dalej usytuowany w stronę Dworcowej. A i poznańską „Goplaną„ na „Złotym Rogu” nikt przy zdrowych zmysłach pozostając nie pogardził.

Nie było jednak tak, że się tam szło i kupowało. O nie, co to to nie, żadną miarą! Jak coś „rzucili” (określenie „rzucili” miało wielki powab konsumencki), to zaraz formowała się kolejka aż po horyzont. Do „Delikatesów”, żeby sytuację opanować, wpuszczano partiami po kilkanaście osób. Gdy gorączka niebezpiecznie narastała, personel wzywał na ratunek zmotoryzowany patrol Milicji Obywatelskiej. Funkcjonariusze wyposażeni w zgrabne pałeczki śmiało - użyjmy eufemizmu - uprzejmą i łagodną perswazją tonowali emocje, skutecznie zaprowadzając porządek.

Tylko „Krasnoludek”!

A prezenty pod choinkę? Tylko wspomnę o marzeniach młodych inowrocławian. Byłem w tej grupie i miarodajnie zaświadczam, że w całym mieście nie istniało nic piękniejszego i bardziej wyśnionego niż „Krasnoludek” przy Solankowej. „Krasnoludek” miał dwa działy. Ten z lalkami, misiami i wózkami z wiadomych względów tylko omiatałem pogardliwym wzrokiem, ale ten wypełniony pudłami gier planszowych, piłkami, wozami strażackimi, drewnianymi klockami, blaszanymi czołgami, plastikowymi kowbojskimi coltami i innym najprzedniejszym dobrem pożądanym czciłem w niemym zachwycie.

Wszelako młodziankowie bardziej w latach posunięci i zręczni w majsterkowaniu optowali za „Składnicą Harcerską„ przy Paderewskiego, a ci o inklinacjach do uprawiania kultury fizycznej tęsknym okiem spoglądali w stronę witryn sklepu sportowego przy „Królówce”.

Ma się rozumieć, że upominków wypatrywali też dorośli. No i każdy coś tam w końcu dla siebie pod choinką znalazł, ale to były pamiętajmy zgrzebne lata 60. Aby tamtą skalę dobrobytu ująć we właściwej skali, wymownie tylko dodam, że spółdzielnia „Społem” w centralnym punkcie „Królówki” prowadziła punkt usługowy zaciągania oczek w pończochach i rajstopach oraz fachowego cerowania skarpet, z kolei na drugim stanowisku wtórnie napełniano tuszem wkłady do długopisów. I niewątpliwie wielki był popyt na te usługi.

Fragment książki Piotra Strachanowskiego „Czarna wołga porywa dzieci. Historie i opowiastki o dawnym Inowrocławiu”. Przedruk za zgodą autora i wydawcy Studio Kropka dtp Piotr Kabaciński, Toruń.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Święta w PRL-u. Po co nam drogie zamorskie cytryny, kiedy kapusta była lepsza... - Gazeta Pomorska

Wróć na strefabiznesu.pl Strefa Biznesu