„Zmierzamy w stronę likwidacji rolnictwa”
O to, dlaczego rolnicy wyszli na drogi i jaka przyszłość czeka polskie rolnictwo, zapytaliśmy Jana Krzysztofa Ardanowskiego, byłego szefa resortu rolnictwa.
W jego ocenie, jednej z głównych przyczyn obecnej sytuacji na polskiej i europejskiej wsi należy upatrywać we wdrażaniu w życie – jak podkreśla – nielogicznego i szkodliwego dla gospodarki, w tym szczególnie dla rolnictwa tzw. „zielonego ładu”, czyli pakietu inicjatyw politycznych, których deklarowanym celem jest wdrażanie w UE transformacji ekologicznej, a finalnie – osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 r. Jak zaznacza, wdrażanie to, bez jakichkolwiek sensownych konsultacji, wbrew ostrzeżeniom wielu ekspertów z poważnych ośrodków akademickich, uderzy bardzo mocno w rolników europejskich.
– Narzucono nam twierdzenie, że koniecznie trzeba zmniejszyć antropopresję (całokształt działań ludzkich wywierająca wpływ na środowisko przyrodnicze, w tym na gleby – przyp. red.), że rolnictwo tak naprawdę szkodzi światowemu klimatowi i trzeba je sukcesywnie ograniczać. Plany m. in. ugorowania docelowo 10 procent gruntów, odchodzenia od nawożenia i ochrony roślin, zalewania obszarów ziemi rolnej, przez wieki osuszanej przez rolników czy wprowadzanie wielu bezsensownych przepisów rzekomo w trosce o dobrostan zwierząt, są tego najlepszym przykładem. Jak wynika z analiz wielu ośrodków badawczych, na własne życzenie zmierzamy w stronę likwidacji, a przynajmniej marginalizacji rodzimego rolnictwa. To równia pochyła, a rolnicy są to wizją przerażeni
– uważa szef resortu rolnictwa w latach w latach 2018-2020.
Import żywności spoza UE
W jego ocenie nie tylko zielony ład „zabija” rolnictwo. W dużej mierze również import żywności spoza UE, przeciwko któremu protestują rolnicy.
– Umowy o wolnym handlu podpisane z takimi potentatami rolnymi jak Brazylia, Argentyna, Urugwaj, Paragwaj (grupa Mercosur) czy później z Nową Zelandią, zdestabilizowały unijny rynek. Gwoździem do trumny było zaś otwarcie tego rynku dla produktów z Ukrainy pod sztandarem pomocy dla tego kraju po napaści nań przez Rosję, które to Komisja Europejska przedłużyła właśnie do czerwca 2025 roku.
Jak mówi, obłożone olbrzymimi kosztami i ograniczeniami w produkcji – przez normy i zakazy w kwestii chociażby stosowania nawozów czy środków ochrony roślin – europejskie rolnictwo, nie jest w stanie konkurować z ukraińskim, gdzie wspomniane europejskie normy absolutnie nie obowiązują. Stąd masowy napływ z tamtej strony zbóż, rzepaku, mięsa drobiowego, oleju, jaj, a nawet miodu.
„Nie miejmy pretensji do ukraińskiego rolnika”
Były szef resortu rolnictwa zastrzega jednocześnie, żebyśmy nie mieli dziś pretensji do zwykłych, ukraińskich rolników i ostrożnie używali terminu „rolnictwo ukraińskie”.
– To nie rolnictwo ukraińskie zalewa nas żywnością. Zwykły ukraiński rolnik nie ma z tym procederem nic wspólnego i nie ma tam nic do powiedzenia w tej kwestii. Tam bowiem rządzą międzynarodowe holdingi z kapitałem niemieckim, amerykańskim, holenderskim, chińskim czy rosyjskim, powiązane z lokalnymi oligarchami i tamtejszą władzą, która pozwala im zarabiać krocie i praktycznie nie płacić miejscowych podatków. Przedstawiciele tych konsorcjów rolnych mają oczywiście wielkie wpływy w Brukseli i właśnie tam ich działania lobbingowe okazują się niezwykle skuteczne.
Import i wysokie plony w Polsce
Jan Krzysztof Ardanowski przypomina jednocześnie, że otwarcie granic dla żywności z Ukrainy nastąpiło za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości.
– Chociaż odbyło się to w skutek decyzji Komisji Europejskiej, to Polska nie powinna się na to zgodzić. PiS się w pewnym momencie opamiętał, ale było już jednak za późno. Masowy napływ ukraińskiego zboża zbiegł się z rokiem wysokich plonów w Polsce. W konsekwencji polski rolnik nie był w stanie sprzedać swojego zboża w cenie powyżej kosztów jego wytworzenia
– wyjaśnia.
„Rolnikom potrzebna jest pomoc”
W jego ocenie jedynym wyjściem z sytuacji jest wprowadzenie/przedłużenie zakazu importu żywności przez nasz obecny rząd i jego skuteczne wyegzekwowanie, jak również uruchomienie dodatkowych środków z przeznaczeniem na wsparcie dla polskich producentów żywności.
– Tylko wtedy rodzime gospodarstwa uchronimy przed upadkiem. Innej opcji nie ma. I pamiętajmy jednocześnie, że polscy rolnicy walczą nie tylko o przetrwanie rodzimych gospodarstw. Walczą o przyszłość polskich konsumentów, o to, co trafia na ich stoły, walczą o bezpieczeństwo żywnościowe naszego kraju i Europy. Z tego musimy sobie zdawać sprawę
– podkreśla.
„Konserwatywny rolnik solą w oku”
W ocenie naszego rozmówcy – jak podkreśla – prowadząca do upadku rolnictwa obecna polityka unijna nie wzięła się znikąd i realizowana jest z premedytacją. Jak tłumaczy, brukselskie elity rękami międzynarodowych, wielkoobszarowych holdingów rolnych zlokalizowanych w Ameryce Południowej czy na Ukrainie, w sposób świadomy prowadzą politykę zmierzającą do upadku europejskiego rolnictwa. Jak zaznacza, nie wygłasza tutaj teorii spiskowych.
– Przywiązani do tradycji, wyznający konserwatywne wartości europejscy rolnicy są solą w oku przedstawicieli europejskich, lewicowych, neomarksistowskich elit. Konserwatywnego rolnika, a zarazem wyborcę, trzeba po prostu zniszczyć, spacyfikować. Sprawić, by porzucił dotychczasowy sposób życia i odszedł od wyznawanych obecnie wartości, nie wychowywał w ich duchu przyszłych pokoleń, żeby tak naprawdę światopoglądowo skręcił w lewo. O to tak naprawdę idzie tutaj gra. Jesteśmy świadkami wielkiego, globalnego zamachu na świat, jaki znamy. Rolnicy to rozumieją, oby zrozumieli to i inni
– podkreśla Jan Krzysztof Ardanowski.
Jesteś świadkiem ciekawego wydarzenia? Skontaktuj się z nami! Wyślij informację, zdjęcia lub film na adres: [email protected]
Miejskie Historie - Trzcianka:

Obserwuj nas także na Google News