Przygotowałem poniższy zestaw upraszczający, ponieważ unijne procedury budżetowe są prawdopodobnie najwyższą formą biurokracji, dzięki czemu łatwo manipulować informacjami na ich temat. Zacznę dla zachęty - bo szczegóły bywają nużące - od ciekawostki. Słyszeliście, że dla Polski przypadnie nawet połowa z wartego 100 mld euro Funduszu Sprawiedliwej Transformacji? A wiecie, że jest w nim tak naprawdę… 4 mld? Reszta to finansowa inżynieria - po stronie unijnej i zwykła propaganda - po naszej.
Spróbujmy zatem ogarnąć temat, trzymając się tylko faktów. Po zaledwie 25 minutach przywódcy krajów europejskich uznali w poprzedni piątek, że w drugiej turze rozmów nie ma o czym mówić - różnice zdań wobec propozycji budżetu unii na lata 2021-2027 były nadal zbyt duże. Nie wyznaczono nawet terminu nowego spotkania, ale do niego dojdzie. To jest pewne tak samo, jak to, że w nowej tzw. perspektywie finansowej na lata 2021 -2027 Polska dostanie z Unii Europejskiej kilkadziesiąt miliardów euro mniej. Tak jakoś nieco ponad 20 mld mniej. Mnożone po 4 zł za euro (choć dziś jest to już 4,3), daje nam tytułowe, zagubione 100 mld zł.
Cięcia nastąpiły w dwóch kluczowych dla nas pozycjach: tzw. polityce spójności (z tego się wszystko buduje) i Wspólnej Polityce Rolnej: tutaj są bezpośrednie dopłaty dla rolników i Program Rozwoju Obszarów Wiejskich.
Z perspektywy czasu widać wyraźnie, że politycy PiS powinni się byli mocniej hamować, gdy komentowali w 2013 r. powrót Donalda Tuska ze 104 mld euro dla Polski z budżetu Unii na lata 2014-2020. - To minimum minimorum tego, co uzyskać powinniśmy - stwierdził np. wówczas Mariusz Błaszczak. - Biorąc jeszcze pod uwagę inflację, to lepiej by było, gdyby minister spraw zagranicznych zamiast pisać na Twitterze, jeździł po Europie i szukał poparcia innych państw. Te, które negocjowały w sposób bardziej stanowczy, wynegocjowały więcej - dodawał.
Mój Boże, minister piszący na TT (Radosław Sikorski) wtedy był skandalem…
Krajobraz przed bitwą
Już w 2013 r. było wiadomo, że to będzie najlepszy budżet dla Polski ever. Co ma sens: im więcej unijnych miliardów wpompowanych w cywilizacyjne doganianie Zachodu, tym dystans powinien być mniejszy. Ta idea zaszyta jest zresztą w samej nazwie głównego unijnego programu, z którego środków dotąd korzystaliśmy: fundusze spójności. To z niego powstają te wszystkie drogi i tysiące innych elementów twardej infrastuktury, przy których stoją tablice z unijnymi, niebieskimi znaczkami.
Pozostało więc pytanie: na ile Zachód dogonimy i ile z Unii dostaniemy na kolejne 7 lat, by ten dystans dalej maksymalnie skracać. I tu po drodze doszło do niewielkiej perturbacji: w Polsce zmienił się rząd, a nowy zaczął z Unią grywać 1:27, wdając się też w dyskusję, co jest, a co nie jest praworządnością. Fakultatywnie możemy tu wspomnieć o roli „totalnej opozycji”, informującej unijne instytucje o grzechach PiS, ale to naprawdę jest - moim zdaniem - opowieść dla idiotów. Przynajmniej w kontekście kasy.
Poza dyskusją jest natomiast fakt, że gdy w maju 2018 r. poprzednia jeszcze Komisja Europejska pokazała pierwszy plan unijnego budżetu na lata 2021-2027, dla Polski znalazło się tam 100 mld PLN mniej. Zdumiewająca była na to reakcja obozu władzy: temat został zbagatelizowany (to dopiero wstęp, nie damy sobie zabrać niczego, będziemy negocjować jak lwy) z lekkim wręcz zabarwieniem prawdziwej ulgi. Zdzisław Krasnodębski powiedział po ogłoszeniu propozycji KE, że nie sprawdziły się „czarne scenariusze, szczególne w odniesieniu do naszego kraju, jakoby Polska miała być ukarana w przyszłym budżecie”. Ujawnił też, że „przewidziane w budżecie cięcia są minimalne w porównaniu do tych, o których mówiło się jeszcze kilka godzin temu”.
Stop. Zastanówmy się moment nad momentem, w którym byliśmy w maju 2018 r. w naszych stosunkach z UE. „Starty są minimalne” - mówią politycy PiS z ulgą. Tylko 100 mld PLN. To co tam się musiało dziać za kulisami?
Czas harcowników
Po drodze wspomnijmy o innej - moim zdaniem - opowieści dla idiotów, tym razem z drugiej strony, gdy Grzegorz Schetyna rok później, przed wyborami do europarlamentu, zaczął dowodzić, że jak wygra Koalicja Obywatelska, to oni te 100 mld dla Polski odzyskają. Owszem, być może europosłowie nie z PiS, a potem rząd Schetyny, mogliby negocjować skuteczniej.
Ale nadal w ramach nowej perspektywy unijnej, a unia nie chce już w niej wydawać na nowe drogi na wschodzie w ramach polityki spójności, tylko na zielony ład wszędzie - to już oficjalna strategia, potwierdzona i przez nową Komisję Europejską pod wodzą Ursuli von der Leyen i przez układ sił w nowym Parlamencie Europejskim.
Na nowym podziale pieniędzy z obciętych o 10 procent funduszy spójności straciły wszystkie kraje Europy Środkowo-Wschodniej, od 20 do 25%. Zyskały kraje południa. Wielkość funduszy jest nadal powiązana z bogactwem regionów, ale wprowadzono kryteria dodatkowe, takie jak bezrobocie wśród ludzi młodych, niski poziom szkolnictwa, zmiany klimatyczne oraz przyjmowanie i integracja migrantów - i to właśnie uprzywilejowało południe Europy.
Od maja 2018 r. do ostatniego szczytu Rady Europejskiej sprzed tygodnia, mieliśmy więc do czynienia z mieszaniem w garnku, do którego nic już nie można było dolać, a ciągle coś wyparowywało. Jeszcze na jesieni 2019 r. Finowie, którzy wtedy sprawowali w Unii prezydencję, proponowali budżet unijny pomniejszony o kolejne 65 mld euro. Chwilę potem przesądził się ostatecznie Brexit i brak brytyjskiej składki do wspólnego budżetu stał się faktem.
Czas graczy
Budżet Unii - nieco ponad bilion euro - powstaje ze składek krajów członkowskich. W propozycji z maja 2018 r. miała ona wynosić 1,11 % Dochodu Narodowego Brutto (DNB - jeszcze 3 dekady wcześniej było to prawie,1,3 %). Gracze podzielili się na 3 obozy: KE plus przede wszystkim Niemcy i Francję, którzy to akceptują, grupę starych krajów Unii, na ostatnim szczycie nazwaną „klubem skąpców”, której przewodzi Holandia i Austria oraz „klub przyjaciół spójności”, złożoną głównie z krajów Europy Środkowo-Wschodniej, z bardzo aktywnym udziałem Polski. W skrócie: oszczędni chcą redukcji wpłat do poziomu 1 % DNB, my chcemy podnieść składkę ile się da i bronimy funduszy spójności, jak się da.
Ostateczna propozycja szefa Rady Europejskiej Charlesa Michela (ten pan zastąpił Donalda Tuska) przedstawiona na nieudanym szczycie sprzed tygodnia, zakładała składkę na poziomie 1,074% DNB. I wtedy się wszyscy rozeszli.
Dla Polski Michel miał propozycje redukcji samych funduszy spójności nie o wyjściowe 19, a o 17 mld euro. „Unia dokłada nam 2 mld euro” - mogliście wtedy usłyszeć. Miło? No nie do końca, bo równocześnie pojawiła się groźba zmniejszenia o połowę - o 1 mld euro - środków obiecanych nam gdzie indziej, w funduszach na wdrażanie polityki klimatycznej.
Taki mamy klimat
Pamiętacie ciekawostkę z początku tekstu? Fundusz Sprawiedliwej Transformacji to wynalazek Komisji Europejskiej dla krajów mających największy problem z osiągnięciem równowagi klimatycznej do 2050 roku. Dla porządku - równowaga oznacza, że możemy emitować CO2 tylko tyle, ile planeta jest w stanie naturalnie zaabsorbować, a to oznacza m.in. odejście od węgla w energetyce.
To jeszcze muszę wam przypomnieć sukces rządu premiera Morawieckiego z grudnia 2019 r. , kiedy jako jedyni nie zadeklarowaliśmy, że taki cel chcemy osiągnąć już do 2050 r. Europa się wówczas na to zgodziła z zastrzeżeniem: do sprawy wrócimy w czerwcu 2020. U nas już po wyborach, wiec temat nie rozpala szczególnie wyobraźni. Wyciszono nawet komentarz prezydenta Francji, który z właściwym sobie urokiem stwierdził wówczas - parafrazując - że jak my nie chcemy bawić się równo z resztą Europy, to reszta Europy nie da nam kasy na żadną zabawę.
Jakim więc cudem już 15 stycznia Ministerstwo Klimatu poinformowało, że „nawet 100 miliardów złotych dla Polski z mechanizmu sprawiedliwej transformacji zaproponowała Komisja Europejska”. - Propozycja KE ws. mechanizmu wsparcia transformacji regionów najbardziej uzależnionych od węgla jest potwierdzeniem uznania przez naszych europejskich partnerów wyjątkowej sytuacji Polski - ocenił minister klimatu Michał Kurtyka.
Dokładniej, to ma być do 27 mld euro z mającego wynosić 104,5 mld funduszu w ciągu 7 lat. Ale jeszcze dokładniej, to miały być 2 mld euro z 4 mld euro wykładanych bezpośrednio z budżetu Unii. Do tych 4 mld banki dołożą korzystne pożyczki, głównie Europejski Bank Inwestycyjny. Do kasy z Unii i z banków kraje korzystające z funduszu dołożą wkład własny, który ma pochodzić - uwaga - z funduszy spójności, czyli tych, które nam obcięto o 19 mld euro a potem tylko o 17. I tak się zrobi 104,5 mld.
Więc z tych 17 mld ze spójności musimy dozbierać teraz wkład własny do tych 27 mld na sprawiedliwą transformację. Które dostaniemy, jak w czerwcu grzecznie się zgodzimy, że jednak 2050 rok jest dla nas ok. Jeśli nie, dostaniemy tylko miliard z tych wyjściowych dwóch.
Proste, prawda? Mówiłem, że temat unijnego budżetu to eldorado dla każdego, kto lubi pomanipulować danymi. I narodowymi sukcesami.
Strefa Biznesu: Coraz więcej chętnych na kredyty ze zmienną stopą
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?