Coraz więcej banków na najlepszych rachunkach oszczędnościowych i lokatach (do 12 miesięcy) oferuje nie więcej niż 1% w skali roku. Ostatnie tygodnie przyniosły więc kolejne złe informacje dla posiadaczy kapitału – wynika z tworzonego przez HRE Investments cyklicznego przeglądu oferty depozytowej.
Niestety przynajmniej część przebadanych instytucji sugeruje, że to nie koniec cięć oprocentowania. Częściowo jest to wciąż wynik adaptowania się do sytuacji po ostatnich obniżkach stóp procentowych. Dokonała ich Rada Polityki Pieniężnej w marcu i kwietniu. Coraz poważniej mówi się jednak też o tym, że może dojść w Polsce do jeszcze jednego cięcia stóp.
Potwierdzają to kontrakty terminowe. Sugerują one, że prawdopodobne jest nawet cięcie na najbliższym - czerwcowym posiedzeniu. Jeśli wtedy do niego nie dojdzie, to gracze rynkowi spodziewają się cięcia stóp latem. To oznacza kolejny spadek oprocentowania kredytów, ale też dalsze pogorszenie oferty depozytowej.
Nawet promocyjne lokaty nie zachwycają
Niewiele jest już ofert, które dawałyby obietnicę oprocentowania na poziomie przynajmniej 3%. Jeszcze dwa miesiące temu maksimum przekraczało 4% w skali roku. Mówimy tu jednak o szczególnie limitowanych promocjach, których zadaniem jest przyciągnięcie klientów do banku, aby poznali lepiej ofertę, system transakcyjny i w efekcie zostali w banku na dłużej.
To znaczy, że z najwyższego oprocentowania mogą skorzystać przeważnie nowi klienci, a do tego przez relatywnie krótki okres i będzie ono naliczane tylko od kwoty rzędu maksymalnie 10-20 tysięcy złotych. W efekcie w ramach najlepszych na rynku ofert mamy szanse zarobić dodatkowo kilkadziesiąt złotych w porównaniu do oferty standardowej.
Jeśli ktoś dysponuje oszczędnościami w kwocie 100 tysięcy złotych, to najlepiej oprocentowane depozyty pozwalają w takim wypadku zarobić jedynie 1-2,35% w skali roku. Wymaga to jednak często spełnienia dodatkowych wymagań.
Warto przypomnieć, że w naszym badaniu bierzemy pod uwagę produkty najpopularniejsze wśród Polaków, a więc maksymalnie roczne. Zakładamy ponadto, że łowca bankowych okazji skłonny jest związać się z bankiem nie tylko promocyjnym depozytem, ale też – o ile skutkować to będzie możliwością skorzystania z lepszych ofert – zdecyduje się przy okazji na inne produkty (np. konto osobiste wraz z kartą płatniczą).
Lokata nie jest już tarczą przed inflacją
Dane zebrane w majowej rundzie badania pokazują, że oferta depozytowa banków wygląda dość skromnie na tle publikowanej przez GUS inflacji. Przypomnijmy, że ta wg najnowszego odczytu GUS była w kwietniu na poziomie 3,4%. Nawet jeśli wartość ta będzie jeszcze spadać, to wciąż prognozy sugerują wzrosty cen w bieżącym roku na poziomie 2,5% (prognoza KE) lub 2,8% (prognoza NBP jeszcze sprzed epidemii). Mimo tego dla wielu Polaków wciąż bezpieczeństwo depozytów i gwarancja Bankowego Funduszu Gwarancyjnego są ważniejsze niż fakt utraty siły nabywczej przez posiadane oszczędności.
Nie ma zysku bez ryzyka
Pomimo tego, że lokaty i rachunki oszczędnościowe wydają się dziś lichą ochroną przed inflacją, to wciąż Polacy więcej pieniędzy do banków wpłacają niż z nich wypłacają. Nie brakuje jednak też i takich osób, które w takim otoczeniu poszukują alternatywy dla posiadanego kapitału.
To też może tłumaczyć kwietniowy boom na detaliczne obligacje skarbowe. Wtedy w ciągu zaledwie miesiąca Polacy kupili papiery warte 5,4 mld złotych. Niestety oprocentowanie obligacji dostępnych w emisji majowej jest już nawet 2-3 niższe niż kwietniowej. Trudno się więc dziwić, że mamy obecnie do czynienia z 3-4 krotnym spadkiem popytu na te papiery – wynika z danych zebranych przez HRE Investments.
W pierwszych tygodniach epidemii bardzo dużą popularnością cieszyło się też złoto inwestycyjne, które w długim terminie ma udowodnioną zdolność do pokonywania inflacji. Popyt zaskoczył dystrybutorów, których magazyny przez pewien czas świeciły pustkami. W efekcie za królewski kruszec dostępny od ręki trzeba było płacić najwięcej w historii. Teraz popyt spadł i sytuacja się uspokoiła.
Wciąż natomiast Polacy więcej pieniędzy wycofują z funduszy inwestycyjnych niż do nich wpłacają. Po fatalnych danych z marca (z funduszy odpłynęło wtedy o 20 miliardów złotych więcej niż do nich napłynęło), kwiecień przyniósł już lepsze informacje, choć wciąż sugerujące odpływ kapitału z funduszy (2,6 mld złotych).
Co ciekawe w pierwszej fazie epidemii inwestorzy z większą skłonnością do ryzyka próbowali też skorzystać z okazji i kupić mocno przecenione akcje na warszawskiej giełdzie. Wiele mówiło się wtedy o rosnącej liczbie rachunków maklerskich. Dziś ta fala też opadła wraz z tym jak najważniejszy indeks warszawskiego parkietu już od niemal dwóch miesięcy znajduje się w dobrze sobie znanym trendzie bocznym.
Popyt wraca?
Odwrotnie sytuacja wyglądała na rynku nieruchomości. Pierwsze tygodnie kryzysu, niepewność i ograniczenia w poruszaniu się przyniosły wyraźny spadek zainteresowania nieruchomościami. Od Świąt Wielkanocnych widzimy jednak wyraźne odbicie. Z braku bardziej wiarygodnych danych musimy się tu póki co posiłkować sygnalnymi informacjami na temat. Przykładem takiego wskaźnika jest popularność tematu w największej wyszukiwarce (Google).
Póki co płynące stamtąd dane z bieżącego tygodnia są bardzo obiecujące, bo sugerują odbudowanie zainteresowania mieszkaniami w dużych miastach do poziomu sprzed epidemii. Oczywiście do danych tych należy podchodzić z rezerwą. Mówimy bowiem o danych wstępnych. Do tego informacje te dotyczą szeroko pojętego zainteresowania mieszkaniami w największych miastach. To może, ale wcale nie musi przełożyć się na oglądanie nieruchomości i dokonywanie faktycznych transakcji.