Spis treści
Polski przemysł kosmiczny: who is who
Strefa Biznesu: Rozumiem, że głównymi instytucjami zajmującymi się w Polsce przestrzenią kosmiczną – zarówno w kontekście technologii, jak i wynoszenia satelitów – są Polska Agencja Kosmiczna oraz Centrum Badań Kosmicznych. Czy taki podział jest właściwy?
Piotr Orleański: Nie do końca. To uproszczenie, które może prowadzić do błędnych wniosków. POLSA, czyli Polska Agencja Kosmiczna, rzeczywiście pełni rolę koordynatora, ale trzeba wyraźnie zaznaczyć, że jej możliwości są ograniczone – i to nie ze względu na brak kompetencji czy zaangażowania, ale z powodów czysto formalnych. Agencja przez długi czas nie mogła na przykład rozpoczynać projektów wieloletnich, ponieważ jej budżet musiał zamykać się w jednym roku budżetowym. W praktyce uniemożliwiało to rozpoczęcie poważniejszych przedsięwzięć – takich, które wymagają dużych środków i kilkuletniego harmonogramu realizacji.
A gdzie w tym układzie mieści się Centrum Badań Kosmicznych PAN?
CBK PAN to instytut naukowy Polskiej Akademii Nauk – co od razu oznacza zupełnie inną rolę i strukturę. Zatrudniamy około 200 osób i naszym głównym zadaniem są badania naukowe prowadzone z wykorzystaniem technologii kosmicznych. Oznacza to zarówno budowę instrumentów do misji kosmicznych, jak i opracowywanie systemów do przetwarzania danych oraz naziemnych systemów wspomagających.
A co z kosmicznym sektorem prywatnym?
W Polsce działa coraz więcej firm prywatnych oraz instytucji badawczo-rozwojowych, które włączają się w sektor kosmiczny. Instytut Lotnictwa Sieci Badawczej Łukasiewicz jest ciekawym przykładem – z jednej strony pełni funkcję instytutu badawczo-rozwojowego, z drugiej – działa niejako jako element przemysłu, ponieważ podlega Ministerstwu Rozwoju.
Czy CBK pełni dziś rolę strategiczną dla państwa?
To zależy, jak zdefiniujemy „strategię”. Gdybyśmy cofnęli się o piętnaście lat, odpowiedziałbym: zdecydowanie tak. Wówczas byliśmy jedynym miejscem w Polsce, gdzie budowano urządzenia do misji kosmicznych. W latach 2003–2005 tylko tutaj powstawały komponenty, które rzeczywiście trafiały na orbitę. Instytut powstał w połowie lat 70. i przez kolejne dekady, początkowo we współpracy z ZSRR, a później z krajami Europy Zachodniej i USA, rozwijał kompetencje w zakresie inżynierii kosmicznej.

Biznes
Dzisiaj sytuacja się zmieniła. Nadal realizujemy projekty naukowe i nadal budujemy urządzenia dla misji kosmicznych, ale pojawiły się nowe podmioty – zarówno państwowe, jak i prywatne – które odgrywają coraz większą rolę. MON, Ministerstwo Rozwoju, Ministerstwo Cyfryzacji – to są instytucje, które mają wpływ na kształtowanie polityki kosmicznej. My pełnimy dziś przede wszystkim funkcję naukową – prowadzimy badania, rozwijamy technologie, kształcimy kadry. Ale nadal posiadamy unikalne kompetencje w zakresie konstrukcji urządzeń, które faktycznie trafiają na orbitę, oraz w zakresie analizy danych satelitarnych i budowy systemów naziemnych.
Skoro jesteśmy przy urządzeniach wysyłanych „w górę” – jakie są dziś podstawowe zastosowania satelitów?
Można to podzielić na trzy główne obszary użytkowe: łączność, nawigacja oraz obserwacja Ziemi. Satelity łącznościowe to oczywiście wszelkie systemy komunikacyjne – od internetu satelitarnego, przez telefonie satelitarną, po łącza dla wojska - przykładem tego jest amerykański Starlink. Satelity nawigacyjne to systemy takie jak amerykański GPS, europejski Galileo, rosyjski GLONASS czy chiński BeiDou – służące do lokalizacji z dokładnością od kilku metrów do kilkunastu centymetrów. Trzeci filar to satelity obserwacyjne – mogące robić zdjęcia optyczne, jak amerykańska firma Maxar, czy radarowe. Te ostatnie, czyli radary z syntetyczną aperturą (SAR), mają przewagę nad klasyczną fotografią, bo działają niezależnie od pogody i oświetlenia.
Oczywiście istnieje też cała kategoria satelitów naukowych, meteorologicznych, wojskowych czy technologicznych – ale te trzy filary, o których wspomniałem, to trzon użytkowego wykorzystania przestrzeni kosmicznej.
Czy Polska posiada dziś jakiekolwiek satelity użytkowe? Którekolwiek z tych trzech rodzajów?
Mamy za sobą kilka startów, ale były to głównie satelity testowe. Nie mamy jeszcze w pełni funkcjonalnego systemu ani w zakresie łączności, ani w zakresie nawigacji, ani w zakresie profesjonalnej obserwacji Ziemi. MON podpisał umowę z francuskim Airbus Defence and Space na dostarczenie dwóch dużych satelitów obserwacyjnych – będą to urządzenia o masie kilkuset kilogramów, a może nawet przekraczającej tonę. Umowa obejmuje także transfer technologii i budowę zdolności operacyjnych w Polsce.
Oprócz tego są polskie firmy, które wystrzeliły satelity – ale były to w większości misje testowe. Część z tych satelitów działała krótko, część uległa awarii, część spełniała głównie funkcje edukacyjne.
Satelity Obserwacyjne — szansa utracona
Ale mamy też ICEYE – fińsko-polską firmę, która stworzyła sieć radarowych satelitów obserwacyjnych, której współzałożycielem jest Polak.
Europa zbudowała wspólny system satelitarny COPERNICUS dostarczający wielkoskalowe dane zobrazowania Ziemi. System działa, można go wykorzystywać wszędzie tam, gdzie kilkumetrowa rozdzielczość na powierzchni Ziemi jest wystarczająca. Kilka państw europejskich ma własne, wysokorozdzielcze satelitarne systemy obrazujące.
W kontekście związanym ze zobrazowaniem Ziemi należy też wspomnieć o konstelacji ICEYE.
Tak, ICEYE to przykład ogromnego sukcesu inżynierów, także polskich. Firmę założył Rafał Modrzewski kilkanaście lat temu w Finlandii. To polski student Wydziału Elektroniki PW. Założenia jego projektu szły wbrew ówczesnym trendom. W tamtym czasie sądzono, że satelita z radarem SAR musi ważyć kilkaset kilogramów, a nawet kilka ton, i kosztować setki milionów dolarów. ICEYE udowodniła, że można inaczej – zbudowali satelitę wyposażonego w radar SAR, całość o masie poniżej 200 kilogramów i umieścili go na orbicie. I zbudowali go szybko i bardzo tanio. Dzięki temu byli w stanie zbudować konstelację, która dziś liczy ponad 38 satelitów. To zmienia wszystko – pozwala na niemal ciągłą obserwację, z dużą rozdzielczością, wybranego obszaru Ziemi, co było wcześniej zarezerwowane tylko dla najbogatszych państw.
Firma świadczy usługi dla wojska, administracji publicznej, a także instytucji naukowych na całym świecie. Jest to dzisiaj prawdopodobnie najlepszy komercyjny system satelitów do obserwacji Ziemi. Konkurować może z nim tylko amerykańska firma Maxar Technologies, która robi m.in. zdjęcia satelitarne dla Google Maps. Wachlarz zastosowań ICEYE jest ogromny, a jego możliwości są rewolucyjne. To system na światowym poziomie, absolutny lider.
To chyba niesamowite, że firma z polskim kapitałem ma takie możliwości?
Z polskim? Przejęli to już Amerykanie. Ale rzeczywiście, aktualnie duża część aktywności ICEYE mieści się w Polsce.
To zwiększa ryzyko, że w razie wojny Amerykanie mogą nam ograniczyć pewne możliwości tego systemu. Znów tracimy autonomię strategiczną, nasi naukowcy po raz kolejny pracują dla amerykańskiego kapitału. Nie jest Panu przykro?
Oczywiście, że jest mi przykro jako szefowi instytutu. Jest mi przykro, bo rozumiem, jak działa to urządzenie i widzę, że można to było spróbować uruchomić w Polsce. Ale z drugiej strony rozumiem Rafała Modrzewskiego, bo w Polsce sensowny wzrost nakładów na jakąkolwiek działalność kosmiczną to są dopiero ostatnie dwa lata. Więc o czym my mamy mówić? Rafał jak projektował te systemy, to w Polsce nie było możliwości aby to finansować na odpowiednim poziomie.
Kadry są, pieniędzy brak
Jak wygląda sytuacja kadrowa w Polsce, jeśli chodzi o naukowców zajmujących się kosmosem? Jak na tym tle wypadamy w porównaniu z resztą Europy?
Jeśli chodzi o zasoby kadrowe, to mamy w Polsce wielu bardzo dobrych specjalistów. Naprawdę jesteśmy w stanie budować wiele rzeczy na bardzo wysokim poziomie. Oczywiście nasze możliwości są nieco mniejsze niż w większych krajach, ale warto podkreślić, że polscy naukowcy, szczególnie astronomowie, należą do najlepiej postrzeganych grup badawczych w kraju.
Ich publikacyjność, mobilność i skuteczność są na bardzo wysokim poziomie. Innowacyjność również stoi na bardzo dobrym poziomie. Jeżeli porównać różne dyscypliny naukowe realizowane w Polsce i przeanalizować wyniki badań, to astronomowie są zdecydowanie w czołówce. Problemem nie są więc kadry, lecz zaplecze – mam na myśli infrastrukturę i dostępne możliwości działania.
Z czego to wynika?
Głównie z braku pieniędzy.
Czy to znaczy, że na tym rynku działa zbyt mało przedsiębiorców? A może to kwestia niewystarczającego zainteresowania ze strony rządu?
Powiedziałbym, że to raczej kwestia tak zwanej „krótkiej kołdry”.
Co Pan przez to rozumie?
To znaczy, że w pewnym momencie trzeba zdecydować, na co przeznaczamy dostępne środki finansowe. Budżet nie jest z gumy, więc może po prostu nie wystarcza na wszystko. Nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Jedno jest pewne: aby sektor kosmiczny mógł się rozwijać, trzeba najpierw zrozumieć jego znaczenie. A to zrozumienie zaczyna się już pojawiać. Tyle że trzeba również zainwestować duże środki i uzbroić się w cierpliwość – na efekty trzeba czekać kilka, a nawet kilkanaście lat.
Czy politycy zaczynają to rozumieć? Obserwuje Pan tę zmianę podejścia?
Z pewnością zmiany są zauważalne, ale proszę zwrócić uwagę, jak często zmieniają się politycy.
Przynajmniej co cztery lata.
No właśnie, a to zdecydowanie zbyt krótki okres, żeby zbudować coś trwałego.
Ale czy ich poglądy również się zmieniają? Może patrzą na kosmos bardziej przychylnie?
Każdy kolejny rząd rzeczywiście patrzy na sektor kosmiczny ze zdecydowanie większą przychylnością i zrozumieniem, ale zanim uda się zrobić coś konkretnego, sytuacja się zmienia – przychodzi nowy polityk, nowy minister, nowy rząd, nowy parlament. Nie chcę w tym momencie wskazywać nikogo z nazwiska, ale jeśli prześledzi Pan, ilu było prezesów Polskiej Agencji Kosmicznej, to zobaczy Pan, jak szybko te zmiany następowały. Profesor Grzegorz Wrochna był jedynym, który prawie dotrwał do końca jednej kadencji.
Czy wojna w Ukrainie przyczyniła się do tego, że temat bezpieczeństwa satelitarnego Polski oraz naszych możliwości w sektorze kosmicznym trafił na pierwsze strony gazet?
Zgadzam się, że ten temat zyskał na znaczeniu. Ale trzeba też zrozumieć, że to, co dzieje się w przestrzeni kosmicznej, stanowi tylko niewielki fragment całego sektora kosmicznego. Duża część działalności odbywa się na Ziemi – mówimy tu o systemach przetwarzania danych, ich archiwizacji oraz wyciąganiu z nich informacji, które mogą być użyteczne w czasie rzeczywistym.
Obecnie potrafimy takie informacje w Polsce przetwarzać, ale mamy spory problem z tym, aby ta informacja trafiała efektywnie do wszystkich, którzy jej potrzebują. To nie jest kwestia braku danych, lecz efektywnego ich wykorzystania.
Satelity łącznościowe — duże wyzwanie przed Europą
A co z systemami łączności? Czy będziemy mieli własne satelity komunikacyjne?
Europa zaczyna rozwijać swój system w programie GOVSATCOM. Wiele państw europejskich takie systemy łączności posiada. Na polskim podwórku możemy jedynie stwierdzić, że dziś nie dysponujemy jeszcze satelitami, które świadczyłyby pełnoprawne usługi łączności. To się powoli zmienia – są firmy aktywne w domenie telekomunikacji satelitarnej, ale większość tych prac jest jeszcze na etapie prototypów. Opracowywany jest moduł z kryptografią do zastosowań wojskowych. To bardzo obiecujący kierunek, ale urządzenie nie zostało jeszcze wyniesione na orbitę.
Czy taki system mógłby być konkurencją dla Starlinka?
Trzeba zrozumieć skalę. Starlink to sieć składająca się z tysięcy satelitów. Zapewnia ona globalny zasięg, niską latencję i pełną integrację usług. My mówimy o jednym transponderze, który trzeba jeszcze przetestować. To nieporównywalne. Ale fakt, że taki projekt w ogóle powstaje, pokazuje, że rozwijamy własne kompetencje. To ważne z punktu widzenia bezpieczeństwa – jeśli kupujemy urządzenie z zagranicy, nigdy nie wiemy do końca, co znajduje się w jego wnętrzu. A kryptografia, łączność szyfrowana, musi być w pełni kontrolowana przez państwo.
Satelity pozycjonowania: lekcja odrobiona
A co z systemami pozycjonowania? Czy polegamy nadal na amerykańskim GPS?
Nie. Już teraz nasze smartfony korzystają z wielu systemów jednocześnie: GPS, Galileo, GLONASS, BeiDou. To oznacza, że jeśli nawet któryś z tych systemów zostałby wyłączony, to pozostałe nadal działają. Europa zbudowała Galileo jako alternatywę dla GPS – to system dokładniejszy i trudniejszy do zakłócenia. Co więcej, urządzenia dostępne na rynku już teraz z niego korzystają. Wystarczy zainstalować odpowiednią aplikację i zobaczyć, z jakich satelitów korzysta nasz telefon – bardzo często są tam satelity europejskie.
Czy to znaczy, że mamy pełną autonomię strategiczną w tym zakresie?
W sensie technologicznym – tak. W sensie politycznym – to zależy od sytuacji międzynarodowej. Ale dzięki Galileo nie jesteśmy uzależnieni tylko od Amerykanów, Rosjan, czy Chińczyków. To kluczowe, zwłaszcza w kontekście bezpieczeństwa i strategii.
Europejskie rakiety pozostają w tyle
A jak wyglądają nasze możliwości wynoszenia satelitów?
W Polsce nie mamy obecnie technologii ani infrastruktury do wynoszenia satelitów na orbitę. Starty rakiet z terytorium Polski są bardzo trudne ze względu na gęstość zaludnienia i bezpieczeństwo. Najczęściej rakiety startują z obszarów pustynnych lub nad oceanem, gdzie w razie awarii nie zagrażają ludziom. Są pomysły na starty z platform pływających albo z samolotów, ale to nadal technologia w fazie rozwoju.
A co z rakietą Bursztyn, która została skonstruowana przez naukowców z Instytutu Lotnictwa i wystrzelona z Polski?
Tak, ale to był lot suborbitalny – rakieta poleciała na wysokość około 100 km. To zupełnie co innego niż umieszczenie satelity na orbicie, np. 600 km czy na orbicie geostacjonarnej 36 tysięcy kilometrów od Ziemi. Wyniesienie takiego ładunku wymaga ogromnych nakładów technologicznych i finansowych.
Dlaczego Europa tak odstaje od USA w tym wyścigu?
Przede wszystkim – przez inny model organizacji rynku. W Europie dominowały przez lata duże firmy państwowe lub quasi-państwowe, jak Airbus czy Thales. Ich produkty były świetne jakościowo, ale bardzo drogie i wolno powstawały. Tymczasem w USA rozwijał się rynek prywatny – firmy takie jak SpaceX czy Rocket Lab działały szybciej, taniej, bardziej elastycznie. SpaceX zrewolucjonizował podejście do wynoszenia ładunków, dzięki rakietom wielokrotnego użytku znacząco obniżając koszty. W Europie mamy Ariane i Vega, ale usługi przez nie oferowane są niekonkurencyjne (wyższe koszty, mniej startów) do amerykańskich. Próbuje się teraz nadrobić te zaległości – pojawiają się małe prywatne firmy budujące tzw. small launchers, jak niemiecka Isar Aerospace czy hiszpańska PLD Space. Ale nadal brakuje tu skali i determinacji, jaką pokazali Amerykanie.
A Chiny?
Chińczycy to dziś potęga kosmiczna. Budują własną stację orbitalną (na razie należałoby raczej mówić o laboratorium kosmicznym), własny system nawigacji, prowadzą regularne misje na Księżyc, Marsa i rozbudowują własne konstelacje satelitarne. Ich tempo rozwoju jest imponujące. Często w Europie nie doceniamy, jak zaawansowana jest ich technologia – to już nie są tanie podróbki z lat 90., tylko systemy naprawdę nowoczesne i skuteczne.
Czy widzi Pan szansę na europejskie odrodzenie?
Wciąż mamy bardzo dużo do zaoferowania – świetnych naukowców, zaawansowane ośrodki badawcze, silne firmy. Ale potrzebna jest zmiana mentalności i sposobu finansowania. Mniejsze firmy muszą mieć dostęp do szybkiego kapitału, a administracja – działać sprawniej i z mniejszą biurokracją. Europa potrzebuje własnej strategii, opartej nie tylko na bezpieczeństwie, ale też na konkurencyjności i innowacyjności. Jeśli się nie obudzimy, zostaniemy z tyłu – za USA, Chinami, Rosją, a może nawet Indiami.
Europa zaczyna powielać te schematy, które pojawiły się w schyłkowej erze Cesarstwa Rzymskiego. Myślimy jako Europejczycy o swojej wielkości, a zapominamy o tym, że obok rodzą się zupełnie inni, bardzo poważni gracze.
Dziękuję za rozmowę.