- Czy w Polsce funkcjonuje rynek energetyczny?
- Funkcjonuje, ale nie uważam, że to wolny rynek. Pracuję w tej branży 14 lat i widzę, że teoretycznie wszystkie inwestycje są możliwe, ale wymagane zgody i pozwolenia je wstrzymują. Pierwszy z brzegu absurd: potrzebujemy zgody na magazyn energii, choć nie jest podłączony do sieci. To ogranicza klientom możliwości inwestycyjne. Jeśli mowa o energii elektrycznej czy gazie, także rynek funkcjonuje w teorii. Sprzedawców mamy multum, ale nie wszyscy mają równe możliwości działania. Rynek jest zbyt mocno regulowany, coraz bardziej zamykany i ograniczany. Wolałbym, żeby klient miał pełne prawo wyboru. Uważam też, że powinno się sprzedawać poprzez mnożnik na fakturze.
- Czy wolny rynek na pewno byłby najlepszy? Pamiętamy czas, kiedy energię sprzedawały firmy ubezpieczeniowe, sprzedawcy telefonów, różnego rodzaju pośrednicy, stała się wręcz ofertą domokrążców. Zresztą trochę podobnie jest teraz z fotowoltaiką?
- Czy wiedział pan, że w samym np. Wrocławiu działało 1000 spółek sprzedających fotowoltaikę? Mnie się to bardzo nie podoba. W sektorze kluczowym dla bezpieczeństwa państwa działają tysiące spółek, które po zarobieniu pieniędzy, znikają z rynku. To wypaczenie rynku. Dodatkowo panuje na nim gigantyczna niewiedza.
- Jak powinno być, jak rynek działa w innych krajach?
- To nie są mechanizmy do skopiowania. Choćby dlatego, że np. Francja opiera swoją energetykę na atomie. A w Niemczech płaci się za zamówioną moc. W Polsce, ze względu na konkurencję, nowe źródła energii, rozwiązania optymalizacyjne itp. itd. potrzebujemy nowego modelu. Powinno się zebrać grono rozsądnych osób i stworzyć go od nowa.
- To ma być jakieś ciało doradcze?
- Nie, nie. Takich ciał doradczych jest cała masa. My ciągle coś opiniujemy, ale nikt tego nie słucha. Po pierwsze to zadanie dla odpowiednich ministerstw. Po drugie: potrzeba specjalistów na odpowiednim poziomie. To brzmi jak komunały, ale one ciągle nie trafiają tam, gdzie powinny. Energetyka to sektor kluczowy, muszą nim rządzić fachowcy z wizją, tworzący strategię. Ciągle jej nie mamy. Jeśli stworzymy ponadpartyjną, długofalowa strategię, to będziemy działać konsekwentnie, a nie jak teraz – akcyjnie. Mamy różne wizje i ścieżki, które jak na razie do niczego nie prowadzą. Dziś nastawiamy się na OZE, ale przecież te źródła same świata nie uratują. Poziom emisji w Europie od lat się nie zmienia. Wynosi około 10 procent. Moim zdaniem to niewiele, więc tylko nasze działania nie wystarczą. Mam na myśli to, że niedawno walczyliśmy z ozonem, teraz walczymy z CO2, za 10 lat będziemy walczyć z metanem. Do tego w samej UE nie ma zgodności co do atomu. Brak mi w tym długofalowej wizji, za dużo jest lobbystów.

- Jakie stąd wnioski? Broni pan węgla?
- Na dziś nie widzę innego stabilnego źródła. Oczywiście zdaję sobie sprawę z problemów: rentowność, ceny, węgiel z importu.
- A co z ochroną klimatu?
- Proszę pana... Czytałem kiedyś, że ludzkość ma dwie opcje. Pierwsza: zapobiegamy zmianom. Druga: inwestujemy, żeby się do zmian przygotować. Wiele wyliczeń wskazuje, bardziej opłacalna jest opcja pierwsza. Ja wiem, że klimat się zmienia, ale nie mam pewności, że tylko ludzie są temu winni. Raczej próbuje się nam to wmówić. I uważam, że warto się na zmiany przygotowywać. Czyli zostawić elektrownie węglowe dopóki są niezbędne, a skupię się na innych elementach jak np. zaopatrzenie w wodę. Wiem, że to brzmi kontrowersyjnie, ale zmierzam do tego, wątpliwości powinny być impulsem do szerokiej dyskusji.
- Wracając do naszego rynku. Problem to nie tylko źródła energii, ale efektywność, nie sądzi pan?
- Jesteśmy bardzo nieefektywni energetycznie. Ale widzi pan, tutaj też działamy impulsywnie. Ja zadaję pytanie: czy przypadkiem efektywność u nas nie oznacza wrzucania do budynków maksymalnych ilości styropianu? Czy za parę lat nie będziemy tego demontować? To pytanie otwarte... A drugie pytanie: co wynika z obowiązkowych audytów energetycznych przedsiębiorstw? Od razu odpowiadam: nic. Owszem są przeprowadzane, ale bez żadnych kar, wymogów, konsekwencji. To są złote lata dla audytorów, ale firmy robią to po najniższych kosztach i bez żadnych wysiłków. Ponad 90 procent audytowanych wydaje pieniądze, bo musi, ale dalej nic nie robi.
- Czyli to jest udawanie? Zwykła sztuka dla sztuki?
- Dlatego ciągle mówię, że musimy działać mądrze. Nie przepisywać dyrektywy jeden do jednego, nawet z błędami ortograficznymi, a obmyślić do nich cały szereg konkretnych rozwiązań i ułatwień. Nie chodzi o udawanie, że się przestrzega sztucznych przepisów, ale o konkretne zmiany.
- Jaki zmiany ma pan na myśli?
- Na przykład specjalny program audytowy, wsparty dofinansowaniem i konkretnymi wymogami, realizowany przez kompetentnych specjalistów. Ja nie mam złotego środka, wiem tylko, że potrzeba przemyślanych, kompleksowych i długofalowych działań.
Wszystko, co robimy do tej pory to działania ad hoc, dla wypełniania paragrafów. To nic nie daje.
A konstruktywnych wniosków brak. Działamy nagle na zasadzie gaszenia pożarów, odwlekania problemów albo reagowania na naciski lobbystów. Pomysły powstają i przemijają jakby były niczym innym tylko sezonową modą. Ktoś musi uderzyć pięścią w stół.
