Ma problem, bo Unia chce to ukrócić. I tak smacznie już nie będzie.
Branża przespała temat - uważa Jacek Spychalski, przetwórca z Bydgoszczy, który - jak wielu jego kolegów - dopiero niedawno dowiedział się, że Unia Europejska zaostrza przepisy dotyczące substancji smolistych w żywności.
Efekt?
Od września tego roku nie będzie można w tradycyjny sposób wędzić wędlin, serów i ryb, by poziom szkodliwego dla zdrowia związku o nazwie benzo(a)piren nie przekroczył 2 mikrogramów na kilogram produktu.
- No i mamy problem - przyznaje Spychalski, którego rodzinna firma produkuje m.in. wędzonki. - Będziemy musieli przeprowadzić badania, żeby sprawdzić czy np. nasza kiełbasa królewska będzie mogła być nadal wędzona w sposób tradycyjny, w gorącym dymie.
Tradycja dostała po nosie
Podobny problem ma Andrzej Zawistowski, współwłaściciel innej rodzinnej firmy - Masarni Władysławowo (Kujawsko-Pomorskie). - Szynki wędzimy w sposób tradycyjny, przy użyciu drewna olchowego - mówi przetwórca. - Nie zamierzam ich "lakierować" w płynach wędzarniczych, bo to nie jest naturalne! Postawiliśmy na produkcję żywności bez środków chemicznych, tradycyjnymi metodami i nie chcemy tego zmieniać. Unijne zmiany są absurdalne!
Marek Szczygielski, Kujawsko-Pomorski Wojewódzki Inspektor Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych, absurdu upatruje gdzie indziej: - Są przecież produkty wędzone, które otrzymały certyfikat unijny, zostały wpisane na ministerialną listę produktów tradycyjnych. Co z nimi? Czy tych producentów będzie dotyczyło odstępstwo? Bo podczas tradycyjnego wędzenia nowe unijne normy najprawdopodobniej będą przekroczone.
Na razie niektórzy producenci wędzonek szukają pomocy u prawników, inni liczą na pomoc np. Związku "Polskie Mięso". - Obawiam się, że na interwencję jest już za późno - mówi Witold Choiński, prezes tego związku. - Na wnoszenie uwag mieliśmy dwa lata, a nawet nie wiedzieliśmy o tych zmianach. Dziś nikt nie chce przyznać się do błędu, ale prawdopodobnie zmiany przeszły przez resort zdrowia. Analizujemy te przepisy i niebawem podejmiemy decyzję, co dalej.
Zdaniem Szczygielskiego unijne zmiany są jednak dobre dla zdrowia, ale złe dla kubków smakowych. - Poza tym groźniejszymi źródłami substancji smolistych są na przykład grille, kominy (zanieczyszczające powietrze) czy papierosy - dodaje. - Nie można porównywać żywności z papierosami, więc trzeba będzie znaleźć złoty środek.
Oberwą małe zakłady
- Wędliny, takie jak kiełbasa polska, wędzi się tzw. zimnym dymem i te unijne normy raczej nie zostaną przekroczone, ale z niektórych wyrobów prawdopodobnie trzeba będzie zrezygnować - mówi Spychalski, który ćwierć wieku przepracował w branży mięsnej. W zakładach przetwórczych był technologiem, szefem produkcji, potem pracował w firmie zajmującej się produkcją i dystrybucją dodatków do żywności. Dużo się tam nauczył, dużo widział. Aż za dużo, bo uznał, że przemysł mięsny idzie w złym kierunku, produkuje się coraz więcej wyrobów mięsnopodobnych. Nie chciał dłużej brać w tym udziału, więc pięć lat temu z żoną Marią otworzył firmę i zabrał się za produkcję wędlin, takich jakie pamiętał z dzieciństwa. Także wędzonych.
- Jestem przekonany, że za zmianą prawa stoją duzi producenci wędlin - mówi Spychalski. - Oni nie wędzą w tradycyjny sposób. Zmiana prawa uderzy w małe zakłady. A najwięcej wędlin wędzi się w Polsce.
I zwraca uwagę, że tak restrykcyjna i dbająca o zdrowie Unia Europejska godzi się na stosowanie wielu dodatków.
- Normy dotyczące polifo-sforanów są trzykrotnie wyższe niż te, które obowiązywały w Polsce przed akcesją - dodaje Spychalski. - Są tak wysokie, że z technologicznego punktu widzenia trudno je przekroczyć. Polifosforany nie są trucizną. Świetnie wiążą wodę, ale mogą zakłócić przyswajalność wapnia tak potrzebnego naszym kościom. Dlaczego tym Unia się nie zajmie?