W rok upadło 408 firm. Te cztery historie wydarzyły się naprawdę

Jerzy Mosoń
Obchodzimy Dzień Biznesmena. Nie każdy przedsiębiorca odnosi jednak sukces. Oto prawdziwe historie biznesowych wpadek
Obchodzimy Dzień Biznesmena. Nie każdy przedsiębiorca odnosi jednak sukces. Oto prawdziwe historie biznesowych wpadek 123rf.ra2studio
Mimo że 13 listopada to przede wszystkim najlepsza okazja do świętowania z przedsiębiorcami obchodzonego przez nich Dnia Biznesmena, warto też raz na jakiś czas przyjrzeć się błędom, jakie popełniają niektórzy z nich. A tych zebraliśmy cały stos. Niech będą zwierciadłem dla jednych i przestrogą dla innych.

Spis treści

Firmy działające w Polsce generują prawie dwie trzecie (67,9 proc.) polskiego produktu krajowego brutto (PKB) – wynika z danych Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości (PARP). Największy wkład w to niemałe osiągnięcie mają małe i średnie przedsiębiorstwa (MŚP) – 45,3 proc.

Na drugim biegunie są bankruci – w 2023 r. było ich 408 – to oficjalne dane Centralnego Ośrodka Informacji Gospodarczej. Część z nich przegrywa z niesprawiedliwym systemem, inni niestety sami ze sobą. Oto, w jaki sposób udaje im się ta sztuka. Przytoczone historie wydarzyły się naprawdę. Są też ilustracją błędów często popełnianych w biznesie.

Mieli otwarte przeważnie w godzinach pracy swych klientów

Pewien warszawski przedsiębiorca otworzył swój wymarzony sklep na nowym osiedlu zamieszkałym przez młode, zamożne osoby. Trzeba przyznać, że miał świetny asortyment. Starannie wybrane wędliny i sery, domowe przetwory, pieczywo bez ulepszaczy. Było drogo, ale nie przesadnie.

Otwierał spożywczak o godz. 10.00, a zamykał o 16.00. Ostatnie kilka miesięcy działalności spędził na narzekaniu na ludzi, którzy nie chcą zaopatrywać się w towar dobrej jakości, choć ich na to stać.

Sygnałem alarmowym dla przedsiębiorcy nie były ani uwagi klientów, że rzadko mają okazję zrobić zakupy ani nawet karteczki naklejane na drzwiach: „byłam na zakupach o 7 rano, potem o 18.00. Zawsze zamknięte”.

Kancelaria chciała obsługiwać firmy. Co poszło nie tak?

Młody mecenas otworzył, dzięki wkładowi rodziców, kancelarię w samym centrum miasta. Wcześniej był pilnym studentem, odbył też aplikację w renomowanej firmie prawniczej obsługującej dużych graczy. Niektórzy z nich obiecywali nawet, że jak pójdzie na swoje i trochę okrzepnie, to zgłoszą się właśnie do niego.

Żółtodziób tak bardzo wierzył w swoje siły, że od razu nastawił się na obsługę prawną firm, zaznaczając przy każdej możliwej okazji, że „osoby fizyczne go nie interesują”. Tyle że firmy wciąż się nie zgłaszały, a koszty działalności trzeba było ponosić.

Rodzice sprzedali ostatnie hektary ziemi, by starczyło na wypłaty pracownikom i złapaniu wiatru w żagle przez nadzieję rodziny. Nie udało się. Szczęśliwie młody prawnik nie został na lodzie. Dziś pracuje jako urzędnik, który nie skąpi dobrych rad petentom prowadzącym działalność gospodarczą.

Sklep z narzędziami jak z bajki. Bankrutował dwa razy

Przyjechał na stare osiedle. Rozejrzał się, zbadał teren i postanowił: „otwieram sklep z narzędziami, taki jak te z lat 90”. Trzy kilometry od największego z bloków stał jednak już duży market z pełnym asortymentem, a nieco dalej kolejny jako element wielkiego centrum handlowego.

Przedsiębiorca był jednak nie w ciemię bity i postanowił powalczyć z gigantami niższymi... cenami. Mieszkańcy wybudowanych 40 lat wcześniej mrówkowców nie chcieli jednak szukać u niego promocji na pędzle czy farby, czemu biznesmen dawał upust, ilekroć ktoś go odwiedzał.

Klienci poszukiwali w sklepie osiedlowym tego, co często psuło lub się zużywało, a po co nie było sensu jechać kilka kilometrów dalej do dużego marketu. Mało kto spodziewał się, że w 30-metrowym sklepiku znajdzie się tańsza farba, pędzel czy tapeta. Biznesmen upadł po raz pierwszy.

Przedsiębiorca najmował się następnie do remontów w kraju i za granicą, by wrócić i raz jeszcze spróbować swych sił w biznesie. W tym samym miejscu i z tym samym asortymentem, jak za pierwszym razem. Znów jednak lokalna społeczność nie dorosła do jego wizji. Upadł, a potem zmarł.

Nie bądź jak Filip z konopi. Gadulstwo i błędy biznesowe

Filip handlował wieloma artykułami, od seksownej bielizny począwszy, po inne gadżety, ale nic nie pozwalało mu odbić się do wielkich zysków, o których marzył od dziecka. Jako jeden z pierwszych w Polsce uwierzył jednak w szanse, jakie daje współpraca z Chińczykami. Zorientował się też, że dużo sprawnych polskich szwaczek pozostaje bez pracy, i to od czasu słynnych reform Balcerowicza.

Filip postanowił zamawiać tanie podszewki z Chin, a potem wszywać je do polskich kurtek. Wieczorami odwiedzał uwielbiany przez siebie bar i opowiadał o swoich sukcesach wpatrzonym w niego dziewczętom.

Raz pochwalił się jednak, że jego azjatyccy przyjaciele zaoferowali mu cały jeden transport podszewek gratis, jeśli kupi trzy razy tyle, co zawsze i zapłaci z góry. Długo się nie zastanawiał. Złożył zamówienie, zatrudnił dodatkowe szwaczki, zamówił też więcej materiału wierzchniego. Był pewien sukcesu, tym bardziej że zapowiadała się surowa zima.

Podobno czekał na statki osobiście, wypatrując je przez lunetę. I jeszcze przez tydzień od upłynięcia terminu dostawy wierzył w to, że Chińczycy się tylko spóźniają, a wszystkiemu winna sztormowa pogoda.

Wszystkim przedsiębiorcom w ich dzień życzymy jak najmniej sztormów i jak najwięcej pogody ducha.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na strefabiznesu.pl Strefa Biznesu