- Rosyjskie embargo na eksport mięsa do Rosji oraz afrykański pomór świń odbiją się na portfelach rodzimych hodowców. Czy skala strat będzie duża?
- Trudno podać jakąś globalną kwotę, choć wiadomo, że straty na pewno będą. Zresztą już są. Ceny żywca w skupach spadły złotówkę na kilogramie, czyli ok. 100 zł na jednym tuczniku, a nie wiadomo czy na tym się skończy. Na rynku żywca czuć panikę, a działań ze strony rządu nie widać. Są co prawda jakieś zapowiedzi, ale póki co, to tylko słowa.
- A konkretnie czego oczekujecie, jako hodowcy, od ministerstwa rolnictwa?
- Niech minister zejdzie na ziemię i posłucha rolników. Nie da się zarządzać gospodarką zza biurka. To trzeba poczuć, zobaczyć. W pierwszej kolejności powinien wpłynąć na zakłady mięsne, które narzucają ceny za tuczniki, które często nie mają nic wspólnego z rzeczywistym kosztami, które ponoszą hodowcy trzody chlewnej.
- A jak pan ocenia unijne rozporządzenie, dotyczące obniżenia norm substancji smolistych w wędzonych wędlinach?
- To uderza w to co u nas najcenniejsze - w produkty regionalne. Wędzone tradycyjnie wędliny maja niepowtarzalny smak i dobrze się sprzedawały, jak choćby nasza kiełbasa swojska, która zdobyła wiele nagród. Przez unijny pomysł może ona wkrótce zniknąć z rynku.
- To nie jest jedyny przepis budzący emocje. Od 1 stycznia obowiązuje dyrektywa unijna mówiąca, że świnie muszą mieć w kojcach w chlewie zabawki, np. piłeczki. Dotyczy to hodowców, którzy posiadają więcej niż 10 sztuk trzody chlewnej.
- Z mojego punktu widzenia, to akurat dobry przepis, bo przecież to żywe stworzenia. Zamiast z nudów czy nerwów podgryzać się i kaleczyć, podgryzają zabawki.
Blisko 300 hodowców zjechało wczoraj do Podkarpackiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Boguchwale na seminarium poświęcone aktualnym problemom związanym z hodowlą świń.
