Spis treści
Właściciele lokalnych manufaktur słodyczowych nie mogą kierować się stale rosnącymi podatkami i cenami za energię. Ich marża po prostu z każdym miesiącem się zmniejsza, bo inaczej nie odwiedziłby ich żaden klient.
– My nie możemy patrzeć na ceny gazu, prądu itd. Choćby nie wiem, co się stało, nie możemy windować cen, bo wtedy nikt słodyczy premium nie kupi - mówi właścicielka manufaktury słodyczy z Koszalina - czekamy po prostu na lepszy czas. Wiadomo, że trzeba najpierw kupić masło, kiełbasę do domu, a nie słodycze premium, a do takich musimy zaliczyć nasze krówki po 85 zł za kilogram. Te ludzie kupują tylko na święta i specjalne okazje – dodaje.
Reakcje konsumentów są stale obserwowane. Manufaktura balansuje na granicy opłacalności, by móc przetrwać jak najdłużej.
– Nie możemy w nieskończoność podnosić cen. Niedługo przestanie to być zupełnie opłacalne. Gdy zaczynałam pracę, lizak kosztował 2 zł, teraz kosztuje 5 i ile ja jeszcze mogę za tego lizaka zawołać? Są jakieś granice i jeśli one zostaną przekroczone, to ten biznes się skończy. Ciężko, żeby klient co miesiąc przychodził i widział, że jest drożej. Zastanawiamy się, ile taki klient jeszcze wytrzyma i każdym razem obserwujemy reakcję na podwyżkę – zdradza sprzedawczyni.
Warsztaty wyrobu słodyczy ostatnią deską ratunku
Zarobek jest poszukiwany gdzie indziej. Manufaktura z Koszalina postawiła na warsztaty wyrobu słodyczy.
– Musimy szukać zarobku gdzieś indziej. Z tego powodu wspomagamy się warsztatami tworzenia słodyczy metodą ręczną. Uczestniczą w nich dzieci, dorośli, seniorzy, koła gospodyń wiejskich... każdy kto ma ochotę zrobić sobie własnego lizaka. Potem z tym lizakiem sobie wychodzi – opowiada rozmówczyni.
Biznes

Specjalnością zakładu są naturalne karmelki i krówki. Mimo braku konserwantów, w odpowiednich warunkach są w stanie przetrwać nawet sześć miesięcy.
– Produkujemy krówki koszalińskie w wielu smakach i karmelki. Bazujemy na trzech składnikach: maśle, mleku i cukrze. Nie dodajemy żadnych stabilizatorów, przez co o ten produkt trzeba troszkę zadbać. Nie można go np. trzymać na słońcu, bo mleko po prostu skiśnie. Ale, jak leży w lodówce, to na pewno nawet przez pół roku nic się z nim nie stanie – przekazuje właścicielka manufaktury.
Nie tylko w małych miastach. Taki sam problem pojawił się w Bydgoszczy
Problem nieopłacalności lokalnych sklepów nie dotyczy tylko mniejszych miast, jak Koszalin. Podobne zmartwienia ma Andżelika Makowska, właścicielka, sprzedającego belgijskie praliny, Bą Bą.
– Ja sprowadzam pralinki z Belgii. Od 12 lat jestem jednoosobową działalnością gospodarczą i naprawdę nie mam pojęcia, jak wygląda konkurencja w naszym kraju. Szczerze, gdybym miała się tym przejmować, pewnie już bym dawno Bą Bą nie prowadziła – przekazuje właścicielka sklepu.
Według rozmówczyni problem nie jest związany z liczebnością miejscowości, a zależy od zupełnie innych czynników.
– W takim małym, lokalnym sklepiku, z produktami niszowymi, naprawdę jest bardzo trudno. Nawet w dużych miastach – przekonuje Makowska.
Cena czekoladek waha się w zależności od cen składników, szczególnie masła kakaowego, które w tym roku podrożało dwukrotnie.
– Cena pralin nie zależy u mnie absolutnie od podniesienia cen prądu, gazu czy czynszu za lokal. W moim przypadku zależy ona od tego, jak wysoko na rynkach światowych stoją orzechy laskowe, migdały, kakao, rodzynki i tak dalej. Np. w styczniu ceny kakao były podwojone w porównaniu z rokiem 2024, ponieważ zbiory były o połowę uboższe z powodu zmian klimatycznych. Kakaowce wymagają bardzo stabilnego klimatu o ogromnych nakładów wody – tłumaczy właścicielka Bą Bą.
Drożej w Belgii - drożej w Polsce
– Podnoszę ceny wtedy, gdy robi to mój czekoladnik. Jeśli widzę, że cena za kilogram pralin jest wyższa, to ja też muszę podnieść ją o 2-3 proc., żeby jakoś funkcjonować – mówi sprzedawczyni.
Pandemia przyniosła spustoszenie. Nie dość, że wartość opakowań wzrosła niemal o 100 proc., to jeszcze sklep znalazł się nad przepaścią.
– Po czasie pandemii bardzo się też podniosła cena opakowań, prawie o 100 proc. – zdradza Makowska. – W ogóle miałam wtedy bardzo ciężki okres. Trzy lata temu mieszkańcy Bydgoszczy po prostu ratowali mój biznes. Pisałam na Facebooku, żeby przyszli i kupili przynajmniej jedną pralinę, bo będę musiała zamknąć sklep. I faktycznie przychodzili – uzupełnia.
Jakość przede wszystkim. Bą Bą wciąż oferuje ten sam poziom, co w 2013 roku
– 12 lat temu powiedziałam sobie, że nigdy nie nie zejdę z jakości. W pralinkach, które oferuję jest 100 proc. miazgi kakaowej. Nie ma też żadnych sztucznych barwników. To, że czekoladka jest czerwona czy pomarańczowa oznacza, że zawiera koszenilę, pozyskiwaną z suszonych owadów, czy kurkuminę - z korzenia kurkumy – podkreśla rozmówczyni. – Gdy zakładałam biznes z pralinami, pojechałam wraz z mężem do Belgii i tam "objechaliśmy" kilku czekoladników. Rozmawialiśmy z nimi i próbowaliśmy ich produktów, aby wybrać te naprawdę dobrej jakości – dodaje.
Jakość jest stale kontrolowana. Właścicielka Bą Bą co miesiąc testuje czekoladnika.
– Każda pralina, która leży na ladzie, jest przeze mnie najpierw smakowana. Nie sprzedaję niczego, czego nie spróbowałabym wcześniej. Raz w miesiącu zamawiam sobie praliny od tego samego czekoladnika, z którym współpracuję od początku, i je testuję – mówi Makowska.
Praliny wegańskie, bez cukru, bez laktozy...? Proszę bardzo
– Mam 100 rodzajów pralin. Są z nadzieniami owocowymi, kawowymi, karmele, karmele solone, pistacja... ale są też dla diabetyków, wegańskie i bez laktozy – przekazuje rozmówczyni.
Gorzki smak wegańskich pralin. W produkcie jest 100 proc. miazgi kakaowej.
– Wegańska pralina ma w składzie masło kakaowe bez żadnych mlecznych domieszek. Jest po prostu w gorzkiej czekoladzie. Mam np. wegańską pralinę truskawkową. Zawiera ona gęsty likier truskawkowy zamiast kremu, który zagęszcza się skondensowanym mlekiem lub śmietaną – opowiada właścicielka Bą Bą.
Kupując zwykłe praliny przepłacamy. Czekoladnik sprzedaje je taniej, lecz w Bydgoszczy uśrednia się ceny.
– Praliny wegańskie są droższe w zakupie, ponieważ zawierają więcej kakao. Tak samo te dla diabetyków, ponieważ, w miejsce białego cukru, zawierają słodzik - maltitol lub ksylitol. Ja jednak w moim sklepie ceny uśredniam i każda czekoladka kosztuje tyle samo. Czy to zwykła, czy to bez laktozy, wegańska, czy dla diabetyków – mówi Makowska.
Internet szansą dla lokalnego biznesu. Może to dzięki niemu małe sklepy przetrwają?
– Po pandemii założyłam też sklep on-line – przekazuje rozmówczyni. – Nauczyłam się korzystać z paczkomatów i teraz wysyłamy praliny po całej Polsce. Klienci, którzy nas w ogóle nie znają, składają u nas zamówienia na podstawie opinii z Facebooka, Instagrama czy wyszukiwarki Google. I, odpukać, jeszcze nie było tak, żeby ktoś nie był zadowolony. Traktuję to jako ogromny sukces – zakańcza Makowska.