Sławomir Mentzen wpadł we wtorek na pomysł, żeby kandydaci podpisali deklarację: zero nowych danin. Podsunął papier Trzaskowskiemu i Nawrockiemu, i pyk – Nawrocki pierwszy przyłożył długopis, jakby to był co najmniej akt notarialny na jakąś kawalerkę po taniości.
Nie zdążył atrament wyschnąć, a już Adrian Zandberg z okopów Lewicy domaga się podatku katastralnego. I pyk – Nawrocki znów w blokach startowych, gotów podpisać wszystko, byle zdążyć przed drugą turą. Zandberg chce podatku – proszę bardzo. Mentzen nie chce – proszę bardzo. Giętka ta ręka polskiej prawicy narodowej.
Nie chodzi o to, że kandydaci kłamią. Chodzi o to, że oni kłamią w dwie strony jednocześnie. Przód – wolność, tył – fiskalizm. Przód – niskie podatki, tył – sprawiedliwość społeczna.
A Trzaskowski? Milczy. Milczy jak człowiek, który nie wie, czy jego wyborca ma mieszkanie, wynajmuje, czy właśnie wraca z Londynu z gotówką na kawalerkę dla córki. Milczy, bo milczenie jest złotem – a złoto, jak wiadomo, nie podlega opodatkowaniu. Jeszcze.
PO kiedyś patrzyła na rynek mieszkaniowy jak na pogodę – nie da się nic z tym zrobić, ale można o tym pogadać. PiS spróbował budować i nie zbudował. Teraz obie partie mają polityków z portfelami pełnymi adresów. Tymczasem 10 procent społeczeństwa, które głosowało na kandydatów lewicy, żąda krwi kamieniczników. Kwadratura koła sądzicie? Nic podobnego.
We wtorek w studio Polsatu, poseł KO Przemysław Witek, w odpowiedzi na zagadnienie dotyczące postulatów Sławomira Mentzena, skierowanych do obu kandydatów, został zapytany, czy popierany przez niego kandydat, Rafał Trzaskowski, mógłby podpisać zobowiązanie do niewprowadzania nowych podatków. Odpowiedział: „Cóż szkodzi obiecać?”.
A wyborcy? Cóż. Nikt się w tym nie połapie. “Bujać to my, panowie szlachta” grzmiał onegdyś Tuwim do politycznych elit. Dziś, to oni nas bujają. Sprzedać można wszystko, a szczególnie politykę podatkową. Nawet tę wewnętrznie sprzeczną. Zjeść ciastko, mieć ciastko i wygrać wybory.
