Polska ma nowy problem, o którym za mało się mówi

Jerzy Mosoń
Polsko-Niemieckie stosunki międzyrządowe pod przewodnictwem premiera Donalda Tuska oraz kanclerza Republiki Federalnej Niemiec Olafa Scholza nie są w najlepszym stanie Fot. Adam Jankowski / Polska Press
Polsko-Niemieckie stosunki międzyrządowe pod przewodnictwem premiera Donalda Tuska oraz kanclerza Republiki Federalnej Niemiec Olafa Scholza nie są w najlepszym stanie Fot. Adam Jankowski / Polska Press Adam Jankowski
Polscy przedsiębiorcy mogą mieć kolejny problem w związku z coraz trudniejszą sytuacją w Niemczech, skąd pochodzi lwia część zamówień realizowanych nad Wisłą. Tym razem chodzi o politykę. Problemy niemieckiego przemysłu przeniosły się właśnie na tę sferę życia, a kierunek najbardziej prawdopodobnych zmian, może doprowadzić do dalszego, tym razem już systemowego, ograniczenia współpracy między Polską a Niemcami.

Spis treści

Po rozpadzie lewicowej koalicji w Niemczech, tworzonej przez SPD, Zielonych i FDP kanclerz Olaf Scholz zapowiedział, że najprawdopodobniej 15 stycznia 2025 r. odbędzie się głosowanie nad wotum zaufania dla jego gabinetu. Według tego scenariusza, zakładającego porażkę obecnego kanclerza, kolejne wybory odbędą się już pod koniec marca. W ostatnich dniach, za sprawą telewizji ARD, dowiedzieliśmy się, że cały proces może jednak zostać przyspieszony. Oznacza to, że polscy przedsiębiorcy już teraz powinni przygotować się na najtrudniejsze z możliwych rozstrzygnięć, będące jednocześnie tym najbardziej realnym.

Kto będzie rządził w Niemczech na wiosnę 2025 roku?

Jakie jest poparcie społeczne dla poszczególnych partii politycznych w Niemczech?

Według aktualnych badań sondażowych „Politbarometer” ZDF, gdyby wybory do Bundestagu odbyły się w najbliższą niedzielę, to rządząca obecnie SPD otrzymałaby jedynie 16 proc. poparcie, a ich dawni koalicjanci z rządu mogliby liczyć odpowiednio: na 12 proc. głosów – Zieloni oraz 3 proc. – FDP.

Największą liczbę mandatów zdobyłaby chadecja (CDU/CSU) – nawet 33 proc., co jednak nie zapewniłoby jej możliwości sprawowania samodzielnych rządów.

Żadna z koalicji programowych nie może liczyć na uzyskanie większości

Scenariusz idealny dla CDU/CSU to wzrost poparcia dla FDP do 10 - 11 proc. i przekroczenie progu 40 proc. przez własne ugrupowanie, ale te spekulacje nie są obecnie w żaden sposób uprawnione.

Zważywszy na aktualne sympatie polityczne Niemców chadekom najprościej byłoby zaproponować współpracę drugiej w sondażach ultraprawicowej AFD, która już teraz dysponuje 18 proc. poparciem społecznym i wciąż dużym potencjałem wzrostu. Taki mariaż wzbudziłby jednak ogromny niepokój nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Teoretycznie zatem odpada.

Kłopotliwe scenariusze. Realizacja jednego z nich bierze Berlin na celownik

Kłopot w tym, że pozostałe scenariusze również nie wydają się prawdopodobne. Porozumienie chadeków z Lewicą (4 proc.) i skrajną Lewicą (6 proc.) to programowy absurd, którego realizacja i tak nie zapewniłaby większości. Koalicja z FDP (3 proc.) i Zielonymi (12 proc.) jest już, co prawda, nieco bardziej realna, ale wymagałaby uzupełnienia składu o polityków z innych ugrupowań. A to wydaje się niezwykle trudnym wyzwaniem.

Niemcom zostają zatem dwa scenariusze: koalicja techniczna (CDU/CSU) z SPD, którą można by porównać do próby połączenia w jednym gabinecie Platformy Obywatelskiej z Prawem i Sprawiedliwością albo wspomniane już rządy chrześcijańskiej demokracji (CDU/CSU) z ultraprawicą (AFD), co zostałoby odebrane za granicą jako sygnał alarmowy, że Niemcy po 100 latach znów się radykalizują. Ale czerwone światło zaświeci się, nawet wówczas, gdy AFD nie wejdzie do żadnej koalicji. Wystarczy, że niemiecka ultraprawica będzie najsilniejszym ugrupowaniem opozycyjnym mającym wpływ na niemiecką politykę.

Prawica odzyskuje głos w niemieckiej debacie publicznej. Co dalej?

Dlaczego Alternatywa dla Niemiec(AFD) jest groźna?

Wyborczy sukces AFD to nie tylko wejście do koalicji rządowej, ale także silny głos partii opozycyjnej, która będzie budować coraz większe poparcie kosztem potknięć CDU/CSU lub SPD, co wydaje się nieuniknione.

AFD ma obecnie największy potencjał wzrostu, a być może jest też najbardziej niedoszacowaną partią przez sondaże wyborcze. Historia ostatnich wyborach w różnych demokracjach od Polski do USA pokazuje, że ugrupowania polityczne postrzegane jako kontrowersyjne zdobywają w wyborach często więcej głosów, niż wynikałoby do z deklarowanego poparcia w sondażach przedwyborczych.

Mało kto w demokracji liberalnej, gdzie nie występuje państwowa cenzura, ale istnieje tzw. samoograniczanie się światopoglądowe, deklaruje publicznie poglądy powszechnie uważane za szkodliwe. Wyborcy łatwiej ujawniają je dopiero za fasadą anonimowości, którą umożliwiają wybory.

Te niepopularne poglądy wyznawane przez potencjalnych wyborców AFD to między innymi: wrogi stosunek do migrantów lub innych mniejszości, patrzenie na biznes przez pryzmat dobra narodu/państwa, a nie korzyści globalnych. Wreszcie sceptycyzm wobec wyzwań ekologicznych postrzeganych jako zbyt duży ciężar dla gospodarki. Nie można także zapomnieć o prawicowych Niemcach sympatyzujących z Rosją.

AFD będzie po drodze polskiej prawicy. Tylko do czasu

Gdyby przyjrzeć się programowi AFD to byłby on częściowo zbieżny z przemyśleniami niektórych działaczy polskiej prawicy, a jeszcze bliżej byłoby mu do ugrupowań skrajnie prawicowych, w tym Konfederacji. Nie powinno zatem dziwić, że latem tego roku w ugrupowaniu Europa Suwerennych Narodów utworzonym w Parlamencie Europejskim, oprócz posłów niemieckiej partii AFD znaleźli się też członkowie Konfederacji, w tym Stanisław Tyszka, który został nawet wiceprzewodniczącym tej formacji.

Warto jednak pamiętać o tym, że AFD jest, z polskiego punktu widzenia, kontrowersyjna nie tylko z uwagi na wyraźną prorosyjskość, ale także dlatego, że domaga się rewizji granicy Polski i Niemiec. Jej wrogi stosunek do migrantów, choć dziś ograniczony przede wszystkim do osób przybywających z Afryki i z Azji, może też zostać szybko poszerzony o grupę ponad miliona Polaków przebywających w tym kraju w celach zarobkowych.

Aby wrogie nastroje za Odrą skierowały się także przeciwko imigrantom pracującym, wystarczy dalszy wzrost bezrobocia, a ten wydaje się dziś bardzo prawdopodobny. Obecnie zarejestrowanych osób bez pracy w Niemczech jest około 6 proc.

Według danych Federalnego Urzędu Pracy we wrześniu liczba osób szukających zatrudnienia wzrosła o 17 tys. Tymczasem analitycy spodziewali się, że będzie to jedynie 13,5 tys. Perspektywy na kolejne miesiące nie są jednak optymistyczne, co sprzyja radykalizacji nastrojów. Nie chodzi już jednak tylko o tak spektakularne decyzje jak zamykanie niemieckich fabryk samochodów (Audi) czy sprzętu AGD.

Największe problemy niemieckiej gospodarki dotyczą przemysłu

Nastroje za Odrą są coraz gorsze. Cierpią: handel, budownictwo i przetwórstwo

Choć w ostatnich latach większość przekazów medialnych dotyczących tego, co dzieje się za polską, zachodnią granicą skupiała się na problemach Niemców z migrantami, to prawdziwym utrapieniem Berlina jest słabnący tamtejszy przemysł.

Indeks Ifo ilustrujący nastroje wśród niemieckich przedsiębiorców spadł we wrześniu do 85,4 pkt z 86,6 w sierpniu. Według obserwacji ekonomistów PKO BP analizujących te dane, koniunktura w Niemczech mierzona tym indeksem Ifo pogarsza się od czerwca. W ostatnich miesiącach najgorsze nastroje panują w przetwórstwie przemysłowym, w handlu i w budownictwie. A to tylko wierzchołek góry lodowej.

Przemysł motoryzacyjny z metką niezawodności odchodzi do lamusa

Azjatyccy producenci przejmują rynek samochodowy

Niemcy, które przez ostatnie kilkadziesiąt lat zarabiały krocie na przemyśle samochodowym i nadawały ton europejskiej motoryzacji, nie są obecnie w stanie konkurować na równych zasadach z chińskimi czy indyjskimi koncernami motoryzacyjnymi.

Problem dotyczy już nie tylko samochodów elektrycznych, które chińskie koncerny oferują w cenach kilkadziesiąt procent niższych niż europejskie, ale także aut z tradycyjnym napędem; tak bardzo nielubianych przez ekologów w Europie.

Azjatyckie koncerny, wykorzystując zamiłowanie do przyrody europejskich elit, skorzystały z okazji i wykupiły upadające europejskie marki tj. Jaguar, Volvo czy MG, by teraz sprzedawać samochody z ich logo biedniejącej klasie średniej.

Niemieckie koncerny motoryzacyjne zwalniają coraz więcej osób

I choć dotychczas niemieckie marki samochodów pozostały w rękach europejskich to jest tylko kwestią czasu aż i to się zmieni. Tej jesieni Audi należące do koncernu Vokswagen poinformowało o planie zamknięcia trzech niemieckich fabryk. Wskutek cięcia kosztów pracę w Niemczech może stracić nawet 3 tys. osób.

To nie jedyna zła wiadomość z niemieckiego rynku. Założone jeszcze przez Ferdinanda von Zeppelina przedsiębiorstwo ZF Friedrichshafen AG, jeden z najbardziej znanych niemieckich producentów części do samochodów, zapowiedział właśnie zwolnienie 14 tys. pracowników.

Łącznie od 2020 r. w Europie pracę straciło 86 tys. osób zatrudnionych w motoryzacji. Ponad połowa z nich (60 proc.) pracowała w Niemczech. Jakie to ma znaczenie dla polskiej gospodarki?

Polscy dostawcy części i komponentów otrzymują cios rykoszetem

Choć obecnie nie istnieje już żadna polska marka samochodów, to polski rynek motoryzacyjny, za sprawą producentów części oraz usług serwisowych, należy do najbardziej rozbudowanych w Europie.

Oznacza to, że im więcej upadnie europejskich fabryk samochodów, tym mniej opłacalna będzie dalsza produkcja części do nich w Polsce. A ta staje się nad Wisłą i tak coraz droższa z uwagi na najwyższe w Europie ceny energii oraz rosnące zarobki.

Niedawno koncern Lear Corp. zajmujący się produkcją siedzeń oraz systemów elektronicznych postanowił o przeniesieniu swej działalności z Brześcia Kujawskiego do Tunezji. Zwolnienia są tylko kwestią czasu.

Tychy zostaną bez chińskiej inwestycji. To rewanż Pekinu za proeuropejski gest

Wielka polityka odcisnęła swe piętno także w Tychach, gdzie chiński koncern Leapmotor miał we współpracy z koncernem Stellantis produkować pojazdy elektryczne. Po tym jednak jak polski rząd postanowił poprzeć nałożenie cen na chińskie auta elektryczne, Pekin postanowił zastosować retorsje wobec polskiej gospodarki i zakazał koncernowi ruszenia z biznesem.

Paradoksem tej sytuacji jest to, że teraz szansę na chińską inwestycję mają Niemcy, którzy zyskali na polskim poparciu podwójnie: uzyskali ochronę dla swoich produktów i nie narazili się Pekinowi.

Nie wygląda na to, by za ten gest podziekowała rządząca SPD lub CDU/CSU. Tym bardziej nie należy się spodziewać, by wyrazy wdzięczności wyraziliła w przyszłośc AFD.

Niemiecki biznes kiedyś przenosił się do Polski. Teraz bardziej opłaca mu się eksport

Polski import ratuje niemiecką zapaść gospodarczą

Normą ostatniego 30-lecia był transfer inwestycji niemieckich do Polski oraz rekordowa wymiaga handlowa. Korzyści były obopólne, choć jak pokazują dane nie równorzędne. Według Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej, tylko w 2022 roku polski eksport do Niemiec wzrósł o około 12 proc. osiągając 366,45 mld zł. Z kolei import towarów zwiększył się aż o 15 proc. do 427,78 mld zł.

W tym roku, według Destatis, import z Niemiec do Polski pobił jednak kolejny rekord v w maju wzrósł on o kolejne 2,8 proc., co oznacza, że polska gospodarka wyprzedziła pod tym względem nawet Chińską Republikę Ludową. Niestety coraz gorzej radzą sobie polscy eksporterzy. Tylko w maju 2024 roku wysłali za Odrę o 1,6 proc. towarów mniej. Należy jednak zauważyć, że dane Destatis odnoszą się tylko do kraju wysyłki. Może się zatem okazać, że wzrost importu z Niemiec dotyczył w mniejszym zakresie produktów stricte niemieckich, a jedynie przeładowanych w tamtejszych lotniskach i portach.

Miele woli produkować w Polsce. Kto się temu sprzeciwi?

Dobre relacje sąsiedzkie między Polską a Niemcami sprawiały, że pewne zachodnie przedsiębiorstwa, dla których produkcja w ojczyźnie stawała się zbyt droga, chętnie przenosiły się do Polski lub składały zamówienia na podwykonawstwo.

W ostatnich latach sztandarowym przykładem takiej migracji biznesu była decyzja zarządu firmy Miele dotycząca przeniesienia części produkcji pralek do Polski. Podzielono ją na etapy, ale dopiero ostatni z nich wzbudził sprzeciw niemieckiej opinii publicznej, ponieważ koncernt postanowił zwolnić jednocześnie ponad tysiąc Niemców.

Pomimo obiecanych rekordowych odpraw wynoszących 270 tys. euro na osobę, w związku z przeniesieniem fabryki Miele za granicę, w niemieckiej prasie rozpętała się burza.

Dziennik „Tagesspiegel” ostrzegł przed utratą jakości oraz efektywności energetycznej produktów "made in Germany" po przeprowadzce fabryk m.in. do Polski. Straszył też konsekwencjami politycznymi w kraju: „Niekontrolowana dezindustrializacja otworzy szeroko drzwi populistom z prawej i lewej strony, jak stało się w USA czy Wielkiej Brytanii” – pisał dziennik, apelując jednocześnie do rządu o reakcję. Reakcji nie było.

Czy jeśil jednak w nowym rozdaniu politycznym więcej do powiedzenia w niemieckiej polityce będzie miało AFD, przenosiny produkcji słynnej marki z Niemiec do Polski będą mogły mieć miejsce?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na strefabiznesu.pl Strefa Biznesu