Polska tradycja umiera na naszych oczach. To wyjątkowo rozczarowujący koniec

Agnieszka Kamińska
W latach 2004-2005 liczba statków rybackich zmniejszyła się o 30 proc. Rybacy mówią, że ich sektor powoli umiera. Czy szansą dla nich może być energetyka wiatrowa?
W latach 2004-2005 liczba statków rybackich zmniejszyła się o 30 proc. Rybacy mówią, że ich sektor powoli umiera. Czy szansą dla nich może być energetyka wiatrowa? Łukasz Capar/Polska Press
Liczba statków rybackich zmniejszyła się o 30 proc., połowy wynoszą ok. 304 tys. ton, w przeszłości było to nawet ok. 1 mln ton rocznie. - Rozmawialiśmy ze wszystkimi, z poprzednim rządem, z tym rządem, z przedstawicielami UE. Nasze działania nie przyniosły żadnego rezultatu. Z mojej perspektywy, i całego środowiska rybaków, wygląda to tak, że nikt już nie jest zainteresowany ratowaniem naszego sektora - mówi nam Artur Jończyk, przewodniczący Stowarzyszenia Polskich Rybaków Przybrzeżnych.

Spis treści

Liczba statków rybackich zmniejszyła się o 30 proc., połowy wynoszą ok. 304 tys. ton, w przeszłości było to nawet ok. 1 mln ton rocznie

Polski sektor rybołówstwa stopniowo się kurczy. Według GUS, w 2022 r. flota liczyła 824 jednostki, w sektorze pracowało ok. 2-2,5 tys. osób. W latach 2004-2005 liczba statków rybackich zmniejszyła się o 30 proc. Maksymalne połowy ryb w historii wynosiły około 1 mln ton rocznie, co wynikało z występowania dużych zasobów dorszy i śledzi w latach 1973-1985 i rozwoju technik połowowych.

Obecnie w skali roku połowy wynoszą ok. 304 tys. ton (90 proc. stanową trzy gatunki ryb: szproty, śledzie i flądry). Po wejściu Polski do UE wielu armatorów zdecydowało się na złomowanie statków przy wykorzystaniu funduszy unijnych – 186 jednostek zgłoszono do trwałego wycofania z działalności połowowej w latach 2023 i 2024.

Bałtyk ma znaczenie dla transformacji energetycznej. Około 8 proc. powierzchni polskich obszarów morskich zajmują akweny przeznaczone dla morskie energetyki wiatrowej.

Sytuacja rybaków może uzasadniać rozszerzenie unijnego mechanizmu sprawiedliwej transformacji na obszary nadmorskie

Pojawiają się głosy, że rybacy, którzy odchodzą z zawodu, mogliby skorzystać z unijnego Funduszu Sprawiedliwej Transformacji, czyli środków przeznaczonych dla pracowników z regionów i branż objętych procesem przemian. Polska jest beneficjentem funduszu i w perspektywie 2021-2027 może otrzymać z tej puli 3,5 mld euro. Ze wsparcia w ramach funduszu korzysta już pięć polskich regionów, głównie związanych z górnictwem.

„Konieczność dalszej ochrony ryb, pogarszający się stan wód Bałtyku i (w mniejszym stopniu) utrudnienia związane z funkcjonowaniem farm wiatrowych mogą w przyszłości uzasadnić rozszerzenie mechanizmu sprawiedliwej transformacji na obszary nadmorskie” – uważają autorzy raportu „Polskie rybołówstwo a morskie farmy wiatrowe” fundacji Instrat.

W ramach funduszu możliwe byłyby np. przekwalifikowania do pracy na farmach wiatrowych. Czy to byłaby szansa dla rybaków? Przypomnijmy też, że nowy projekt ustawy dotyczący morskiej energetyki wiatrowej zakłada m.in.rekompensaty dla rybaków, którzy prowadzą działalność na obszarach, na których powstają instalacje wiatrowe.

Rozmawiamy z Arturem Jończykiem, przewodniczącym Stowarzyszenia Polskich Rybaków Przybrzeżnych, rybakiem z Darłowa

Strefa Biznesu: W jakiej sytuacji jest teraz polskie rybołówstwo?

Artur Jończyk: Opłakanej, ta branża zanika. Za kilka lat nie będzie już rybaków, którzy prowadzą małe, najczęściej jednoosobowe lub kilkuosobowe, działalności gospodarcze. Nie zobaczymy już kutrów przycumowanych do przybrzeża ani rybaków wypływających na połów. Według mnie, pieniędzy w funduszach unijnych na ochronę rybołówstwa było bardzo dużo, ale one nie zostały właściwie wykorzystane.

Co wykończyło rybaków?

Największym problemem były połowy paszowe, które kilka lat temu prowadzono na dużą, wręcz przemysłową skalę przez wyspecjalizowane firmy. To one doprowadziły do wytrzebienia ryb. Tak naprawdę ucierpiały wszystkie gatunki, ale najbardziej uderzyło to w dorsze. Paszowce niszczyły stada małych ryb m.in. szprot, którymi żywiły się dorsze. W pewnym momencie liczebność tego gatunku gwałtownie spadła. Niestety za późno rząd i KE zaczęli chronić stada ryb. Limity połowowe, które co roku ogłasza KE, wprowadzono za późno, gdy ryb w Bałtyku było bardzo mało, a w przypadku dorsza katastrofalnie mało. Oczywiście swoje zrobiło też zanieczyszczenie wód Bałtyku i m.in. rozszerzanie się stref beztlenowych w wodach, a więc takich stref, w których organizmy nie są w stanie żyć. Dziś sytuacja jest taka, że rybacy, którzy przez lata prowadzili swoje działalności, a w wielu przypadkach odziedziczyli je po swoich przodkach – ojcach i dziadkach, nie mają czego łowić i zamykają swoje działalności. Limity połowowe, które teraz obowiązują, są małe. Ten biznes już się nie opłaca rybakom.

Artur Jończyk na swoim kutrze przed tym, jak go zezłomował
Artur Jończyk na swoim kutrze przed tym, jak go zezłomował
mat. prywatne

Na Bałtyku pływa jeszcze kilkaset kutrów, ale rybacy wygaszają działalności, nie opłaca im się już łowić

Na Bałtyku cały czas jeszcze pływa kilkaset kutrów rybackich.

Tak, ale rybacy najczęściej już wygaszają swoją działalność. Kilka lat temu mieliśmy tzw. pierwszą kasację i wówczas pewna część rybaków, około 10 proc. z nich, zamknęła swoje działalności. Potem były kolejne fale likwidacji, działalność skasowało ponad 150 rybaków. Wielu jeszcze działa, ale tylko dlatego, że zgodzili się wziąć udział w unijnym programie dywersyfikacji i różnicowania zawodu. Otrzymali z tego tytułu środki i muszą dotrzymać podpisanej umowy i terminów.

O co w tym chodzi?

Rybak, który składa wniosek o dofinansowanie z tytułu korzystania z alternatywnych źródeł dochodu lub z tytułu próby podjęcia innych zajęć, może otrzymać dofinansowanie. Wielu rybaków się na to zdecydowało. Kwoty w tym programie są różne, to może być 100 lub 200 tys. zł, w zależności od wniosku. Decydując się na skorzystanie z tych środków, trzeba przez 5 lat prowadzić dodatkową działalność np. związaną z chłodnictwem lub czymś innym, i to uniemożliwia podejście do kasacji głównej działalności związanej z rybołówstwem. Ja też podchodzę do kasacji, ale ciągle nie mogę jej sfinalizować.

Dlaczego?

Przez piętrzące się procedury. Gdy moi koledzy zamykali działalność kilka lat temu, odbywało się to bardzo sprawnie, procedury były stosunkowo proste. Ludzie z godnością odchodzili z zawodu, a teraz – mam wrażenie – rzuca nam się kłody pod nogi. Na przykład otrzymuję kolejne informacje, że potrzebne są jeszcze jakieś rozliczenia, sprawozdania, o których wcześniej nie było mowy. Mam już podpisaną umowę i złożone wnioski o płatność z tytułu kasacji i ciągle ona nie dochodzi do skutku. Trwa to ponad pół roku. Co więcej, dostajemy informacje – bo również inni rybacy się z tym borykają – że wlepią nam gigantyczne kary, jeśli nie znajdziemy jakiegoś dokumentu sprzed wielu lat. Niestety odpowiada za to ministerstwo rolnictwa. Ale chcę to jasno podkreślić: my mamy żal i do tego rządu, i poprzedniego. Przedstawiciele każdej strony sceny politycznej nas zawiedli.

W momencie, gdy rybak decyduje się na kasację, musi zakończyć działalność i zezłomować jednostkę. – Formalności trwają już od 6 miesięcy, w tym czasie nic nie mogę robić – mówi Artur Jończyk

To znaczy, że w tym momencie nie prowadzi pan żadnej działalności?

Nie prowadzę działalności i nie mam żadnego dochodu. W momencie, gdy decydowałem się na kasację, musiałem zakończyć działalność. Mój kuter został zezłomowany i pocięty. A dodam, że jednostkę modernizowałem 13 lat temu i na ten cel z programu dostałem 100 tys. zł. Dodatkowo włożyłem ok. 300 tys. zł własnych pieniędzy. Zlikwidowałem praktycznie odnowiony i wyremontowany kuter. Teraz nie mogę podjąć żadnej innej działalności, bo ciągle nie jest załatwiona sprawa kasacji. Co więcej, mój przypadek nie jest odosobniony. W takiej sytuacji jest wielu rybaków. Przez przedłużające się formalności i procedury nie dostaliśmy żadnych środków ani z tytułu kasacji, ani z tytułu odejścia z zawodu.

Na jakie pieniądze może pan liczyć?

Nie mam jeszcze konkretnej decyzji, ale myślę, że to może być w granicach 400-500 tys. zł. To jest naprawdę niewielkie odszkodowanie w porównaniu z tym, ile moglibyśmy zarobić, pracując tak, jak kiedyś.

Z tytułu wprowadzenia kwot połowowych otrzymaliście odszkodowania?

Tak, oczywiście. Bez tego rybacy poumieraliby z głodu. Odszkodowania dotyczyły tego, że musieliśmy znacząco ograniczyć działalność i odławiać dużo mniej ze względu na konieczność ochrony stad ryb. Nie udało się niestety nic zrobić w tym kierunku, aby wesprzeć działalność rybaków, aby ta branża mogła przetrwać. Ciągle jeszcze jestem szefem największej organizacji reprezentującej rybaków i mam za sobą ogromną liczbę spotkań, protestów, petycji.

Rozmawialiśmy ze wszystkimi, z poprzednim rządem, z tym rządem, z przedstawicielami UE. Nasze działania nie przyniosły żadnego rezultatu. Z mojej perspektywy, i całego środowiska rybaków, wygląda to tak, że nikt już nie jest zainteresowany ratowaniem naszego sektora. Czy to nie wstyd? Nasze państwo ma 500 km linii brzegowej i wielkie, historyczne tradycje w rybołówstwie morskim, a doprowadziło do powolnej agonii tej ważnej branży. Dziś mamy taką sytuację, że w sklepach możemy kupić ryby importowane albo pochodzące z akwakultur prowadzonych np. na Atlantyku, w których ryby są sztucznie hodowane. Ryb od polskiego rybaka, poza ewentualnie śledziami i szprotami, nie kupimy.

Rybacy sceptycznie podchodzą do możliwości przekwalifikowania się i podjęcia pracy przy obsłudze farm wiatrowych, nie otrzymali żadnej konkretnej propozycji

Co rybacy sądzą o farmach wiatrowych, które powstają na Bałtyku?

Były na ten temat prowadzone konsultacje. Słyszeliśmy, że budowa instalacji wiatrowych nie zakłóci i tak już ograniczonej działalności rybaków i nie będzie miała negatywnego wpływu na ekosystem ryb. Ja jednak jestem bardzo sceptyczny pod tym względem. Ryby są wrażliwe na wszelkie zmiany w środowisku, dźwięki, drgania. A przecież podczas prac budowlanych nie da się tego uniknąć. Tak naprawdę nie wiemy, jakie dokładnie będą skutki tych inwestycji, bo wcześniej z farmami nie mieliśmy do czynienia.

Pojawiają się informacje, że rybacy mogliby się przekwalifikować i pracować przy obsłudze tych farm np. jako serwisanci. Czy to byłby dobry pomysł i czy otrzymaliście już jakieś propozycje?

Takie pomysły, jeśli się pojawiały, były formułowane dość luźno. Przynajmniej ja nie słyszałem o żadnej konkretnej propozycji programu przekwalifikowania czy jakichś szkoleń. Nie wiem, jak miałoby to wyglądać. Czy rybacy mogliby wykonywać jakieś prace na konstrukcjach czy być kimś w rodzaju dozorców? Pytanie, czy można by było wykorzystać do tych ewentualnych prac kutry rybackie? Niestety mam tu wątpliwości, bo jednak do serwisowej obsługi farm potrzebne są specjalistyczne jednostki. Nie łudźmy się, że rybacy, którzy całe życie łowili ryby i na tym się znają, a teraz zamykają swoje działalności, nagle dostaną pracę na farmach wiatrowych. Jakoś tego nie widzę, chociaż oczywiście, gdyby pojawiły się jakieś konkretne propozycje, to na pewno się im przyjrzymy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na strefabiznesu.pl Strefa Biznesu