Jak wynika z raportu Biura Informacji Kredytowej, od kilku lat rośnie wartość udzielanych kredytów konsumpcyjnych. W 2016 roku wysokość tego typu wsparcia wypłaconego przez banki i SKOK-i wyniosła 78,5 mld zł, co daje o 2.3 proc. więcej, niż w roku poprzednim i o 6 proc. niż w 2014.
Kredyty tego typu pomagają często sfinansować zakupy, na które nie posiadamy w danym momencie wystarczającej ilości gotówki. Mogą jednak wesprzeć nas także w innych kwestiach, m.in. w zbudowaniu pozytywnej historii kredytowej, potrzebnej do późniejszych większych zobowiązań, np. kredytu hipotecznego.
Do zaciągania pożyczek zachęcają również sklepy, oferując „raty 0 proc.”. Czy jednak faktycznie są one gwarancją, że kredyt jest „darmowy”? Na to pytanie odpowiadają eksperci Związku Firm Doradztwa Finansowego (ZFDF).
Dopisek „0 proc.” można spotkać w wielu sklepach, które umożliwiają zakupy na raty. To informacja dla klienta, że oprocentowanie zaciąganego kredytu jest równe zeru. Kredytobiorca nie zapłaci więc bankowi żadnych odsetek.
Odsetek nie zapłacisz, ale...
Aby przekonać się, czy oferowany kredyt jest jednak faktycznie darmowy, przed podpisaniem umowy warto dokładnie przeanalizować proponowane warunki. – Może się bowiem zdarzyć, że rzeczywiście nie będziemy musieli płacić odsetek, ale za to będziemy zmuszeni ponieść dodatkowe koszty, np. te związane z uruchomieniem kredytu – wyjaśnia Leszek Zięba, ekspert ZFDF, mFinanse.
– Kredyt nadal będzie w takiej sytuacji nosił nazwę „0 proc.”, jednak w praktyce nie będzie darmowy. W praktyce koszt jego uruchomienia może być wyższy niż odsetki, które musielibyśmy płacić w „standardowym” kredycie.