Spis treści
Jak to wszystko się zaczęło
Inicjatywa rozpoczęła się w 1980 roku, gdy Studio Fryzur przejęła mama pani Małgorzaty. Dzieci przychodziły tam już wcześniej, lecz zakonnice, prowadzące instytucję, musiały płacić za usługi z przeznaczonej na nie puli pieniędzy.
– Moja mama rozpoczęła pracę w tym salonie w 1960 roku, jako czeladnik. Wtedy dzieci już tu przychodziły, ale nie były jeszcze strzyżone za darmo – mówi Małgorzata Barańska-Wlocka, właścicielka zakładu. – Inicjatywa zaczęła się w roku 1980, kiedy mama przejęła ten salon. Wtedy podjęła decyzję o darmowych usługach dla podopiecznych domu dziecka. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko to kontynuować – dodaje.
Wiadomo, że każdy chciałby wesprzeć podobną placówkę zawrotną kwotą pieniężną. Ci jednak, którzy nie mogą sobie na to pozwolić, mogą pomóc bliźnim w inny sposób. Inicjatywa „Studia Fryzur” jest tego najlepszym przykładem.

– Nie jesteśmy w stanie zrobić przelewu na 10 000 zł czy zaopatrzyć domu dziecka w komputery albo wyremontować im łazienek. Ale stać nas na taki dar serca, żeby strzyc je za darmo. Choć tyle dobra możemy im dać – podkreśla fryzjerka.
Z każdym rokiem podopiecznych przybywało. Przybywało też przyjaźni.
– Dzieci przychodziło coraz więcej i coraz częściej. Coraz więcej też się z nami zaprzyjaźniało – mówi Małgorzata Barańska-Wlocka.
W 2010 roku do zakładu dołączyła pani Agata. Ona również angażuje się w akcję od pierwszych chwil pracy w tym miejscu.
– Ja rozpoczęłam naukę zawodu w tym salonie w roku 1987. Od tego czasu strzyżemy dzieci pełną parą, wraz z moimi uczennicami i panią Agatą, która pracuje tu od 15 lat – opowiada szefowa Studia Fryzur.
Obecnie, w pewnych okresach roku, strzyżenie przebiega wręcz "taśmowo". Wtedy w akcję zaangażowany jest cały personel. Nie ważne, czy ktoś jest zatrudniony na stałe, na praktykach czy na stażu.
– Tak już się wszystko mocno rozhulało, że jak są święta Bożego Narodzenia czy Wielkanocne, na które dzieci jadą do swoich rodzin zastępczych albo wybierają się np. na kolonie, to wtedy wiemy, że będziemy mieć masę pracy. Wtedy w te strzyżenia jesteśmy zaangażowani wszyscy, wykonujemy je niemal hurtowo – przekazuje fryzjerka.

Do końca świata i o jeden dzień dłużej
– Zaczęło się 38 lat temu, dalej to ciągniemy i nie mamy absolutnie zamiaru przestać! – podkreśla rozmówczyni.
Nie ma żadnych limitów. Każde dziecko, które się zapisze, a nawet wejdzie z ulicy, zostanie przyjęte.
– Nawet nie dyskutujemy o tym, czy tych dzieci mamy za dużo. Trzeba je ostrzyc i tyle – nie ma żadnych limitów. Wszystkie dzieci, które się zapiszą są strzyżone, a nawet i te, które się nie zapiszą – mówi Małgorzata Barańska-Wlocka. – Czasem przychodzą z ulicy i mówią: „Jadę jutro na kolonie, a mam takie długie włosy. Pani Gosiu, pani Agatko, nie ostrzyże mnie pani?” – opowiada fryzjerka.
Podopieczni sierocińca odwiedzają „Studio Fryzur” z prezentami. W podziękowaniu przynoszą własne rękodzieło.
– Dzieci przychodzą z podziękowaniami, przynoszą nam własne prace, laurki... Dostałyśmy np. wazon który stoi tutaj na stoliku – przekazuje rozmówczyni.
Fryzjerki są bardzo zaangażowane emocjonalnie w swoją misję. W zakładzie dzieci mogą też liczyć na dawkę matczynej miłości.
– To są dzieci bardzo spragnione miłości. One też potrzebują się czasem przytulić, posiedzieć na kolanach. Musimy je wygłaskać, wycałować – mówi właścicielka salonu. – Miałam nawet raz taki incydent, gdy byłam bardzo młodą fryzjerką. Przychodziło tu regularnie rodzeństwo, dziewczynka z chłopczykiem. Tak mnie ukochały, że chciałam je adoptować, ale nie pozwolono mi na to, bo nie miałam męża – dodaje.

Pieniądze przestają mieć znaczenie, gdy w grę wchodzi szczęście dzieci
Zakonnice, prowadzące placówkę, mają przeznaczone sumy pieniężne na różne usługi, w tym właśnie strzyżenie. Małgorzata Barańska-Wlocka wychodzi jednak z założenia, że mogą one być przeznaczane na jakieś inne potrzeby.
– Zakonnice, które prowadzą ten dom dziecka, mają pieniądze przeznaczone na fryzjera, na buty, na kosmetyczkę, jeśli trzeba... ale w ten sposób mogą za nie kupić podopiecznym coś innego – przekazuje rozmówczyni.
Za 8 lat salon przejmie pani Agata. Nie ulega wątpliwości, iż będzie ona kontynuować tradycję.
– My to będziemy robić do skończenia świata. Jak przejdę na emeryturę, a pani Agata przejmie ten zakład, to będzie to robić nadal – mówi właścicielka „Studia Fryzur”.
Na dzieciach się nie oszczędza. Skarbonka może być pusta, jeśli one mają się cieszyć.
– Ja nigdy w życiu nie liczyłam, ile mogłabym mieć pieniędzy zaoszczędzonych w skarbonce, nie strzygąc tych dzieci, bo tego się po prostu nie liczy. To są dzieci, na dzieciach się nie oszczędza – kończy rozmówczyni.

