Gorzkie słowa o kontrowersyjnych regulacjach. Chcą pokazać, że coś robią, ale pilnują swoich interesów

Grzegorz Gajda
Na zdjęciu walcownia w jednej z polskich hut.
Na zdjęciu walcownia w jednej z polskich hut.
W Strefie Biznesu rozmawiamy z Mirosławem Motyką, prezesem zarządu Hutniczej Izby Przemysłowo-Handlowej. Ceny energii w Europie są jednymi z najwyższych na świecie. Wiele krajów azjatyckich ma znacznie tańszą energię elektryczną, ropę naftową i gaz. Podobnie jest w Stanach Zjednoczonych. Cierpi na tym nasz przemysł, rosną koszty produkcji i tracimy konkurencyjność. Problem w tym, że Europa działa według przestarzałych zasad. A prezydent Trump mówi: energię elektryczną będziemy produkować ze wszystkich źródeł, łącznie z kopalnymi.

Spis treści

Skąd się biorą różnice w cenach energii

Strefa Biznesu: Panie prezesie, jak wytłumaczyć te różnice w cenach energii między krajami, w prosty sposób? Skąd się biorą?

Mirosław Motyka: Europa jest uboga w surowce. Nie mamy ropy, nie mamy gazu, musimy je importować, czyli kupować na rynkach globalnych. Proszę zobaczyć, co stało się z cenami surowców w USA po rewolucji łupkowej i zmianie statusu USA z importera na eksportera.

Co więcej, to znany fakt: jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie gaz był dwa razy droższy w Europie niż w Stanach Zjednoczonych. Wojna spowodowała, że większość krajów wprowadziła sankcje na gaz i ropę z Rosji, cena tych mediów eksplodowała. Nie finansujemy tego reżimu ani wojny, to jasne. Problem w tym, że z tej wojny czerpią korzyści inne kraje takie jak Chiny czy Indie, nie wprowadziły bowiem sankcji wobec Rosji. Powoduje to coraz większy import stali do Europy spoza Unii. Dodatkowym smaczkiem jest to, że Chiny mają coraz większe problemy na swoim rynku. Słabe budownictwo, które w dobrych czasach konsumowało 50% wyprodukowanych wyrobów stalowych, wymusza ich sprzedaż – komu? Ano nam. Jakby tego było mało, Chiny skutecznie bronią swojego rynku przed dostępem innych dostawców. Stąd Japonia, Korea czy Tajwan, dla których Chiny były czy są tradycyjnym rynkiem, muszą sobie znaleźć alternatywne miejsca zbytu. Gdzie – to pytanie retoryczne. Dodam tylko, że Chiny odnotowały rekordowy eksport w zeszłym roku, na poziomie około 110 milionów ton stali.

To znaczy, że nie tylko Chiny, ale np. Japonia, dla której Chiny były naturalnym rynkiem rynku, przekierowały swoją sprzedaż.

Jest to jedno z głównych źródeł wzrostu importu do Polski. Dodatkowo Chińczycy inwestują w hutnictwo stalowe poza swoimi granicami. Pojawia się nowa geografia rynku energii i stali. Produkcja kwitnie tam, gdzie jej wcześniej nie było, np. w Wietnamie czy Zatoce Perskiej.

W raporcie Draghiego wypunktowano najważniejsze mankamenty Europy. Wniosek jest prosty: jeśli Europa nie wdroży niezbędnych zmian, czeka ją agonia. Ja dopowiem: już jesteśmy w paraliżu.

Otwarty rynek nie obejmuje wszystkiego

Co to znaczy? I dlaczego mówi pan o wewnętrznej konkurencji?

Otwarty rynek europejski, którym się szczycimy, nie dotyczy wszystkiego w równym stopniu. Obowiązuje swoboda przepływu towarów i usług, natomiast swoboda przepływu energii nie jest taka oczywista. Stąd postulat utworzenia wspólnego rynku. To będzie proces długotrwały i na pewno spotka się z oporem takich krajów jak Szwecja, Hiszpania, czy nawet Francja, które mają najtańszą energię elektryczną spośród krajów europejskich. W Polsce też przemysł stalowy chce być beneficjentem niskich cen energii. Co ciekawe, istnieje europejska dyrektywa o kształcie rynku energii elektrycznej Electricity Market Design, która mówi, że zintegrowany rynek energii UE to najbardziej opłacalny sposób zapewnienia obywatelom UE bezpiecznych, zrównoważonych i przystępnych cenowo dostaw energii. W teorii chodzi o to, że energia może być wytwarzana w jednym kraju, a dostarczana konsumentom w innych. Dyrektywa została niedawno uchwalona, co pozwala stwierdzić, że jej brzmienie odnoszące się do wyznaczania cen przez źródła marginalne (czytaj gaz) pozwoli na zmianę obecnej sytuacji na rynku energii dopiero po roku 2030.

Kto jest naszą konkurencją?

Krajowi producenci konkurują głównie na rynku wewnętrznym w Europie, ponosząc wyższe ceny energii elektrycznej niż nasi sąsiedzi. Ale konkurujemy też w skali globalnej, a tutaj nasza pozycja wypada jeszcze gorzej. Ceny energii elektrycznej w Europie są półtora razy wyższe niż w Stanach Zjednoczonych, Chinach czy Indiach. Gaz jest sześć razy droższy niż w Stanach Zjednoczonych. Zwracam uwagę, że sama energia elektryczna może stanowić do 40% kosztów przetworzenia stali w hutach elektrycznych, co decyduje o jej konkurencyjności. W Europie musimy dostosowywać się również do szeregu skomplikowanych regulacji – cykl inwestycyjny instalacji wiatrowej w Polsce może wynieść około 7-8 lat. W Chinach natomiast około 2 lat.

W Europie musi powstać wspólny rynek energii

Czego potrzeba by powstał wspólny rynek energii?

Musimy ujednolicić przepisy we wszystkich krajach członkowskich UE. Kolejny warunek to budowa i modernizacja transgranicznych połączeń energetycznych, które umożliwią swobodny przepływ energii między państwami. Oczywiście ważna jest też integracja odnawialnych źródeł, ale należy zacząć od mechanizmów rynkowych i konkurencji. Chodzi o umożliwienie swobodnego handlu energią elektryczną i gazem na jednolitych zasadach, wprowadzenie wspólnych standardów dla umów, a przede wszystkim ochronę naszej konkurencyjności. Kraje unijne muszą też uzgodnić ze sobą cele transformacji, żeby zlikwidować rozbieżności w strategiach dekarbonizacji. Wreszcie potrzebne jest ograniczenie zależności od dostawców spoza UE.

Czy to rozwiąże problemy? Przecież dziś cena energii ustalana jest sztucznie według zasady źródeł marginalnych.

Źródłem marginalnym, które wyznacza cenę energii elektrycznej w Europie, jest gaz ziemny lub węgiel. A jak już zostało wspomniane, w Europie ceny gazu są 6-krotnie wyższe niż w Stanach Zjednoczonych. Załóżmy, że elektrownie wiatrowe wyprodukują swoją energię za 600 zł/MWh, solarne za 200, a węglowe za 1000. Cena jest jedna i wynosi 1000 zł/MWh.

Na różnicy korzystają producenci. Dlatego wprowadzono w pewnym momencie podatek na tak zwane windfall profits, czyli podatek od nadzwyczajnych zysków producentów energii. Z zasady przeznaczany na finansowanie walki ze zmianami klimatycznymi. To rzeczywiście nadzwyczajne zyski. Nie wzięły się z inwestycji czy umiejętności biznesowych, a z możliwości, jakie dawał kształt rynku. Oczywiście nie wszystkie te zyski trafiły z powrotem do przedsiębiorców energochłonnych zapewniających stabilne odbiory czy do odbiorców indywidualnych.

Efekty regulacyjnego ustalania ceny

System będzie dalej obowiązywał przynajmniej do roku 2030. To znaczy, że nawet jeśli producent OZE będzie wytwarzał energię za to przykładowe 100 zł to ja i tak będę musiał kupić za 1000?

Takie są efekty regulacyjnego ustalania ceny. Były różne inne propozycje, choćby rozdzielenie rynku paliw kopalnych od odnawialnych. Usłyszeliśmy w Brukseli, że metoda źródeł marginalnych jest bardzo dobrym systemem. Owszem, mówiono, nadzwyczajne zyski się zdarzają, ale to tylko chwilowe zjawisko, a poza tym wszystko jest jak należy.

Oczywiście, jako branża, nadal będziemy postulować rozwiązania mające na celu zapewnienie jak najniższych cen energii dla odbiorców, jednak spodziewam się oporu.

Z czego wynika ten opór?

Niska cena energii, dostępność, a nawet jej „kolor”, są ważne dla coraz szerszego grona dostawców i kupujących. Wiele branż oczekuje dostępu do bezemisyjnej energii (stal, przemysł samochodowy, AGD, nawet budownictwo). Paradoksalnie bezemisyjność przemysłu, czyli wdrażanie nowych technologii, wiążą się z jeszcze większym wydatkiem energetycznym. Wyliczamy, że o ile w czasach koniunktury przemysł hutniczy w Polsce zużywał 6 TWh prądu w ciągu roku, to w przyszłości, w wyniku procesu elektryfikacji będzie potrzebował nawet do 30 TWh, najlepiej „czystej” energii. Polski system energetyczny, aby sprostać nowym wymogom elektryfikacji procesów przemysłowych, potrzebowałby dwukrotnie tyle mocy, co obecnie.

Rozumiem, że to niemożliwe do spełnienia?

Po pierwsze, mamy kryzys, słaby rynek i między innymi huty walczą o przetrwanie, więc na pewno tego nie osiągniemy ani w tym, ani w przyszłym roku. Elektrownia jądrowa w Polsce, jeśli zostanie wybudowana, to może w roku 2040. Ale to i tak nadal będzie przysłowiowy plasterek na nasze potrzeby. Proszę zauważyć, że oprócz tradycyjnych, energochłonnych przemysłów jak hutnictwo, cement, metale nieżelazne, chemia, pojawia się nowy gracz. Jeśli chcemy być naprawdę nowoczesnym i konkurencyjnym krajem, potrzebujemy sztucznej inteligencji i centrów danych. To wielkie, super-energochłonne gałęzie gospodarki. Mówiąc wprost: zużywają gigantyczne ilości energii, której dziś nie ma. Nawet nowy prezydent USA mówi głośno, że w tej chwili nie jest najważniejsze, jaki kolor będzie mieć energia, ale to, żeby w ogóle była. USA planują budowę dwustu gigawatów elektrowni jądrowych, natomiast elektrownie opalane paliwami kopalnymi nadal będą pracować, żeby zapewnić stabilną energię bez względu na jej kolor.

Europa działa według przestarzałych zasad i przepisów, które powstały ponad 20 lat temu, kiedy istniały dwa wielkie rynki: wschód i zachód. W międzyczasie pojawiły się potężne Chiny, Indie, Rosja, Brazylia, czyli kraje BRICS próbujące tworzyć własny obóz gospodarczo-polityczny. To nowy układ sił i porządek polegający na ochronie własnych rynków i interesów.

USA nie wprowadzają restrykcyjnych regulacji, do których musi się dostosować przemysł. Działają przez system zachęt, ulg i subsydiów, pozwalający ściągać inwestycje i nowe technologie.

To znaczy, że europejski system regulacji zniechęca inwestorów?

Europa wyznacza cel: masz zredukować 30% emisji i rób co chcesz albo poniesiesz konsekwencje. Z UE ubyło 30 mln ton stali, co de facto oznacza ucieczkę emisji z powodu wymogów ETS. Zakłady są likwidowane lub przenoszone do krajów trzecich. Import wypiera rodzimych producentów. Obciążenia regulacyjne dodatkowo pogłębiają i tak skomplikowaną już sytuację. Potrzebna nam jest polityka przemysłowa, bazująca na zachętach, a nie na regulacjach.

Uważa pan jednak, że rynek europejski powinien się zintegrować po to, by bronić się przed nowymi graczami. Co nam grozi?

Wystarczy prześledzić, co importujemy z Chin. Mówię nie tylko o produktach codziennego użytku, ale o nadwyżkach stali. Chińscy producenci stali też narzekają na słaby popyt krajowy. W związku z tym eksport ich stali osiągnął rekord, przekraczając w minionym roku 110 milionów ton. To tylko jeden przykład. Drugi to gotowe produkty wykonane ze stali o wysokim śladzie węglowym. Europa, konsumując dobra tam wyprodukowane, importuje wbudowane w nie znaczne emisje CO2 ze szkodą dla producentów unijnych (to też jest „carbon leakage”!).

Na naszym podwórku, w grze klimatycznej, którą Europa wymyśliła, zaczynamy przegrywać z krajami, które nigdy wcześniej nie produkowały stali, a teraz dostrzegają swoje przewagi konkurencyjne, czyli tanią bez- lub niskoemisyjną energię. Dodatkowo mają kapitał, który nie kieruje się taksonomią, lecz zyskiem, oraz możliwości terytorialne i klimatyczne (słabo zaludnione obszary pustynne pod instalacje OZE). Nowa geografia produkcji stali to cała Zatoka Perska i Północna Afryka. Przy czym trzeba pamiętać, że to wcale nie oznacza, że nowe huty buduje Egipt czy Algieria. Inwestują tam Turcy, Arabia Saudyjska czy kapitał chiński. I wszyscy ci nowi producenci nastawiają się na jeden rynek zbytu: Europę.

Ratunkiem jest local content w zamówieniach publicznych

Jak temu zaradzić?

To także jeden z naszych postulatów: local content w zamówieniach publicznych.

Według ostatniego raportu OECD 23% PKB tworzą zamówienia publiczne. W Polsce ten wskaźnik może być o wiele większy, bo jesteśmy krajem w budowie. Krajowe czy europejskie dostawy powinny mieć coraz większy udział w zamówieniach publicznych.

Dziś mogą stanowić do 51% zamówienia. Czynnikiem, który zdominował zamówienia publiczne, jest cena. Ale dyrektywa mówi jasno, że ma to być najkorzystniejsza oferta, a nie najniższa cenowo. Wybiera się najniższą, bo tak najwygodniej. Jednak nie jest to wcale najlepsze podejście, jeśli pamiętać, że wydajemy pieniądze polskich czy europejskich podatników w ramach unijnych środków pomocowych, a towar sprowadzamy spoza UE, bez refleksji, w jakich warunkach społecznych, środowiskowych, klimatycznych powstał.

O jakości też warto przypomnieć, choćby w kontekście wykonawców, którzy budowali nam autostrady przed Euro 2012. Dziś w zamówieniach publicznych przykładowo brylują firmy z Turcji, która chroni swój rynek bez wzajemności, promuje własnych wykonawców, wspiera eksport, korzysta z taniego, rosyjskiego gazu i kupuje w Rosji półprzetworzone wyroby stalowe. Jak to się ma do sankcji, celów klimatycznych i ESG – to pytanie retoryczne. Mamy już pierwszy wyrok TSUE, mówiący, że strona zamawiająca może odmówić przyjęcia oferty z kraju, który nie zapewnia wzajemności. Mam nadzieję, że znajdzie to coraz częstsze i szersze zastosowanie.

Wyśrubowane regulacje uderzają wyłącznie w nasze firmy

To znany argument, że nie wszyscy stosują wyśrubowane regulacje jak UE, ale cele klimatyczne zaczynają stawiać nawet wspomniane Chiny czy Turcja.

Wymogi ESG czy systemy ETS uderzają wyłącznie w nasze firmy. Turcy nie ponoszą jeszcze tych kosztów i nie w takim samym zakresie. Owszem, zaczynają się zastanawiać nad wprowadzeniem systemu na wzór ETS, ale droga do tego daleka. Nasz przemysł stalowy musi być zeroemisyjny praktycznie do 2030 roku, Chińczycy deklarują rok 2060, a Indie 2075. Stany Zjednoczone niczego nie deklarują. Te trzy kraje: Indie, USA i Chiny to 75 procent światowych emisji CO2.

Unia Europejska jest mocarstwem regulacyjnym, ale nie wszyscy te regulacje „kupują”. Jeśli nawet niektóre stany w USA czy Chiny wprowadzają ETS, to po niższym koszcie niż w Europie. Poza tym systemy te nie obejmują wszystkich branż. Moim zdaniem to są często regulacje pozorowane, służące wizerunkowi. Chcą pokazać, że coś robią, ale dobrze pilnują swoich interesów.

Ja nie podważam celów środowiskowych. One są ważne. Twierdzę tylko, że muszą być uzasadnione ekonomicznie. Jeśli zlikwidujemy cały przemysł, co będziemy mieć w zamian?

Donald Trump będzie produkował energię także ze źródeł kopalnych

To brzmi jak teoria spiskowa.

Ja mówię, że jeśli ktoś myśli, że jak pozbędzie się przemysłu z Europy, to ocali planetę – jest w błędzie. Te instalacje przemysłowe tak czy inaczej powstają i są planowane w Azji i Afryce, przy wzroście globalnych emisji. Jeśli mówimy o hutach stali, to tam powstają głównie zakłady oparte o technologie wielkopiecowe, czyli w hutnictwie - najbardziej emisyjne. Takie piece pracują 30-40 lat. Dochodzimy więc do roku 2060 bez spadku emisji. Jeśli dziś europejskie hutnictwo odpowiada za 7% emisji, to oznacza, że 93% i więcej emisji nadal będzie powstawało w pozostałych krajach. A usłyszeliśmy też w expose nowego prezydenta USA, że energię elektryczną będą produkować z różnych źródeł, łącznie z kopalnymi, czyli emisje CO2 z energetyki w Stanach Zjednoczonych prawdopodobnie też wzrosną.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na strefabiznesu.pl Strefa Biznesu