"Dam każdemu 30 złotych za założenie konta. To nie jest żadna ściema. Dam tyle każdemu, kto otworzy konto" - takie ogłoszenie pojawiło się w internecie. W ciągu trzech dni przeczytało je ponad 70 osób. Czyli potencjalnych zainteresowanych.
Autorka ogłoszenia podaje numer telefonu, ale dodzwonić się nie można. Można pisać maile, więc piszę. I dowiaduję się, że chodzi o mBank. Mam wejść na specjalną stronę i tam założyć konto. Dostanę za to wspomniane 30 złotych.
Nie odpisuję kobiecie na maila przez sześć dni. Dostaję wiadomość: "Oferta się zmieniła - mam telefon dotykowy - smartfona, nowego. Oddam gratis, jeśli założy Pani nowe konto w banku. Przez internet".
W kolejnym mailu obiecuje, że - jak chcę - załatwi mi kredyt. Maksymalnie 150 tysięcy złotych. Ja już nie chcę.
Podobnych anonsów w sieci jest znacznie więcej. Choćby taki: "200 złotych za założenie konta w BZ WBK". Tyle proponuje niejaki Karol.
Albo: "Za podesłanie mi klienta oddaję połowę mojej prowizji, która wynosi od 2 do 5 procent, czyli dla Państwa łatwe pieniądze" - reklamuje kobieta przedstawiająca się jako pośredniczka finansowa.
Nieoficjalnie wiadomo, że pracownicy banków muszą wyrabiać "normy", czyli np. założyć określoną liczbę kont. Bo inaczej np. nie dostaną premii. Może być gorzej: jeżeli sytuacja będzie powtarzała się co miesiąc, stracą pracę.
Na forach bankowych wrze. "Musimy kłamać klientom. Robimy to ze strachu!" - żalą się niektórzy zdesperowani pracownicy. I to dlatego, żeby wyrobić limity sprzedaży, czasem - już po normalnej pracy, już normalnie z domu - wstawiają ogłoszenia typu "Zapłacę za otworzenie konta".
