Czy Unia Europejska jest przeregulowana?
Małgorzata Mroczkowska-Horne: Jak najbardziej, Unia Europejska jest przeregulowana. Instytucje europejskie, pomimo że w zamyśle prawidłowo skonstruowane, rozrosły się jednak do rozmiarów, które są przeszkodą w funkcjonowaniu. Ale problemem nie jest tylko biurokracja, a bardziej liczba i jakość regulacji, którą UE produkuje. Nie najlepsza jakość tych regulacji, jakość stanowionego prawa napotyka później na różnego rodzaju problemy wdrożeniowe, w tym wysokie koszty w krótkim czasie.
Jak zmienić Unię Europejską od strony regulacji? Poprzez stanowienie prostszego prawa i jasną komunikację celów i powodów wprowadzania regulacji, co bardzo często jest pomijane. Jak wiemy, regulacje unijne są kilkupoziomowe. Dyrektywy zwykle są kompleksowe i pokazują kierunek, w jakim UE chce podążać, stanowią drogowskaz dla uczestników rynku. Następnie mamy rozporządzenia i wszystkie dodatkowe regulacje, które są zależne od sprawczości europarlamentarzystów danego kraju, przy uwzględnieniu jego interesów. Dlatego bardzo ważne jest, w jaki sposób prawo unijne jest wdrażane i w jaki sposób jest komunikowane. Dobrym przykładem są przepisy dotyczące rejestracji samochodów spalinowych po 2035 roku. W Polsce zostały przedstawione zupełnie źle. Przepisy zobowiązują producentów i importerów nowych samochodów na terenie Unii Europejskiej do tego, aby od 2035 roku sprzedawali wyłącznie pojazdy o praktycznie zerowej emisji. Ale to nie znaczy, że żadne samochody spalinowe nie będą mogły być rejestrowane od tego czasu. Ta informacja w ogóle nie przebiła się komunikacyjnie. Dyskusja skoncentrowała się na tym, że nie będzie wolno jeździć samochodami spalinowymi, co nie jest prawdą. I to jest przykład na to, jak regulacja, która skądinąd ma na celu sensowną zmianę proekologiczną, została w taki sposób zakomunikowana, że została wręcz odebrana jako ograniczenie wolności obywatelskiej. Mieliśmy tu sprzężenie prawa, które jest wpisane w sposób trudny i mało przystępny nawet dla przedsiębiorców czy ekspertów i całkowicie błędnej komunikacji celu i powodu przyjęcia tej regulacji.
Z czego to wynika? Z braku konsultacji w trakcie procesu. Środowisko biznesowe jest zapraszane do rozmów, macie ekspertów, przedstawicieli w KE, parlamencie?
Staramy się być obecni w KE i w parlamencie. Lewiatan jest jedną z tych organizacji, która aktywnie bierze udział w pracach legislacyjnych. Właśnie wróciliśmy ze spotkania związków branżowych pracodawców z polskimi europarlamentarzystami w Brukseli. Europarlamentarzyści, którzy się stawili w dużej liczbie wraz ze swoimi współpracownikami, bardzo cenili konkretne i merytoryczne podejście i pokazanie problemów poszczególnych branż. Do takich spotkań dochodzi regularnie. Mamy też przedstawicielstwo Lewiatana w Brukseli już od 2001 r., które na bieżąco współpracuje z polskimi europarlamentarzystami, z przedstawicielami komisji i parlamentu w celu zadbania o interesy polskich przedsiębiorców. Nasi eksperci regularnie odnoszą się do proponowanych regulacji, zarówno na polskim, jak i unijnym poziomie.
Z tego ostatniego spotkania, jaki obraz się wyłania, gdzie przedsiębiorcy widzą największe bolączki w prawodawstwie unijnym, co im najbardziej doskwiera?
Przeregulowanie było podnoszone kilka razy. Zajmuję się prawem europejskim od ponad 20 lat i oceniam, że tych przepisów jest za dużo i często czasami są zbyt skomplikowane. Często nie uwzględniają też tego, że są bardzo kosztowne we wdrożeniu. Przykładem tego jest branża chemiczna. W agendzie regulacji UE jest około kilkuset substancji, z których rocznie co najmniej kilkadziesiąt podlega różnego rodzaju zmianom, ograniczeniom albo zakazom, a proponowane terminy przejściowe na dostosowanie się przedsiębiorców do nowych wymagań są bardzo krótkie, zwykle to jest zaledwie kilka miesięcy. W efekcie przedsiębiorcy przeznaczają znaczną część zasobów nie na opracowywanie nowych technologii czy produktów, ale na dostosowanie się do tych zmian regulacyjnych. Produkty i technologie pochodzące z krajów Unii przestają być konkurencyjne.
Unia bardzo chce wrócić na tę wiodącą pozycję w sferze nowych technologii, przemysłu chemicznego, biotechnologicznego. Mam jednak wrażenie, że zamiast skupić się na działaniach aktywizujących, skupia się na wszystkim wokół, na procedurach, normach, ograniczeniach itp.
Po części się z tym zgadzam. Duża część potencjału przedsiębiorców jest marnowana na prace dostosowujące do nowych przepisów. Gdyby te przepisy były prostsze lub było ich mniej, zaangażowanie zarówno kapitału ludzkiego, jak i finansowego w innowacyjność byłoby większe. Mamy nowy parlament, zaczynamy prezydencję Polski w Radzie Unii Europejskiej. Myślę, że jednym z największych wyzwań dla nowych komisarzy będzie znalezienie takiej równowagi pomiędzy ambitnymi celami politycznymi a potrzebami europejskich przedsiębiorstw i społeczeństw. To wyzwanie, ale i wielka szansa dla biznesu europejskiego. Będzie wymagało pilnych i zdecydowanych działań. Unia ma olbrzymi potencjał i jest on porównywalny z dużymi gospodarkami globalnymi. Jeżeli uda się utrzymać, a w zasadzie poprawić konkurencyjność gospodarki europejskiej, mamy szansę na konkurowanie na rynkach globalnych. Natomiast sytuacja jest na tyle poważna, że jeżeli nie podejmiemy walki o odzyskanie pozycji Unii Europejskiej na rynkach światowych natychmiast, to niestety przegramy ten wyścig o konkurencyjność.
Co trzeba zrobić?
Trzeba bezwzględnie uprościć przepisy, poprawić poziom wdrażania prawa i trzeba inwestować w takie rozwiązania, które są przyjazne biznesowi, które nie obciążają biznesu dodatkowo, a pozwalają na przeznaczenie przynajmniej części środków na innowacje. Inwestycje w innowacje już są istotnym czynnikiem podnoszącym poziom konkurencyjności każdej gospodarki. Zarówno polska, jak i unijna gospodarka może stać się bardziej konkurencyjna dzięki przemyślanym innowacjom. To będzie trudne bez przyjaznego, łatwo stosowanego prawa. Unia musi zintensyfikować działania na rzecz innowacyjności, co będzie podstawą przywrócenia konkurencyjności, a to wraz z przemyślanymi celowanymi reformami będzie wzmacniało jednolity rynek i jego atrakcyjność na rynkach globalnych.
Wspomniała pani o polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Jakie kwestie będą dla niej ważne?
Bezpieczeństwo ze zrozumiałych względów będzie wiodącym tematem. W różnych kategoriach, militarnej, która jest bezwzględnie najważniejsza, cyberbezpieczeństwa i w kategorii bezpieczeństwa klimatycznego ukierunkowanego na regulacje, które pozwolą gospodarce stać się bardziej przyjazną dla środowiska naturalnego oraz nas wszystkich. Zielony Ład jest oczywiście trudny, ale też niezbędny. Może być za to sposobem na adaptację firm do regulacji, które są w jakiś sposób narzucone, ale technologicznie prowadzą nas do bardziej neutralnych klimatycznie procesów gospodarczych i do bardziej efektywnych kosztowo rozwiązań. Ale ten proces musi być rozłożony w czasie i musi uwzględniać realia naszej gospodarki. Prezydencja podejmie także kwestie bezpieczeństwa rozumianego jako zapobieganie szerzeniu nieprawdziwych informacji. Szkody, które wyrządza dezinformacja, są nie do oszacowania. Siły, które działają w ten sposób, chcąc zdestabilizować dany kraj, targetują zarówno obywateli, jak i przedsiębiorstwa. Wreszcie jest jeszcze bezpieczeństwo żywnościowe i farmakologiczne. Przedsiębiorstwa zajmujące się wyrobami medycznymi, farmaceutykami, produkcją żywności, w tym specjalnego przeznaczenia, borykają się z masą obowiązujących i planowanych na poziomie unijnym przepisów. To poważna bariera dla operacyjności tych biznesów, jak i ich konkurencyjności.
Jesteśmy w stałym kontakcie z przedstawicielami administracji publicznej odpowiedzialnymi za przygotowanie prezydencji. Organizujemy „spotkania z prezydencją”, bardzo popularne wśród przedsiębiorców, na których przedstawiciele ministerstw mają szansę omówienia planów danego resortu na wykorzystanie potencjału prezydencji, a przedsiębiorcy mają szansę przekazać
swoje priorytety.
Czyli proste prawo sprzyjające konkurencyjności, ale też kładące nacisk na odpowiedzialność za środowisko naturalne. I co najważniejsze, prawo, które daje wystarczająco dużo czasu na dostosowanie się?
Bardzo krótkie okresy przejściowe powodują, że gospodarka niestety nie nadąża. Przedsiębiorcy oczywiście wprowadzają wymagane regulacje w założonych terminach lub z opóźnieniem, ale w obu przypadkach zbyt wysokim kosztem. Muszą mieć czas na wdrożenie procedur, nowych wymagań w sposób niezakłócający możliwości inwestowania w rozwój. Rozwój pozwalający na reakcję na to, co dzieje się na rynkach globalnych, ponieważ tylko wtedy mają szansę konkurować na równi z innymi uczestnikami rynku.
W pani pracy ważny jest także rozwój zrównoważony, rozwój wewnątrz organizacji. Uwzględniający różnorodność, równość płci, szans na zdobycie kwalifikacji, awans. Domyślam się, że tutaj jest chyba jeszcze przynajmniej na naszym podwórku sporo do zrobienia?
Niestety w Polsce nie przodujemy we wprowadzaniu równości, rozumianej jako równość kompetencji, nieograniczonej np. przez pryzmat płci. Wciąż jesteśmy tradycyjnym, patriarchalnym społeczeństwem. To na szczęście się zmienia, ale nie wystarczająco dynamicznie. Nasze władze obiecały, że przepisy dyrektywy „Women on boards”, które zapewniają, że w zarządach spółek czy w organach spółek zapanuje równowaga płci rozumiana jako równowaga szans, wejdą w życie. Do tej pory w Polsce nie udawało się tego przeprowadzić, w Europie też różnie z tym bywało. Niezbędne, skoro nie można było stawiać wyłącznie na kompetencje, choć nieszczególnie popularne okazały się przepisy dotyczące kwot procentowych dla kobiet. A kobiety według statystyk są co najmniej tak samo dobrze wykształcone, a często lepiej, mają doświadczenie, jednak rozbijają się o szklany sufit. Mamy wstępne deklaracje rządu, że te przepisy będą wprowadzone nawet szybciej, niż by wymagały tego przepisy europejskie, a te będą obowiązywały od 2026 roku.
Co zakłada ta dyrektywa?
Zakłada w zasadzie dążenie do całkowitej neutralności płci przy powoływaniu do organów instytucji, jak i spółek. Chodzi o to, żeby zapewnić większy udział kobiet. Z badań wynika, że świat zorganizowany różnorodnie, umożliwiający rozwój potencjału kobiet i mężczyzn, jest korzystniejszy dla nas wszystkich. Tak jak wspomniałam, ponieważ nie udało się tego wprowadzić wyłącznie na podstawie kompetencji, wprowadzono czynnik kwotowy, czyli minimum 30 proc. stanowisk powinno być zaoferowanych kobietom o odpowiednich kompetencjach. W spółkach giełdowych na przykład będzie 40 proc. dyrektorek, kierownicze stanowiska we wszystkich władzach spółek w minimum 33 proc. będą obsadzone przez kobiety. To, moim zdaniem, dość ostrożne założenie, byłabym zwolenniczką podniesienia tych kwot. Warto wspomnieć, że pomimo wcześniejszych założeń równości płci, nie udało się dotychczas w praktyce wprowadzić równego traktowania płci w oparciu o kompetencje, co było bezpośrednią przyczyną konieczności stosowania kwot procentowych w omawianej dyrektywie. Z badań wynika, że jak do tej pory nie było nigdy problemu, jeśli chodzi o nabór kompetentnych kobiet, natomiast często nie były w ogóle zapraszane do konkursów albo nie były wybierane do organów spółek z powodu staroświeckiego patrzenia na rolę kobiet i mężczyzn w społeczeństwie. W XXI wieku już naprawdę nie ma miejsca na dyskutowanie tego, jaka jest rola poszczególnych płci w naszym życiu.
W ogóle nie powinno się zakładać, że kobieta będzie mniej efektywna, ponieważ ma inne zobowiązania życiowe. To niezrozumienie dzisiejszego świata. To nie kobiety mają zobowiązania życiowe innego rodzaju, tylko w ogóle rodziny, a w rodzinach są partnerzy. To partnerzy w rodzinie działają zarówno na rzecz dobrostanu, jak i utrzymania rodziny. Często jest tak, że kobiety są nawet lepiej przygotowane do pracy zawodowej niż ich partnerzy. Szkoda, że nie można było dojść do tego w inny sposób, szybciej i bez poświęcania temu aż dyrektywy. Z drugiej strony bardzo się cieszę, że te przepisy będą obowiązywać. Tam, gdzie równość jest, nic nie zmienią. Tam, gdzie nie mogła do tej pory zaistnieć, niezależnie od przyczyny, już nie będzie innej opcji – równość będzie musiała zostać zapewniona. W ogóle równość szans dostępu do kwalifikacji, do stanowisk, do rozwoju zawodowego. I trzeba tutaj zauważyć, że dyrektywa, choć nazywana jest „Women on boards”, w konsekwencji działa w dwie strony. Jeśli zdarzy się, że jest nadreprezentacja kobiet, mężczyźni będą mieli prawo do takich samych procentowych kwot przy rekrutacji.
Takie kwoty na początku wprowadzono, zdaje się, w krajach skandynawskich? Przyniosło to efekty?
Na pewno zapoczątkowało ten proces i otworzyło możliwość uruchomienia społeczeństwa równościowego. Tu nie chodzi tylko o dostęp kobiet do stanowisk w radach czy zarządach. Tu chodzi też o różnicę w wynagrodzeniach na wszystkich szczeblach zawodowych, nawet tych najniższych. W dalszym ciągu mamy całkiem spore różnice w wynagrodzeniach między kobietami i mężczyznami na porównywalnych stanowiskach, z porównywalnymi kwalifikacjami i doświadczeniem. To nie dotyczy tylko Polski. Są inne kraje, które się negatywnie wyróżniają. Ta dyrektywa, choć niedoskonała, ma w założeniu wyrównywać szanse obu płci na rynku pracy. Planowanie i strategiczne zarządzanie zespołem, a także cała masa innych ważnych dla rozwoju przedsiębiorczości aspektów sprawdza się dużo lepiej w zespołach mieszanych, tam gdzie obie płcie są reprezentowane w sposób zrównoważony. Chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że w życiu codziennym też tak to działa.
