Ministerstwo Zdrowia od miesięcy pracuje nad nowelizacją ustawy, która ma wprowadzić ostrzejsze regulacje ws. snusów. Przewiduje się wprowadzenie całkowitego zakazu sprzedaży smakowych woreczków nikotynowych – dozwolone mają pozostać jedynie te o smaku tytoniu. Nowelizacja ma również wprowadzić nowe zasady sprzedaży nikotynowych gum, sprayów i tabletek, które będą mogły być oferowane wyłącznie jako leki dostępne w aptekach po zatwierdzeniu przez Ministerstwo Zdrowia. Zdaje się, że plany pozostaną tylko planami.
Rząd podkreśla, że aromatyzowane wyroby tytoniowe – na przykład mentolowe lub zawierające inne substancje zapachowe – zwiększają atrakcyjność tych produktów, zwłaszcza w oczach młodych ludzi. To z kolei prowadzi do wzrostu liczby osób uzależnionych od nikotyny. Nowe przepisy miały temu przeciwdziałać. Miały.
Bo jakże to tak — człowiek, który podczas kampanii nie krył się z sympatią do snusów, miałby teraz własnoręcznie podpisać zakaz ich sprzedaży? Nie po to się wygrywa wybory, by potem pozbawiać się ulubionych towarzyszy długich wieczorów w Pałacu.
Już widzę, jak krążyć będą po kuluarach anegdoty, jak to nowy lokator Belwederu w przerwach między spotkaniami chętnie sięga po elegancką puszeczkę ze Szwecji, wzdychając z ulgą, że przynajmniej na tym froncie nie trzeba się podporządkowywać unijnym fanatykom zdrowego stylu życia.
Trudno więc dziś traktować poważnie rządowy projekt, który jeszcze tydzień temu miał być lansowany jako sukces walki o zdrowie publiczne. Teraz, w nowej politycznej rzeczywistości, co najwyżej wyląduje w szufladzie, obok innych nieprzyjemnych papierów.
Wygląda na to, że smakowe saszetki mają w Polsce nowego, bardzo wpływowego patrona. I choćby dlatego ich przyszłość rysuje się dziś w znacznie jaśniejszych barwach. Bo w Polsce prawo często się zmienia — ale nie wbrew prezydenckiemu podniebieniu.
