Jerzy Markowski – inżynier górnictwa, polityk, sekretarz stanu w Ministerstwie Przemysłu i Handlu w latach 1995-1996, podsekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki w 1997, senator IV i V kadencji
Strefa Biznesu: O górnictwie znów głośno. Ministerstwo Przemysłu złożyło do Komisji Europejskiej wniosek notyfikacyjny umowy społecznej, a górnicy niepokoją się planami połączenia kopalń Mysłowice-Wesoła i Staszic-Wujek. Jaka jest sytuacja w branży?
Jerzy Markowski: Życie w górnictwie toczy się własnym trybem. To znaczy, że nikt niczego nie planuje, a wszystko, co się dzieje, jest konsekwencją chaosu. Zmniejszające się zasoby węgla, rosnące koszty wydobycia i zaniechanie inwestycji. To wszystko sprawi, że polski węgiel będzie tak drogi, że nikt go nie kupi. Co wcale nie znaczy, że w Polsce nie będziemy używać węgla.
Z czego wynika ten chaos?
Politycy boją się górników, natomiast nie mają wyobraźni ani pomysłu na alternatywę energetyczną dla Polski. Mnożymy tylko nierealne wizje. Problem w tym, że taka sytuacja jest niebezpieczna, bo poskutkuje ubóstwem energetycznym, a potem zapaścią cywilizacyjną. Wszyscy mówią o transformacji, ale nic z tego nie wynika. Energia drożeje, wydobycie węgla maleje, a węgiel importowany zastępuje nasz krajowy.
Czy nie do tego dążymy? Do ograniczenia wydobycia? Poza tym: skoro importowany jest tańszy.
Węgiel z importu jest tańszy, bo jest fatalnej jakości. On się do niczego nie nadaje – ani do małych kotłowni, ani dla elektrowni i elektrociepłowni. Ponieważ polskiego węgla nie odbiera energetyka i na zwałach mamy prawie 5,5 miliona ton, czyli dwumiesięczną wielkość wydobycia. Jak to się ma do zasad ekonomii? Jaki może być wynik finansowy, jeśli ponosimy koszty wyprodukowania towaru niesprzedawanego?
Nawiasem mówiąc, gdyby polskie kopalnie wydobywały coś takiego jak to, co importujemy z wysoką zawartością siarki i wszelkich szkodliwych frakcji – byłyby to kilkukrotnie tańsze. Kolejny paradoks: nasze zasoby geologiczne dobrej jakości są wystarczające: sięgają 56 mld ton. Ale faktycznie wydobycie węgla się zmniejsza. W 2023 roku było to 49 milionów ton, w bieżącym będzie to 45 milionów ton. Proszę jeszcze odliczyć około 10 milionów ton węgla koksowego. Zwracam uwagę, że wydobycie węgla brunatnego też zbędzie maleć z powodu kończących się zasobów. To jednoznaczne dane, które pokazują, że kończy nam się dostęp do surowców energetycznych. Zapanowała doktryna, w myśl której wszyscy wstydzą się działalności inwestycyjnej, bo kłóci się ze strategią ekologiczną i polityką unijną.
To brzmi jak kwadratura koła.
Ja to nazywam inaczej: totalna niekompetencja. Nikt nie potrafi zdiagnozować przyczyny, tym bardziej postawić diagnozy i znaleźć recepty na rozwiązanie problemu. Tragedia polega na tym, że rozmawiamy o branży i surowcach, których braki doprowadzą do zapaści energetycznej i katastrofy cywilizacyjnej.
Z tym że my żyjemy w czasach transformacji energetycznej i dążeniu do zeroemisyjności.
Transformacja nie jest niczym nadzwyczajnym. To normalny bieg historii. Dzieje się od setek lat i toczy się obecnie. Nieszczęście teraźniejszości to brak wizji i polityki energetycznej.

Przecież strategii mamy chyba akurat sporo?
Nie mamy dziś bilansu surowców energetycznych, nie wiemy, jaka jest użyteczność naszych zasobów. Mamy tylko złudzenia. 99% opinii publicznej uważa chyba, że górnicy wydobywają węgiel dla własnej przyjemności. Otóż proszę pana – górnicy nie muszą wydobywać węgla. Tylko po prostu przestańmy go używać! Wtedy nie będą węgla wydobywać. Proste? Z tym że 20 procent potrzeb energetycznych zaspokajamy energią odnawialną zależną od pogody. Pytanie retoryczne: skąd pozostałe 80 procent?
Czyli obrażamy się na polski węgiel, nie zmniejszamy zużycia i zastępujemy go importowanym? A co z odejściem od węgla?
Odejście się dokonuje, tylko że to odejście od węgla polskiego. Nie wycofujemy się z produkcji energetycznych opartych na węglu, bo nie mamy alternatywy.
Chyba cały problem właśnie w braku alternatywy. Zna pan opinie, że powinniśmy już dawno przejść na zieloną energię i pozamykać kopalnie.
Nie chcę żyć w kraju, w którym dostawy energii zależą tylko od pogody. Cywilizowane państwa rozwiązują swoje deficyty energii poprzez budowę energetyki jądrowej, energetyki wodorowej, energetyki wodnej, a my liczymy na wiatr i na słońce. Powiedzmy to jasno: energii będziemy zużywać coraz więcej. W krajowym programie rozwoju energetyki przewidujemy niespotykany do tej pory wzrost zużycia energii elektrycznej. To, co produkujemy obecnie, budowaliśmy 40 lat, przy czym w ciągu ostatnich 30 lat nie przybyła nam ani jedna Twh.
Jak to się ma do deklaracji budowy niezależności energetycznej?
Chodzi o to, by pokazać, że dokonujemy jakiejś transformacji. Ale powtarzam – to tylko ruch w kierunku zapaści energetycznej kraju.
A co z celami klimatycznymi?
Dobrze, że chcemy działać na rzecz klimatu. Ja tylko pytam, czy to ma być cel nadrzędny. Po drugie, Polska w ciągu ostatnich lat najbardziej z całej Unii Europejskiej obniżyła emisję. Uważam, że dalsze postępy powinniśmy osiągać metodami inżynierskimi jak np. instalacje modernizacyjne w energetyce. W kwestii podnoszenia efektywności energetycznej w Polsce nie dzieje się nic.
Gdybyśmy jednego dnia wyłączyli w Polsce wszystkie źródła emisji CO2, zarówno górnicze jak chemiczne, cementowe, budowlane czy w rolnictwie albo dajmy na to sporcie, to niestety nikt by nie zauważył efektu. Nasz udział w emisji europejskiej to 1,5% a światowej 0,1%. Natomiast roczne przyrosty emisji w skali świata sięgają 10%, głównie za sprawą Azji i Afryki.
Przepraszam za szczerość, ale co nam z tego, że okażemy się przodownikami w ograniczeniach emisji dwutlenku węgla? Ich efektem będzie zapaść technologiczna. Już w tej chwili, 30% energii elektrycznej pochodzącej z węgla produkujemy z surowca importowanego. Mało tego: 80% stali produkujemy z surowca importowanego, 60% cementu używanego w Polsce pochodzi z importu, mimo że jesteśmy trzecim największym producentem w Europie. Przykłady można mnożyć.
Ale to dotyczy całej UE, prawda?
Teoretycznie. Podobne rzeczy robią Niemcy i inne kraje. Z tą różnicą, że wszyscy oni pilnują pewnego poziomu minimum, dbają, by nie przekroczyć progu bezpieczeństwa. Dla przykładu: przy całym rozwoju energetyki odnawialnej, zakładają stabilną rezerwę energii konwencjonalnej.
Wracam do punktu wyjścia. Jaki sens ma utrzymywanie całej infrastruktury technicznej energetyki, która nie produkuje prądu? Utrzymanie dostępu do surowca i zdolności wydobywczej polskiego górnictwa bez wydobycia i sprzedaży? Kto zapłaci za utrzymanie tych kopalń i tysięcy górników, którzy nie będą robili niczego poza zjeżdżaniem do łaźni? Oczywiście, że przejaskrawiam, ale takie są absurdy polskiego górnictwa.
Jaka jest pana zdaniem recepta na górnictwo?
Trzeba mieć odwagę wprowadzić realną politykę energetyczną państwa. Zacząć należy od zrobienia bilansu zdolności energetycznych. To nieprawda, że cała energetyka i górnictwo są do wyrzucenia. Nie chodzi o to, by dorzucać kolejne miliardy z budżetu i patrzeć, jak branża obumiera. Trzeba wyliczyć, co ocalić i rozwijać. I pozwolić działać, bo rzeczywistość jest mądrzejsza od polityki.
